Sam nie wiedział, jakim cudem zachowywał jeszcze spokój, osaczony oczywistą beznadziejnością sytuacji. Margot ledwie się ruszała; dostrzegał to mimo półmroku, obserwując, wbijając w nią intensywne spojrzenie jasnych tęczówek, gdy z trudem wspinała się po stromej krawędzi dołu. Niebywale długo; poruszała się ślimaczo, dziwnie spowolnionymi ruchami podciągając się o kolejne centymetry, a on miał wrażenie, że ogląda - klatka po klatce - powolną agonię uwięzionego w pułapce zwierzątka. Zaciskał zęby, w oczach mając dziwną obojętność, niewzruszoną nawet, gdy do jego nozdrzy dotarł metaliczny i jakby rdzawy zapach krwi. Nie wyciągał pochopnych wniosków, ale tych jasnych i logicznych też nie potrafił powstrzymać, nawet jeżeli układały się właśnie w dosyć mroczne scenariusze, które pewnie nazwałby pesymistycznymi, gdyby nie wydawały się aż tak realne. - Okej, Margot. Złap się mocno, najmocniej jak potrafisz - powiedział z zaskakującym opanowaniem, zerkając jeszcze na obie strony i sprawdzając, czy dziewczyny są gotowe do ewentualnej pomocy. Nie rzucił w przestrzeń pustych słów otuchy, nie miał serca zapewnić, że wszystko będzie dobrze; w jego wyobraźni takie słowa aż za bardzo brzmiały jak uspokajanie ofiary, którą zamierza się dobić, a tej myśli wciąż jeszcze do siebie nie dopuszczał, nieco naiwnie licząc na to, że obrażenia rudowłosej dziewczyny okażą się mniej poważne, niż mu się wydawało. Nie wiedział, czy byłby w ogóle w stanie to zrobić, wciąż nie ufając sobie na tyle. Choć młodość go nie oszczędzała, nigdy jeszcze nie obserwował uchodzącego z człowieka życia; widział trupy, owszem, pamiętał puste spojrzenie ojca, gdy pozwolono zobaczyć mu go po raz ostatni, ale sam moment śmierci stanowił dla niego niewiadomą i niespecjalnie miał ochotę zmieniać ten stan rzeczy. Ściskał więc metalowy pręt z całej siły, trzymając się go tak kurczowo, jakby ściskał w dłoniach umykające mu życie i mając nadzieję, że Savannah uważnie uczyła się zasad pierwszej pomocy. Wstrzymał oddech, czując nieznaczne zwiększenie ciężaru, gdy Margot chwyciła prowizoryczną namiastkę liny, najwidoczniej sama nie mając zamiaru jeszcze umierać. - Świetnie, a teraz nie puszczaj, za moment będziesz na powierzchni - powiedział, zapierając się kolanami o miękką ziemię i z całej siły ciągnąc pręt w górę. Co wcale nie było takie proste; śliski metal w każdej chwili groził wysunięciem się spomiędzy jego palców, co jakiś czas uciekając kilka centymetrów niżej. Nie poddawał się jednak, mimo że mięśnie przedramion paliły go żywym ogniem, a na skroniach pojawiły się kropelki chłodnego potu. Cofał się metodycznie, o kilkanaście centymetrów przy okazji każdego, nerwowego oddechu, aż w końcu ramiona rudowłosej znalazły się w ich zasięgu - a przynajmniej tak mu się wydawało. - Teraz! - krzyknął w kierunku swoich towarzyszek, mając wrażenie, że za moment się podda, że nie da rady, a jednocześnie klnąc na samego siebie i swoje słabości. Jego ojciec miał rację, nie nadawał się do niczego, nie potrafił nawet ochronić własnej grupy, a przecież odeszli zaledwie kilka kilometrów od obozu - jak mieli przeżyć na Ziemi tygodnie, miesiące... lata?
