Wejście na Exodus. Jeżeli wejście zostanie zamknięte nie ma możliwości otworzenia go z zewnątrz. Zasilane elektryką statku.
Savannah Coleman
Temat: Re: Wejście Czw 2 Kwi 2015 - 23:17
start!
Savannah nigdy nie marzyła o tym, by któregoś dnia znaleźć się na Ziemi. Chyba jak każdy Arkowicz chociaż raz w swoim życiu zastanawiała się oczywiście, jak tam jest - naprawdę, po prawie stuleciu - ale nigdy samej siebie tam nie widziała. A teraz - proszę bardzo... Była tutaj. I zielonego pojęcia nie miała, co z tym faktem powinna zrobić. Podczas gdy w pierwszych chwilach po zejściu ze statku wszyscy zachwycali się widokami, kontemplowali naturę i wdychali głęboko prawdziwe, świeże powietsze, ona tkwiła zgięta wpół pod jednym z drzew tuż przy statku. Silne mdłości dopadły ją tuż po ciężkim lądowaniu Exodusa i trzymały niezwykle długo. Savy miała wrażenie, że właśnie w tej chwili jej ciało próbuje sobie odbić te wszystkie miesiące, kiedy nie zdawała sobie sprawy z tego, że coś się z nim dzieje. Dla niej to wciąż była jakaś kompletna abstrakcja. Chociaż wiedziała już, że to nie tyle możliwe, co jak najbardziej rzeczywiste... nie potrafiła jakkolwiek umiejscowić i zdefiniować własnych uczuć względem tego. Bo właśnie tak wszystko dotyczące swojej ciąży określała. To rozwijało się wewnątrz niej już od jakichś pięciu miesięcy. Inne matki miały całe dziewięć na to, by przyswoić sobie informację, że matką zostaną. Na to, by zawiązać silną, emocjonalną więź z dzieckiem. Na to, by zacząć z utęsknieniem wyczekiwać narodzin. Savannah miała przed sobą ledwo trzy, może cztery. Pierwsze silniejsze ruchy tego były dla niej zupełnie nieoczekiwane, irytujące, a nawet trochę przerażające. Nie miała w ogóle możliwości zadecydowania, czy tego chce. Została rzucona od razu na głęboką wodę. Nieprzygotowana. I do tego w miejscu, którego tak naprawdę nie znała (bo nikt jej nie powie, że informacje o Ziemi, którymi raczono ich na Arce w większości nie uległy przedawnieniu) i w którym tym bardziej nie wyobrażała sobie wydania tego na świat. Mniej więcej przez cały pierwszy dzień spędzony na Ziemi to właśnie powyższe myśli zaprzątały jej głowę sprawiając, że właściwie z nikim nie zamieniła chociaż kilku słów. Od początku gdzieś na uboczu - najpierw zwracając wszystko, co zjadła tego i poprzedniego dnia, a potem siedząc przy rozpalonym ognisku z zarzuconym na głowę kapturze przy dużej bluzy, która skutecznie ukrywała jej już lekko zaokrąglony (i dalej dość szybko się zaokrąglający - jakby to, że w końcu o tym sobie uzmysłowiła sprawiało, że również musiała to pokazywać) brzuch. W końcu wróciła do Exodusa jako jedna z ostatnich i chociaż naprawdę próbowała zasnąć - wciśnięta gdzieś w kąt na pierwszym poziomie statku - nijak nie dała rady odpłynąć nawet na krótką chwilę. Uporczywe myśli, głód i pragnienie na tyle mocno nie dawały jej spokoju, że w końcu zdecydowała się opuścić Exodus i wyjść przed niego. Mniej więcej w tym samym momencie, kiedy słońce zaczęło już leniwie wschodzić.
Pyxis Constantine
Temat: Re: Wejście Sob 4 Kwi 2015 - 18:19
// Drugi dzień na ziemi, rano po rozmowie z Alyssą i Ricky
Kiedy Pyxis sie przebudziła i usiadła, kości w karku niebezpiecznie jej zaskrzeczały. Z grymasem potarła dłonią kark i westchnęła. Nie była to najlepsza noc w jej życiu. Podźwignęła się na nogi i wyciągnęła. Ricky i Alyssa nadal spały, jednak Pyx czuła się już wyspana. Jedyne o czym teraz marzyła to prysznic. Zaczęła kierować się w dół statku. Miała nadzieję, że uda jej się znaleźć jakiegoś towarzysza z którym odnajdzie może jakieś jezioro, albo chociaż duży skład deszczówki. Nie miała pojęcia, wiedziała tylko, że naprawdę chciałaby się wreszcie umyć. Idąc do wyjścia musiała uważać, by nikogo nie przydepnąć. Nie chciała niepotrzebnie budzić całego Exodusa. Gdy zobaczyła kogoś stojącego w drzwiach zmrużyła lekko oczy. Przez cały poprzedni dzień nie widziała jej i straciła nadzieję. Myślała, że po prostu ona nie została wybrana, że się nie spotkają. - Savannah? Minął prawie rok odkąd ostatni raz ją widziała. Długi rok zamknięcia w ciasnej, szarej celi, bez jakiegokolwiek towarzystwa. Kiedy tylko dziewczyna zaczęła się obracać w jej stronę, Pyxis była pewna. W dwóch krokach znalazła się przy Sav i zarzuciła jej ręce na ramiona. - Myślałam, że już cię nie zobaczę. Pyxis odsunęła się na długość ramion i zmierzyła przyjaciółkę spojrzeniem. Ciężko jej było na pierwszy rzut oka stwierdzić ile się zmieniło przez ten rok. Nie miała pojęcia do czego zacząć rozmowę, co jej powiedzieć, lub o co zapytać. - Wszystko w porządku?