Savannah Coleman
Temat: Re: Zagajnik Pią 1 Maj 2015 - 17:45
Savannah nie zauważyła nic dziwnego w tym nieszczęsnym dole. Co więcej - nie próbowała nawet jakkolwiek go analizować. Była zbyt skupiona na Margot i na tym, by zmusić własne ciało do dalszej pracy, by dostrzec cokolwiek innego. Być może to nawet lepiej... jako że dalsze wnioski ciągnące się za nienaturalnością dziury w ziemi mogłyby wywołać u niej tylko jeszcze bardziej szkodliwe w tym momencie uczucia. Takie, które mogłyby tylko pogorszyć jej obecny stan. Słowa wypowiedziane przez Alyssę sprawiły, że tym bardziej zaczęła wątpić w to, że uda jej się pomóc rudowłosej. Wiedziała, że nie była lekarzem. Tak samo, jak wiedziała, że pewnie nikt z grupy nie wymagał od niej cudów, skoro nie miała nawet ukończonych 18 lat. Zdawała też sobie oczywiście sprawę z tego, że blondynka użyła tego słowa tylko jako coś w rodzaju skrótu myślowego. Nie przeszkodziło to jednak jej wrodzonym - kiedyś tak docenianym, w chwili obecnej zdradliwym - ambicjom oraz cholernie niskiemu poczuciu własnej wartości i przydatności, pokierować jej myśli w te zdecydowanie czarniejsze rejony. Nagle zaczęła dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziała i które nawet nie były prawdziwe. Przyglądając się, jak Margot powoli podnosi się do pionu, wydawało jej się, że nie tylko jedna noga nastolatki jest poważnie uszkodzona, ale i że druga nie była w najlepszym stanie. Wymieszana z ziemią krew, która pokrywała nie tylko dno dołu, ale również ciało i ubrania rudowłosej, w oczach Sav rozrastała się i coraz bardziej czerniała. Kolejne sekundy, minuty dłużyły jej się do nieskończonych rozmiarów i dawały jej wrażenie, że Margot za chwile znów wyląduje na samym dnie i że tym razem już nie będzie w stanie się ruszyć. Gdzieś w tyle jej głowy tkwiła myśl, że to wszystko nieprawda, że jej mózg tylko sobie pogrywa z jej zmysłem wzroku, ale zupełnie nie potrafiła tego zatrzymać. Dopiero nagły krzyk Davida wybudził ją z tego - miała wrażenie trwającego godzinami - letargu. Mimo że zareagowała z lekkim opóźnieniem, udało jej się złapać obiema dłońmi jedną rękę Margot i z klęczek zmienić pozycję na leżącą. Ciągnąc w górę dziewczynę, Savannah nie tylko wykorzystywała resztę swoich sił. Więcej - przekraczała granicę, której w swoim stanie przekraczać nie powinna. Sama nie chciała o tym myśleć, wypierając z głowy już nie tylko obrazy umierającej rudowłosej, ale również te o tym. Te o ciąży, której jako przyszła matka nie powinna zaniedbywać... I która w końcu sama o sobie zdecydowała dać wyraźnie znać. Silny ból brzucha zaatakował ją tak nagle, że praktycznie odruchowo jęknęła, przekręciła się w jednej chwili nieco na bok i wypuściła z jednej dłoni ramię Margot, by na wpół świadomie przycisnąć ją do bolącego miejsca. Jednocześnie jej druga, teraz jeszcze bardziej obciążona ręka zaczęła powoli zwalniać uścisk... Savannah jednak zacisnęła ją ponownie, tym razem na obraniu dziewczyny, nim nastolatka zupełnie uciekłaby z jej zasięgu. Mimo że ból brzucha nie mijał, wręcz przeciwnie nawet - zaostrzał się, ona nie zamierzała się poddać. Zaciskając mocno zęby, znów pociągnęła w górę, błagając tylko w myślach o to, by Margot jak najszybciej już się poza dołem znalazła...
Margot Howard
Temat: Re: Zagajnik Pon 4 Maj 2015 - 23:50
Każda sekunda była dla niej jednym wielkim cierpieniem. Mimo to, starała się robić to, co mówili, że ma robić. Podnieść się. Złapać rurę. Trzymać się rury mocno. Nie miała wiele siły, a przynajmniej tak właśnie się jej wydawało. Jednak ludzkie ciało czasami zdolne jest do nadnaturalnego wysiłku, a chyba to była sytuacja, w której ciało Margot postanowiło dać sobie przyszłość. Być może to było ostatnie, co zrobi, jednak perspektywa śmierci w dole pośrodku lasu, nie była ani pokrzepiająca, ani zbyt miła. Nie, żeby w ogóle perspektywa śmierci była miła, ale Margot po prostu nie chciała tak skończyć. Zawsze wyobrażała sobie siebie, siedzącą na fotelu, a w koło niej gromadka wnucząt. Tak właśnie chciała odejść z tego świata - otoczona rodziną, ludźmi, którzy ją kochają, po przeżyciu długiego i pięknego życia. Niestety nie zawsze dostajemy to, co byśmy chcieli. Jednak pomimo bólu, rozgoryczenia i obezwładniającej bezsilności Margot dawała z siebie wszystko, starając się wydostać z tego przeklętego dołu, który okazał się jej końcem. Nie miała złudzeń, że z tego wyjdzie. Mimo wszystko widziała krew, która przesiąkła jej ubranie, która mieszała się z ziemią. Tutaj nie mogli przeprowadzić transfuzji, nie byli nawet w stanie połatać jej nogi. Margot doceniała zapewnienia jednej z dziewczyn, że zna się trochę na medycynie. Nawet jakby była lekarzem, to w obecnych warunkach nie byłaby pewnie w stanie zdziałać żadnego cudu, co najwyżej przeciągnęłaby życie rudowłosej o parę godzin, albo może dni, ale na pewno nie uratowałoby to jej życia. Z takimi myślami przez cały czas zmagała się Margot. Nie miała nawet pojęcia ile czasu minęło, od momentu kiedy się zaczęła podnosić, aż do momentu kiedy złapała rurę. Wiedziała tylko, że to zrobiła i starała się trzymać jej ze wszystkich sił. To wszystko zupełnie do niej nie docierało, a przed oczami pojawiały się czarne plamki. Nie miała jednak zamiaru puszczać rury, mimo że palce jej powoli zaczęły zjeżdżać w dół. Margot z uporem maniaka zaciskała pobielałe knykcie, przymykając oczy, żeby pozbyć się mroczków. Nawet nie zdając sobie z tego, ile czasu minęło, Margot poczuła powiew wiatru na twarzy. Otwierając powoli oczy zobaczyła, że nie jest już w dole, ale znajduje się 'na zewnątrz'. Nabrała gwałtownie powietrza w płuca i położyła się na ziemi, unosząc swe oczy ku niebu. Plamy przed jej oczami zaczęły robić się coraz większe, ale ból powoli ustępował. Dziewczyna zacisnęła rękę na ziemi, zgniatając suche liście między palcami. Jej oddech stawał się coraz płytszy, ale mimo to starała się wpuścić go płuc jak najwięcej tego świeżego, tak cudownie smakującego powietrza. Przymknęła oczy, chcąc się uchronić w ten sposób przed mroczkami. Oddychała coraz wolniej, ciszej. Nic już nie miało znaczenia. Ból powoli ustępował, aż w końcu całkiem odszedł. Jednak Margot nawet nie była tego świadoma, bo miała już nigdy więcej nie otworzyć oczu.