Savannah Coleman
Temat: Re: Wejście Sob 4 Kwi 2015 - 20:35
Savannah dopiero teraz zaczynała dostrzegać to, co wszyscy widzieli już wcześniej. To, nad czym każdy z osobna chyba poza nią już wczoraj się zachwycał. Drobne rzeczy, którymi przodkowie ich - Arkowiczów - przed stu laty raczej niezaprzątali sobie specjalnie głowy. Cudowna zieleń trawy. Czysty błękit nieba. Piękne, nie sztuczne światło Słońca, przebijające się dopiero między konarami drzew. I to powietrze - czyste, świeże i tak zupełnie różne od tego, do jakiego przywykła na Arce. Przez moment miała wrażenie, że również pachnie, a nawet smakuje zupełnie inaczej niż to tam, na górze. Korciło ją, by ruszyć się z miejsca i po prostu pójść gdzieś przed siebie. W las. Byle jak najdalej od statku i wszystkiego, co jeszcze łączyło ją jakoś z tą częścią jej życia spędzoną na Arce. Nie ruszyła się jednak z miejsca. Zdrowy rozsądek na szczęście zwyciężył. Poza tym zatrzymał ją w miejscu jeszcze czyiś znajomy głos... Odwróciła się w pierwszej chwili, słysząc swoje imię. Chciała się upewnić, czy to na pewno ona. Czy to na pewno Pyxis. Nim zdążyła na dziewczynę chociaż spojrzeć, ta już zarzuciła jej ręce na ramiona. Savannah zaś zamarła na dłuższą chwilę, z rękami opuszczonymi bezradnie wzdłuż ciała. Sprzeczne myśli i emocje krążyły po jej głowie i sercu. Oczywiście, że o przyjaciółce nie zapomniała. Oczywiście, że zastanawiała się, czy razem z nią została tutaj przysłana. Oczywiście, że za nią tęskniła. A jednak wciąż nie była pewna - nawet teraz, mając ją dosłownie tuż przy sobie - czy nie wolałaby, gdyby Pyx wciąż była na Arce. Wypuszczona już z więzienia i uniewinniona (bo może kara wysłania na Ziemię tylko Savannę wymazywałaby ten dzień sprzed roku z akt nie tylko jej, ale również Pyxis?). Może byłaby bezpieczniejsza, niż tutaj? Nie musiałaby martwić się o to, by przetrwać? Tylko po prostu by żyła? Z dala od niej i nabytego przez nią bagażu doświadczeń. Jednocześnie też bała się dowiedzieć, czy to, co ją spotykało w jej celi nie było jednak tak odosobnionym przypadkiem. Czy może Constantine, oskarżona o udzielenie jej pomocy w zamordowaniu Jacoba, nie miała jednak tak samo ciężkiego roku, jak ona. To nie było dla niej proste... Myśleć w ten sposób. Czuć w ten sposób. Chciała się cieszyć tak, jak teraz czerwonowłosa. Chciała ją tak samo mocno przytulić. Chciała całej Setce, a najlepiej całej Ziemi oświadczyć, że nic więcej jej już do przetrwania na tej planecie nie potrzeba i że już nie czuje się tak samotna, jak przez ostatni rok. Ale to nie byłaby prawda... A raczej byłaby, ale nie do końca. Bo cieszyła się... i nie cieszyła jednocześnie. Bo czuła się mniej samotna... i zupełnie osamotniona w tym samym momencie. W efekcie tego wszystkiego nie wypowiedziała nawet słowa do momentu, gdy Pyxis odsunęła się od niej i zadała pytanie. Wszystko w porządku?, powtórzyła je w myślach. Wiedziała, jaka powinna być odpowiedź. W końcu zupełnie nic nie było w porządku. Nic. Ale tak naprawdę ona też nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Od tego, co było nie w porządku przez ostatni rok? Od tego, co było nie w porządku tuż przed tym, kiedy trafiły do swoich cel i o czym wtedy nie zdążyła z nią porządnie porozmawiać? A może o tym, co było nie w porządku dopiero teraz? Albo o tym, co póki co w miarę bezpiecznie chroniła przy duża bluza, którą miała na siebie? W końcu odetchnęła głęboko, nie chcąc dłużej milczeć. - A coś jeszcze może być w porządku? - odpowiedziała w końcu, jednocześnie wypowiadając na głos swój największy lęk. I znów umilkła... wpatrując się tylko nieodgadnionym spojrzeniem w twarz przyjaciółki.