David Cross
Temat: Re: Zagajnik Wto 5 Maj 2015 - 0:30
Z każdą chwilą beznadziejność sytuacji docierała do niego coraz intensywniej, a zdrowy rozsądek podsuwał mu oczywiste wnioski, które wbrew wszelkiej logice odgradzał od siebie z rosnącym zaangażowaniem. Mimo to nie poczuł ulgi, gdy ciało Margot - dziwnie ciężkie i bezwładne - znalazło się wreszcie na krawędzi wyrwy, a sama dziewczyna przymknęła oczy, co prawda nie podskakując z radości, ale przynajmniej oddychając. Teraz, w jasnym oświetleniu, bez ogarniającego dno dołu półmroku i z bliższej odległości, widział ją dokładniej; dostrzegał przesiąkniętą krwią nogawkę, czerwone plamy na przedramieniu, czuł w powietrzu metaliczny zapach, prawie czuł go też w ustach, które jakby wyschły i stały się dziwnie szorstkie. Nie znał się co prawda na medycynie, ale wiedział jedno - za dużo, krwi było stanowczo za dużo. - Margot? - rzucił w przestrzeń, potrząsając lekko dziewczynę za ramię, jakby chciał odgonić od niej ten wiszący nad nią cień, który przyciskał jej klatkę piersiową i sprawiał, że unosiła się z każdym oddechem coraz wolniej. Czuł, jak robiło mu się niedobrze z bezsilności, ale potrafił tylko obserwować jej blednącą twarz, z jakąś chorą fascynacją przyglądając się - po raz pierwszy - uchodzącemu z człowieka życiu. Może powinien był coś zrobić - próbować reanimacji, tamować krwawienie? - ale jakkolwiek starał się poruszyć, jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Czas zawiesił się gdzieś w czasoprzestrzeni, zaginając się na... właściwie nie wiedział, na jak długo. Wiedział jedynie, że w jednej sekundzie wsłuchiwał się w cztery nierówne oddechy, a w następnej był w stanie wychwycić już tylko trzy. I tyle; tym byli na tym świecie, podmuchem powietrza, które nagle przestawało się poruszać. Ocknął się z letargu chwilę później (wciąż nie był w stanie określić, po jakim czasie), kiedy rzeczywistość zaczęła powracać do niego odłupanymi od większej całości fragmentami. Pamiętał, że w którymś momencie Savannah krzyknęła, czy wszystko było z nią w porządku? Przetarł oczy dłonią, dopiero wtedy orientując się, że miał na sobie krew Margot, czerwone smugi na jasnej skórze, a teraz zapewne również i na twarzy. Znów poczuł nawracającą falę mdłości, stłumił je jednak, nakazując sobie spokój i zaczynając wydawać samemu sobie milczące, mechaniczne polecenia. Mechaniczne były zresztą też jego ruchy, wyprane z emocji, pozbawione sensu. Podnieś się, powiedział do siebie w myślach. Przykucnął na ściółce, kolana zdawały się utrzymywać jego ciężar z trudem. Sprawdź, co z Savannah. Odnalazł ją wzrokiem, pobladłą, z resztkami bólu wymalowanymi w tęczówkach i w jednej sekundzie poczuł się jeszcze gorzej, tknięty jakąś irracjonalną i pozbawioną podstaw obawą, że i ona za chwilę podzieli los rudowłosej dziewczyny. Może to była jego wina, może był przeklęty, może to, że wokół niego wszyscy umierali, nie było wcale przypadkowe? - W porządku? - zapytał (chociaż przecież znał odpowiedź, nic nie było w porządku), dotykając delikatnie jej łokcia, bo na więcej zdobyć się nie był w stanie. Skupił się na niej, dzięki temu nie musiał skupiać się na Margot. Martwej Margot, boże, ona naprawdę była martwa; miał do wykonania jedno zadanie, utrzymać grupę przy życiu, i nawet to mu się nie udało, nawet w tym był beznadziejny. Będą musieli ją pochować, jak ją przeniosą? Jak... Potrząsnął głową, odwracając się przez ramię i już odruchowo sprawdzając, co z drugą dziewczyną, blondynką. Do niej co prawda się nie odezwał, ale odnalazł jej spojrzenie, posyłając jej nieme pytanie i nie odwracając wzroku, dopóki nie uzyskał potwierdzenia. Że nie miała zamiaru umierać, że nie miał mieć już więcej krwi na rękach. - Dasz radę dojść do obozu? - zapytał Savannah, cicho, jakby prosząco. Miał się do niej nie odzywać, miał jej unikać, przecież zabiła jego ojca; w tamtym momencie zapominał jednak o tym wszystkim, bo liczyło się tylko to, żeby nikt mu już więcej nie umarł, żeby nie musiał już więcej nikogo chować. Mógł spróbować wybaczyć jej wszystko, mógł zostać przykładnym bratem; niech mu tylko nie każą odprowadzać wzrokiem kolejnych ciał.