Bellamy Blake
Temat: Re: Wejście Wto 12 Maj 2015 - 18:48
/kolejny piękny dzień na Ziemi! wiem, że miały być kwiatki, ale wszystkie polanki daleko! jednak zawsze mogą pójść gdzieś razem na romantyczny spacer i wtedy nazbiera się kwiatków na wianuszek
Nastał kolejny dzień na Ziemi, a Setka wciąż w większości żyła, toteż nie było chyba tak źle, jak można było się tego spodziewać. Dodatkowo, po raz pierwszy od momentu lądowania Exodusa, Bellamy się w miarę wyspał, toteż był świeży i rześki, niczym świeża, nieskoszona trawa. Oczywiście zawsze mogło być lepiej, bo chyba każdemu marzył się jakiś pyszny posiłek, podany do "łóżka", ale wszystkiego na raz mieć nie mogli. Jednak teraz, kiedy w końcu Blake był w pełni sił fizycznych i umysłowych, będzie można zacząć jakoś rozporządzać grupą. Do tej pory można powiedzieć, że mieli labę i prawie nikt nic nie robił. Teraz musiało się to zmienić, głównie dlatego, że już wiedzieli, że nie są sami na Ziemi, a okoliczni mieszkańcy niestety nie pałają do nich zbytnią miłością. Dlatego też trzeba było zorganizować dwie, najbardziej potrzebne obecnie grupie rzeczy - po pierwsze jedzenie, po drugie jakieś ogrodzenie obozu, które zapewniłoby im w miarę bezpieczne miejsce do życia. Drawna mieli pod dostatkiem, metalu w sumie też, więc nie pozostawało nic, tylko wziąć się do roboty. Niestety wciąż było zbyt wcześnie, żeby większość zdążyła się wywlec ze swoich zakamarków w których obecnie sobie smacznie spali. To było irytujące. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak Bellamy, który wolałby coś robić, a nie tak siedzieć bezczynnie i czekać. Nie chciał jednak sam zaczynać niczego, bo by sobie jeszcze cała gromada pomyślała, że będzie za nich odwalał brudną robotę. Co to, to nie! Już poprzedniego popołudnia przekonał się, że co poniektórzy uważają, że będzie ich nianią, a przecież on wcale takiego zamiaru nie miał. Dlatego postanowił, że zaczeka aż się owieczki obudzą, a potem zagoni ich do pracy. Może nawet da im dobry przykład i coś pomoże, zamiast jedynie ich nadzorować, ale to wszystko zależeć będzie od ich nastawienia, bo on był otwarty na wszystko. Jednak teraz, wciąż czekając aż cała reszta się pobudzi i ogarnie, siedział sobie na włazie od Exodusa (tak wiesz, na tym samym końcu, że miał nogi na ziemi, c'nie) i trzonkiem siekiery, którą sobie jakieś dziesięć minut temu przywłaszczył (bo mógł. nikt mu przecież nie zabroni, bo to on jest królem i może robić co chce, hasztag jolo), rozłupywał orzech, zebrane wczoraj przez jedną z grup. I nie, nie zamierzał powyciągać ze skorupek wszystkich orzechów, żeby stać się Jezusem, który nakarmi głodne dzieci. Robił to tylko i wyłącznie do własnego użytku, czy też może raczej do własnego spożycia. Nawet a właściwie to przede wszystkim on król musi coś zjeść, coby nie umrzeć z głodu.
Leslie Cartwright
Temat: Re: Wejście Wto 12 Maj 2015 - 19:30
Leslie stawała się z dnia na dzień coraz bardziej poddenerwowana, za sprawą tego, że poza kilkoma osobami w całej setce nie było nikogo, kto wydawałby się osobą myślącą racjonalnie. Nie miała najmniejszej ochoty tym samym umierać, co wydaje się naturalne dla osoby, wreszcie wypuszczonej z niewoli, poznającej życie całkowicie pozbawione zasad. Nie odzywała się jednak, nie chcąc mieszać się w sprawy, które na głowie prawdę powiedziawszy miał Bellamy, uznany przez społeczeństwo za wybrańca, który zagwarantuje im przeżycie. Kiedy tego dnia obudziła się rankiem niesamowicie wyspana, większość osób zawinięta pozostawała w zajętym przez siebie miejscu, śpiąc smacznie. Ruszyła do wyjścia, nie starając się tym samym zachowywać wymaganej (podobno) ostrożności, czy też ciszy, by przypadkiem nie pobudzić reszty. Była wczesna godzina, to jednak zbyt dużo na głowie mieli, jako gruba rozbitków z jednym celem, na wypoczywanie. Szczególnie, że dotychczas nie zrobili szczególnie wiele. Trochę w podłym nastroju dlatego też była - Bellamy znów natrafi na Cartwright kręcącą nosem, co za niesprawiedliwość. W zamiarze miała samotną wędrówkę po lesie, bo te najbliższe im okolice zdołała poznać na tyle, by orientować się mniej więcej. Zatrzymała się jednak, dostrzegając u wejścia siedzącego Blake'a. I chociaż początkowo nie miała zamiaru do niego podchodzić, po nieco dłuższej chwili namysłu usiadła tam obok niego, uważając tylko, by ten przypadkowo nie przyłożył jej siekierą. Nie przejmując się szczególnie sięgnęła po dwa orzechy, które rozłupał, by zjeść sobie śniadanko, co nie. - Wybrałabym się na poszukiwania czegoś lepszego na śniadanie, nie poszedłbyś ze mną? Inni albo śpią, albo są całkowicie beznadziejni - tak sobie do niego rzuciła. Prawda była taka, że tym sposobem zachęcała go do pójścia z nią a las, ale przecież wolni byli, coś im się od życia należało. No, do głowy jej to jakoś nie przyszło prawdę powiedziawszy, ale co tam. Ona naprawdę wolałaby coś innego, niż orzechy. Nawet jakimiś innymi owocami by specjalnie nie pogardziła. Tak, czy inaczej też jej się tutaj tak siedzieć bezczynnie nie chciało. Wyjęła jadalną część orzecha z pokiereszowanej skorupki i wpakowała sobie do ust patrząc się na Bellamy'ego uważnie.
Bellamy Blake
Temat: Re: Wejście Wto 12 Maj 2015 - 20:00
Leslie i Bellamy powinni sobie przybić piąteczkę, albo sprawić jakieś takie bransoletki z trawy, które mówiłyby jak to wielkimi bffami są, bo myśleli bardzo podobnie. Zabawa zabawą, wolność wolnością, ale jak ludzie chcieli mieć co jeść i ogólnie chcieli przeżyć, to chyba powinni się w końcu otrząsnąć i zacząć działać. Oczywiście nikt tutaj nie mówił, że od razu mają zrezygnować ze swojej ledwo co odzyskanej wolności, jednak miło by było, jakby jakaś większa grupa zainteresowała się zdobyciem tak przyziemnych rzeczy jak jedzenie, albo woda. Do tego, jednego wielkiego zmartwienia, Bellamy'emu dochodziło jeszcze jedno - irytacja tym, że ta banda sama nie może się zdecydować czego od życia chce. Sami do niego przyszli, szukając pomocy, a jak już wyraził chęć, że ich ogarnie, to się nagle znaleźli wielcy obrońcy nie wiadomo czego, którzy wszystko wiedzą lepiej. Naprawdę łatwiej by było dla wszystkich, jakby się po prostu zdecydowali, bo on nie miał zbytnio ochoty się z nimi użerać. Chociaż w sumie go bawiło, jak takie małe dzieci chciały kozakować, bo to było naprawdę bardzo zabawne. Więc tak, od wczorajszego wieczoru jego humor naprawdę się poprawił i można nawet było zaryzykować stwierdzenie, że Bellamy jest szczęśliwy. Być może właśnie dlatego nawet nie zareagował, kiedy jakaś łapka sięgnęła po orzech. Możliwe też było, że był wspaniałym i kochanym człowiekiem i nie chciał po prostu odmawiać ludziom pożywienia. Kto to wie. Słysząc słowa dziewczyny, pokiwał głową w boki. Chyba było oczywiste, że zjadłby na śniadanie coś lepszego niż garstka orzechów. W końcu z niego był rosły chłop, który jednak potrzebował trochę tego jedzenia, żeby mieć siłę dźwigać swoje mięśnie! Odwrócił głowę w stronę Leslie, patrząc jak się rozprawia z orzechem - Wiesz jak łowić ryby? - zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź. Jednak kto wie, może Leslie była na jakimś tajemnym kursie przetrwania i wie jak łowić ryby. Gdyby jednak nie umiała, to przecież wczoraj grupka Murphy'ego zdobyła siatkę na ryby, więc chyba wystarczyło ją zarzucić i czekać aż ryby do niej wpłynął. Taką przynajmniej nadzieję miał Bellamy. Dodatkowym plusem wyjścia na ryby byłoby znalezienie się w pobliżu wody, a z wodą można dużo rzeczy zrobić. Nie mieli nigdzie w pobliżu zbiorników, nie mieli prysznica... a prysznic byłby bardzo przyjemny. - Powiedziałbym, że większość z nich jest totalnie beznadziejna. I ani trochę bym nie był zdziwiony, jakby nie byli w stanie nawet rozłupać orzecha - mruknął, wywracając przy tym oczami. Mieli tutaj do czynienia albo z mistrzami przetrwania, albo wręcz przeciwnie. W sumie to miło, że jego nie uważała za beznadziejnego, heheszki. Tak czy inaczej, Bellamy był naprawdę chętny na wybranie się na 'wycieczkę'. Dopóki jednak się nie dowie, czy Leslie umie łowić ryby, zajmował się rozłupywaniem orzechów. Kiedy już uporał się z jednym z nich, to wyciągnął go na ręce w stronę dziewczyny. Niech się naje, żeby mu nie padła po drodze na to wędkowanie!