Savannah Coleman
Temat: Re: Zagajnik Wto 5 Maj 2015 - 2:15
Savannah ledwo zarejestrowała to, że Margot dotarła dzięki nim na krawędź dołu. Mimo że zdążyła już puścić ubranie dziewczyny, a nawet docisnąć zwolniąną rękę do wciąż bolącego brzucha, wciąż czuła jej ciężar. W tamtej chwili ciążyło jej właściwie wszystko. Nie mogła się ruszyć, chociaż jej wciąż świadomy umysł próbował zmusić jej ciało do podniesienia się z ziemi. Nic z tego. Nie chciało słuchać. Jakby już zdążyło się poddać. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim w końcu usłyszała nieco zagłuszony głos Davida. Margot? Margot! Przecież obiecała jej, że spróbuje jej pomóc. Nie po to wyciągali jej całą trójką z dołu, by miała teraz leżeć na ziemi i czekać na cud. Nie po to przecież Savannah przekraczała swoje limity, by poddać się teraz... kiedy sporo zależało właśnie od niej. Bardzo powoli i nie bez trudu podniosła się z pozycji leżącej. Jeszcze wolniej przysunęła się bliżej ciała rudowłosej. Jej nieco podniesione przed sekundą nadzieje i zawziętość znów spadły do zera w chwili, gdy na nią spojrzała, a im dłużej utrzymywała na niej wzrok, tym te małały jeszcze bardziej... o ile było to jeszcze możliwe. Noga dziewczyny wyglądała o wiele gorzej, niż było to widać wcześniej z góry. Gorzej nawet od tego, co widziała w swoich czarnych wizjach. W życiu nie miała do czynienia z czymś takim... jak miała tak złamaną i wykręconą nogę wstawić na swoje miejsce? Ręka Margot może nie była w aż takim złym stanie, ale w tym momencie już nawet z tym Sav nie była pewna, jak sobie poradzić. I ta krew... tak dużo krwi. Zapomniała już zupełnie o bólu brzucha, czy ogólnym wycieńczeniu, gdy przed jej oczami obraz powoli zaczął się zmieniać. Już nie była w środku lasu. Nie była nawet na Ziemi. Od razu rozpoznała surowe ściany ich kwatery na Arce. Jedynym czynnikiem, który łączył obraz prawdziwy z tym, który podsuwał jej własny umysł, była krew. We wspomnieniu wręcz duże ilości krwi. Jacob, w przeciwieństwie do Margot, miał szeroko otwarte oczy. Mimo że resztki życia zdążyły już z niego ulecieć wraz z ostatnim oddechem, Savannah miała wrażenie, że patrzy wprost na nią. A ona nie potrafiła uciec od jego wzroku. Wciąż w zbyt wielkim szoku, by się ruszyć. By chociaż zapłakać. By uświadomić sobie tak w stu procentach, co się przed chwilą wydarzyło... co zrobiła. Jedyne, o czym była w stanie myśleć to to, że Alaska, jej matka, będzie wściekła widząc ten cały bałagan... że David nie będzie zadowolony z konieczności odwołania treningów z ojcem... że Pyxis nie będzie szczęśliwa, gdy Sav przeniesie się z powrotem do jakiejś mniejszej, bardziej oddalonej kwatery... i w końcu - że wcale nie chciała, by w jej życiu pojawił się jakiś nowy, trzeci już tatuś... Delikatny dotyk w okolicy jej łokcia sprawił, że w końcu odwróciła wzrok z oczu ojczyma i przeniosła go w bok. David tak bardzo przypominał jej w tamtym momencie swojego ojca, że w pierwszej sekundzie pomyślała, że to on. Że wstał z wielkiej kałuży własnej krwi i mimo tego, co się przed chwilą stało, wciąż oczekiwał na więcej. Mimowolnie zacisnęła dłoń na jego nożu - w rzeczywistości na kępce trawy. Z każdą chwilą jednak obraz wspomnienia zanikał, ukazując jej to, co rzeczywiście miała przed oczami. Zniknęła Arka, a wraz z nią Jacob. Została Ziemia. David. Alyssa. I wciąż leżąca Margot... - Potrzebuję tamtej rury - odezwała się nagle, jakby pytanie chłopaka o to, czy da radę dojść do obozu zupełnie do niej nie dotarło. - Musimy nastawić nogę Margot. A potem ją usztywnić. I użyjemy na razie jej bluzy, jako temblaka dla złamanej ręki. Niech ktoś da jej wody, bo na pewno jest spragniona. I musimy z nią rozmawiać, żeby nie straciła przytomności, okej? - przeniosła w pewnym momencie wzrok na Alyssę i właściwie co zdanie spoglądała na zmianę to na nią to na chłopaka. Mówiła... po prostu mówiła, zapominając o wciąż obecnym, choć już nie tak ostrym bólu brzucha, o tym, że tak naprawdę nie miała siły na to wszystko i w końcu nie dopuszczając do siebie faktu, o którym gdzieś z tyłu głowy już sobie zdawała sprawę. Że było za późno.