Leslie Cartwright
Temat: Re: Wejście Pią 15 Maj 2015 - 18:14
Chyba rzeczywiście tak powinni zrobić, albo najlepiej pooznaczać takimi bransoletkami wszystkie osoby, które rzeczywiście przydać im się w jakiś sposób mogły, żeby wiadomo było do kogo można się zwracać. Cartwright w końcu nie bardzo póki co się orientowała i jedynie kojarzyła, że Bellamy ogarniętym człowiekiem był. Postanowiła się nawet koło niego zakręcić bo jakoś pewności wówczas nabierała, że może nie umrze jako pierwsza, gdy już nadejdą te gorsze czasy. Szczególnie, że żadnego zabezpieczenia jeszcze nie mieli i jedynie Exodus służył im jedynie w tenże sposób, to jednak nie do końca też. Musiał jakoś na nich wpłynąć, bo gdyby pewność miała, że da radę sama by się tego podjęła. Prawda jednak była taka, że cała ta banda na pewno by jej nie posłuchała, nie uznając zwierzchnictwa kobiety. Bellamy był najstarszy, co prawda o wiek go nie pytała, ale domyślała się, że tak właśnie jest, toteż najodpowiedniejszy się nadawał do tego, by jakoś na nich wpłynąć. Dodatkowo lubiła go nawet, bo przecież wtedy na wyprawie jakoś szczególnie jej na nerwy nie działał i teraz jeszcze ją karmił, więc powodu nie miała, by go jakimiś negatywnymi uczuciami darzyć. Przystojny był też przecież, to już w ogóle pozytywne odczucia w niej budził, o. Brwi zmarszczyła, słysząc jego pytanie. Oczywiście, że nie wiedziała, bo i skąd, skoro całe swe życie zamknięta była na Arce, gdzie raczej tego typu umiejętności ich nie uczyli. - Nie, ale mogę spróbować - stwierdziła ramionami wzruszając. Ryby były zdecydowanie czymś lepszym, niż orzechy, bardziej pożywniejszym. Dodatkowo mogliby się wówczas przejść gdzieś i nie siedzieć tutaj, bo już serdecznie dość miała exodusowych scenerii. Na jego następne słowa uśmiechnęła się, zadowolona nawet, że ja rozumie, w końcu i ona podobne zdanie miała. Sięgnęła jeszcze po orzecha, którego dla niej rozłupał (to miłość). A gdy zjadła go i wyrzuciła gdzieś obok skorupki wstała i zerknęła na niego wyczekująco. - No to chodź - ponagliła go,bo po co mieli tutaj dłużej siedzieć, co nie. W sumie ochotę miała na taką rybkę, przyznać to musiała szczerze. No i najpewniej poszli sobie tam, co nie.
zt, pisz już tam hihi <3
Savannah Coleman
Temat: Re: Wejście Wto 11 Sie 2015 - 23:35
Przez ostatnie parę dni Savannah skupiała się przede wszystkim na pracy. Chociaż w tamtym momencie nie było to zbyt widoczne, rozmowa z Harper podczas ogniska, tuż po śmierci Margot, a także utrata przytomności samej Coleman, troszeczkę zmieniły jej podejście. Niejako nawróciły na właściwszą drogę. Myśli samobójcze poszły w odstawkę... W końcu tak naprawdę nigdy nie była zdolna do celowego odebrania sobie życia. Nawet w więzieniu na Arce, gdy było gorzej, niż beznadziejnie. Zamiast tego powróciła do tego, co praktykowała jeszcze przed skazaniem. Odwracanie uwagi. Na Arce była tym dla niej nauka, tutaj... tutaj postanowiła przenieść całą swoją uwagę z własnych problemów na problemy innych. Poza tym nie chciała znów powtórzyć własnych błędów. Nie chciała znów pozwolić komuś umrzeć... nie być w stanie mu pomóc. Dlatego też pracowała od wczesnego rana do późnego wieczora. Niestety też wciąż zapominała (czy raczej starała się nie myśleć) o własnym stanie i możliwościach. Co prawda oczywiście nie stawiała muru, nie chodziła na polowania, ani nie robiła nic innego, w czym wiedziała dobrze, że się nie sprawdzi. Po prostu harowała ciężej, niż powinna w tym, w czym była dobra. Przynajmniej w teorii... Jak na razie jej praca ograniczała się do przygotowania odpowiedniego miejsca, a także zebrania zapasów. Wszystko po to, by założyć w obozie coś na kształt szpitala. Na to pierwsze - miejsce - zdecydowała się wybrać najniższy, pierwszy poziom Exodusa. Większa część spadochronów została już rozdzielona na kilka namiotów, więc na stworzenie nowego, większego było już za późno. Poza tym Exodus był jednak bezpieczniejszy, a w razie gorszej pogody - suchszy i wytrzymalszy. Druga sprawa - zapasy - była już nieco trudniejsza. Sama Savannah nie znała się na roślinach aż tak dobrze, by nie angażować w to innych, a z tym... No cóż, powiedzmy krótko, że miała pewien problem. Generalnie mocno ograniczała kontakty z resztą grupy już od samego początku. Do pewnego momentu miała też nadzieję, że poradzi sobie sama, ale... to nie było możliwe. Potrzebowała pomocy innych, ale ci sami do niej nie przyjdą. Akurat na to nie liczyła... Tylko jak znaleźć wśród setki osób tych kilka, które byłyby w stanie jej pomóc? Nie miała takiej siły w mowie, by przy którymś wspólnym posiłku rzucić mową, jak Bellamy. Pytanie każdego z osobna byłoby tylko stratą czasu. Na dodatek jeszcze - wolała nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Najlepiej żadnej... Wciąż nie powiedziała nikomu o swoim stanie. I wciąż bała się reakcji wszystkich. Całą nadzieję więc pokładała w tym, że jednak to ludzie do niej przyjdą... tylko, że nie sami z siebie. I tylko zainteresowani. Wystawienie informacji - taki był jej plan. Podczas sprzątania pierwszego poziomu Exodusa znalazła kilka walających się niepotrzebnie blach i właśnie jedną z tych większych teraz zamierzała użyć. Układając blachę przed sobą, usiadła pod wejściem do statku i przez chwilę myślała, jak ująć myśli w słowa. W końcu złapała za fragment swojej bransolety, którą w ciągu ostatnich dni w końcu z nadgarstka zdjęła i nieco ostrzejszym jej końcem zaczęła na kawałku metalu wyrysowywać pierwsze słowa. Tworzący się obozowy szpital poszukuje...
America Winter
Temat: Re: Wejście Sro 12 Sie 2015 - 9:30
America nie do końca wiedziała co robić w obozie. Nie miała zamiaru się rzucać w oczy dlatego jej pomoc przeważnie ograniczała się do potajemnych poszukiwań i anonimowego uzupełniania zapasów. Ludzi, na których była skazana nawet nie znała imion. Nie miała zamiaru szukać przyjaźni,miłości czy innych uciech, jak połowa młodzieży, która poczuła smak wolności.W czasie swoich wędrówek po okolicy mogła się odciąć od tych ludzi, ale niestety samodzielne wyjścia nie były do końca racjonalnym wyborem, zważając na niebezpieczeństwa. Dzisiejszy dzień postanowiła spędzić w obozie obserwując zachowania ludzi. Może nawet pozna więcej imion. Jedyne jakie znała było imię chłopaka-Bellamy, który chyba miał się za ich przywódce , bo zawsze to on wykrzykiwał rozkazy. Wydawał się starszy i jakby bardziej doświadczony życiowo od połowy osób zgromadzonych. Jednak całego dnia nie można spędzić na rozmyślaniu o zadufanym chłopaku mającym się za przywódce i reszcie obozowiczów żyjących jakby jutra nie było. Czasami America zastanawiała się czy niektórzy nie zwiększą ludności planety, patrząc na ich nieracjonalne zachowanie. Po dłuższej chwili zastanawiania się co ze sobą zrobić postanowiła udać się do Exodusa. O tej porze dnia nie było tam zbyt wielu osób, a dziewczyna mogła tam znaleźć rzeczy, które mogą się jej przydać podczas wypraw, a w najlepszym wypadku parę książek, które podobno miały być na statku specjalnie dla niej zielniki i kilka map ziemskich, America miała nadzieję, że chociaż część z nich nie wylądowała w ognisku. Zbliżając się do statku była niemal święcie przekonana, że nie ma w nim żywej duszy jednak, gdy do niego weszła zobaczyła dziewczynę, która resztkami bransolety usilnie wydrapywała coś na kawałku blachy. Dźwięk był nieznośny. -Można wiedzieć co ty robisz?-spytała , łapiąc dziewczynę za rękę by przestała skrobać.