David Cross
Temat: Re: Zagajnik Sro 6 Maj 2015 - 23:19
Chociaż przerażająca odpowiedzialność spoczywała na jego barkach jak niewidzialny ciężar, ciągnąc go nieustannie w stronę ziemi, to - paradoksalnie - była też jedyną rzeczą, która zmuszała go do utrzymywania pionu. Gdyby nie musiał walczyć, gdyby nie mógł myśleć o kimś innym, oprócz własnego siebie, już dawno by zwariował, położył się w trawie i poddał, czekając na kogokolwiek, kto wykopał ten przeklęty dół. Wiedział jednak, że na to nie mógł sobie pozwolić; grupa wciąż liczyła cztery osoby, i zdawało się, że tylko ta świadomość ratowała go przed upadkiem, kiedy kręcił powoli głową na słowa Savannah. Nie chciał być tym, który przekaże jej, że nie będzie w stanie już nikomu pomóc, że nastawienie nogi dziewczynie na niewiele się zda; ale po raz kolejny - musiał zacisnąć zęby. To pomagało; skupianie się na innych, unikanie obijania się o wnętrze własnej czaszki, odciąganie w czasie chwili, w której dookoła zrobi się cicho i pusto, a on zostanie ze wspomnieniami sam na sam. - Savy - powiedział cicho, przerywając jej monolog i kładąc obie dłonie na jej ramionach, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Zdawała się jakaś odległa, jakby tak naprawdę myślami wędrowała zupełnie gdzieś indziej, podczas gdy w zagajniku pozostawało jedynie jej ciało. Potrząsnął nią delikatnie, starając się oddychać przez usta, żeby nie czuć już rdzawego zapachu krwi, którym przesiąkło otaczające ich powietrze. A przynajmniej tak mu się wydawało; odwrócił się przez ramię, jeszcze raz spoglądając w stronę Margot. Miał wrażenie, że dopóki przerażające stwierdzenie nie zostanie wypowiedziane na głos, dziewczynę w jakiś magiczny sposób da się jeszcze uratować - ale była to nieprawda. Rzeczywistości nie dało się odwrócić, czasu nie dało się cofnąć. Musieli zmierzyć się z tragicznym tu i teraz, a David miał przeczucie, że dzisiejsza wyprawa stanowiła jedynie preludium do tego, co czekało ich na Ziemi. I to o tym marzyły kolejne, dorastające na Arce pokolenia? Miał ochotę się roześmiać. Stacja kosmiczna, razem ze swoimi drakońskimi prawami i będącymi na porządku dziennym egzekucjami, na tle ziemskich realiów wypadała całkiem przyjaźnie i bezpiecznie. - Savy - powtórzył, upewniając się, że na niego patrzy. Już dawno nie była tak blisko; zdążył zapomnieć, jak to było - mieć ją przy sobie. Potrzeba otoczenia jej opieką powracała do niego falami, kiedy przypominał sobie o tych wszystkich powodach, dla których w ogóle znalazł się na exodusie. - Już jej nie pomożemy - powiedział w końcu przez ściśnięte gardło, ale jednocześnie spokojnie i stanowczo. Nie wiedział, że ma w sobie tyle pokładów cierpliwości; na co dzień raczej porywczy i gwałtowny, nie był przyzwyczajony do uspokajania innych ludzi. Ani przekazywania takich informacji. Podniósł się do pozycji stojącej, wyciągając rękę do