Savannah Coleman
Temat: Re: Wejście Sob 15 Sie 2015 - 2:59
Skrobanie bransoletą po metalowej blasze nie było takim prostym zajęciem, jak mogłoby się wydawać. Każdą pojedynczą literę musiała poprawiać po kilka razy, by była wyraźnie widoczna. Ciężko było też wyrysowywać bardziej okrągłe litery, jak na przykład "o". Sam fragment bransolety też nie był najlepszym do tego narzędziem, jednak nie miała pod ręką niczego innego. No i dźwięk - do najprzyjemniejszych zdecydowanie nie należał. Był to jednak jej jedyny pomysł. A co za tym idzie - najlepszy pomysł. Zbyt skupiona na swoim zajęciu, Savannah nie zauważyła, kiedy do Exodusa ktoś wszedł. Pewnie gdyby dziewczyna ją minęła i przeszła na wyższy poziom, Coleman nadal nie zwróciłaby na nią swojej uwagi. Kiedy jednak nastolatka złapała ją za rękę... Savannah zastygła w bezruchu, kierując zaskoczony wzrok na trzymającą jej rękę dłoń. Zdecydowanie kobiecą dłoń... która jednak bardzo szybko zaczęła się zmieniać. Wraz z całą resztą otoczenia. Światło w jej celi było już mocno przyciemnione. Pora kolacji minęła już jakąś godzinę, może dwie temu, ale nie dziwiło ją to, że posiłek nie dotarł do niej na czas. W końcu nie pierwszy raz już zostawała go pozbawiana. Leżała już na twardym łóżku, wpatrzona tępo w sufit i czekała aż przyjdzie sen. Nie spodziewała się już jakichkolwiek, nawet niezapowiedzianych wizyt. Dlatego też zerwała się szybko z łóżka, gdy tylko usłyszała otwieranie drzwi jej celi. Do środka wszedł jeden ze strażników, w rękach niosąc tacę z dzisiejszą kolacją. W jej oczach od razu pojawiła się nadzieja, a brzuch - jak na zawołanie - cichutko zaburczał. Gdyby w drzwiach stanął ktokolwiek inny, na pewno na coś takiego by sobie nie pozwoliła. Od razu wychwyciłaby jakiś podstęp. Ten strażnik był jednak inny. Zawsze stał tylko z boku, nigdy się nie odzywał, nie brał udziału w jej poniżaniu, a nawet więcej - za każdym razem, gdy był ich świadkiem, ona miała wrażenie, że jej współczuł. - Dziękuję... - szepnęła więc do niego, gdy tylko zamknął za sobą drzwi i postawił tacę na podłodze. Bez wahania też zaraz ukucnęła przy jedzeniu, wyciągając rękę po cokolwiek. Byle tylko zaspokoić głód. Przez to nie zwróciła uwagi na to, że mężczyzna pozostał w jej celi. Nie zauważyła też, kiedy szybko się do niej zbliżył. Dopiero jego dłoń na jej przedramieniu sprawiła, że powróciła do świata, w którym nadzieja już nie istniała. Nie dla niej. - Chyba nie myślałaś, że to za darmo. Najpierw zapłata... - nie była przygotowana na taki chłód w jego głosie. Wzdrygnęła się i - chcąc nie chcąc - podniosła z podłogi, gdy pociągnął ją w górę. Wolną ręką już zaczynał rozpinać własne spodnie, a dłoń trzymającą jej przedramię zacisnął jeszcze mocniej... Wyrwała rękę mocnym szarpnięciem i szybko odsunęła się od dziewczyny na bezpieczną odległość. Z wciąż przerażonym wzrokiem wlepionym w nieznajomą, przycisnęła przedramię do piersi i zaczęła je (to przedramię) lekko masować drugą dłonią. Chociaż America wcale jej mocno nie trzymała, Coleman odczuwała w ręce realny ból. Dokładnie taki sam, jak we wspomnieniu. Minęła dobra chwila, nim przestała widzieć przed oczami swoje dawne więzienie i tamtego strażnika... a zaczęła wnętrze Exodusa i jedną z dziewczyn z Setki. I mimo że starała się w tej chwili szybko pozbierać, wciąż w jej oczach tliły się resztki strachu, wciąż pozostała w tym samym miejscu, w pewnym oddaleniu od dziewczyny... no i ręka również wciąż ją bolała. - Coś się... stało? Coś ode mnie chciałaś? - odezwała się w końcu, brzmiąc trochę jakby przez zaciśnięte gardło. Nie próbowała przepraszać za swoje zachowanie, bo nie chciała musieć się z niego tłumaczyć, odpowiadać na pytania. Jakby zupełnie nic niecodziennego się przed chwilą nie stało... Tylko, czy mogła mieć pewność, że dziewczyna tak to po prostu zignoruje?
America Winter
Temat: Re: Wejście Pon 24 Sie 2015 - 21:18
America nie zdziwiła się reakcją dziewczyny. Wiele osób należących do Setki miało ciężkie przeżycia. Dlatego punktem życiowym Winter było złagodzenie wyroku osób nieletnich. Dlatego też szkoliła się na nauczycielkę, a dzień osiemnastych urodzin miał być dla niej dniem idealnym, a nie dniem jej śmierci. Od 13 roku życia szkoliła się razem z ojcem i bratem to oni ją uczyli posługiwania się bronią, a przerwy w szkoleniach spędzała z matką, która uczyła ją podstaw pierwszej pomocy. Pozostały czas spędzała w szkole i to właśnie tam pokochała historie. Dzięki petycji do Kanclerza dostałą dostęp do wszystkich akt i dokumentów na Arce, miała dostęp nawet do dokumentacji obecnej Setki. Przerażało ją to, że tak wiele osób wylądowało w celach z błahe przestępstwa. W jej umyśle na zawsze pozostaną nazwiska. Nie umiała ich dopasować do osób, szukanie w aktach zdjęć było zbyt pracochłonne , a do studiowania historii zarówno obecnej jak i przeszłej konkretne wyglądy skazanych nie były potrzebne. W tamtych czasach było to tak odległe dla Ami, że nie spodziewała się zostać jednym z nazwisk na czarnej liście. A teraz razem z resztą skazańców odbywała bzdurną "przygodę" na Ziemi. W dodatku była jedną z niewielu osób znających prawdziwe zagrożenia występujące na planecie. A znalazła się tu przez głupi niewypał. Brakło jednej iskry i cała Arka by przestała istnieć. Ale głupi ochroniarz musiał ją powstrzymać. Głupi błąd w prostych obliczeniach kosztował ją karierę , na którą pracowała od kiedy skończyła 13 lat, a zniweczyła to w ciągu 2 godzin. Spojrzała na dziewczynę , nadal widząc strach w jej oczach. -Tak w zasadzie to coś chciałam-stuknęła w blachę, na której dziewczyna próbowała napisać ogłoszenie-Szukasz pomocy, a ja mogę okazać się całkiem przydatna. Uśmiechnęła się do dziewczyny. W końcu postanowiła się udzielić w życiu Setki i to mniej anonimowo. -Mogę załatwić trochę leczniczych roślin. Można powiedzieć, że się na tym znam. Znała się i to bardzo nawet.Do tej pory pamiętała te noce, w trakcie których wykuwała najmniejsze różnice w roślinności Ziemskiej. To sprawiało jej radość i odsuwało od myślenia o nieżyjących rodzicach. Aż do tego felernego dnia. America siedziała na łóżku w pokoju ucząc się kolejnych dat. Za parę dni miała mieć egzamin dzięki, któremu mogła w końcu zostać asystentką nauczyciela. Miała jeszcze dwie rywalki z taką samą determinacją i wiedzą.Nagle do jej pokoju wpadł Maxon- najlepszy przyjaciel jej brata. -Cam! Jest prowadzony na wyrok. Dziewczyna niewiele myśląc wybiegła z pokoju i pędziła w stronę śluzy. Tuż przy końcu korytarza było zbiegowisko. Cam był nieprzytomny i ciągnięty przez strażników - swoich kolegów. Jego ręce były całe we krwi, Ami nie była pewna, kto był jej właścicielem. Przedzierała się przez tłum, gdy dotarła do brata ,poczuła jak ktoś łapie ją w pasie. To był Maxon. Chciał ją zatrzymać. Pamiętała jak oczy jej brata poruszyły się tuż przed tym jak otworzono śluzę. Pamiętała ból w ręce po tym jak uderzyła przyjaciela brata w twarz. Pamiętała to jak godzinę później stała z zapalniczką ,tuż obok zniszczonej instalacji gazowej. Pamiętała jak została obezwładniona. Pamiętała złamany nadgarstek. Pamiętała jak ręce Maxona- te same które nie tak dawno ją obejmowały- przytrzymywały ją przy zakładaniu kajdanek. Pamiętała jak twarz Maxona zniknęła za zamykanymi drzwiami celi. Twarz , którą kochała i całowała. Twarz, którą w tej chwili nienawidziła. Z zamyślenia wyrwał ją głos rozmówczyni.
Forum stworzone na podstawie serialu The 100. Styl, ogłoszenie, wszystkie kody oraz grafika znajdujące się na forum zostały stworzone przez administrację.