Savannah, żeby pomóc jej wstać. Nie chciał za bardzo jej forsować, już i tak zdawała się być w kiepskim stanie, ale jednocześnie podskórnie czuł, że nie powinni tutaj zostawać dłużej niż było to konieczne. Opłakiwanie Margot i ewentualnie załamania musiały poczekać, aż znajdą się z powrotem w obozie, bo czegokolwiek nie wmawialiby im na Arce, on jedno wiedział już na pewno - Ziemia miała więcej mieszkańców, niż pierwotnie sądzili. To, kim (bądź czym) byli, pozostawało wciąż tajemnicą do odkrycia, ale dzisiaj nie był najlepszy dzień na poznawanie takich sekretów. - Wracamy - powiedział nieco głośniej, żeby wszystkie go usłyszały. Nie było to pytanie; nie pozostawiał pola do dyskusji, odruchowo przejmując dowodzenie nad grupą. Mechaniczne polecenia, które jeszcze przed chwilą wydawał sam sobie, zaczęły obejmować też resztę i były kolejną rzeczą, która aktualnie kazała mu utrzymywać emocje w całości. - Musimy zrobić jakieś prowizoryczne nosze, będziemy nieść Margot do obozu po dwie osoby, na zmianę. - Właściwie to miał zamiar nieść ją przez całą drogę, ale to miało wyjść w praniu. - I patrzymy pod nogi. Takich pułapek może być więcej.
Savannah Coleman
Temat: Re: Zagajnik Sob 9 Maj 2015 - 1:17
Savannah kontynuowałaby pewnie dalej, a nawet ruszyła do wprowadzania w życie wypowiedzianych właśnie przez nią słów, gdyby nie to, że David jej przerwał. Mimo uciszenia jej, wciąż nie do końca sprowadził ją jednak na Ziemie. Nie zwracając większej uwagi ani na niego, ani na to, że najwyraźniej chciał powiedzieć jej coś więcej, odwróciła twarz w stronę Margot i jeszcze raz szybko przeskanowała ją spojrzeniem od stóp do głów, zastanawiając się, czy o czymś może zapomniała. Noga, ręka, woda, rozmowa... co jeszcze mogło jej umykać? Tylko na wpół świadomym ruchem ręki sięgnęła po to, by poprawić kawałek bluzy rudowłosej, który musiał się jej podwinąć jeszcze podczas wyciągania jej z dołu. Nie, to wciąż nie było to... Co jeszcze? Powtórzenie Davida i odrobinę większy ucisk jego rąk na jej ramionach zmusił ją do tego, by znów na niego spojrzała. Chociaż tak naprawdę nie zmienił właściwie swojej pozycji, jej zdawało się, że znajdował się teraz znacznie bliżej niej, niż przed paroma sekundami. Zirytowało ją to... Na Arce niejednokrotnie - czy to świadomie, czy nie świadomie - odciągał jej uwagę od szkoły, nauki, czy nawet zwyczajnego, spokojnego posiłku. Teraz umyślnie próbował ją odciągnąć od ratowania ich współtowarzyszki. Już miała otworzyć usta i powiedzieć mu parę słów, a nawet złapała jego nadgarstki, by raz a porządnie zrzucić jego ręce ze swoich barków... gdy usłyszała kolejne wypowiedziane przez niego zdanie. Już jej nie pomożemy. I tak zamarła, z lekko rozchylonymi ustami, z szeroko otwartymi oczami i z dłońmi na jego nadgarstkach, gdy nawiedziła ją kolejna fala wspomnień. Savy... Hej, Savy! Musimy coś z tym zrobić, słyszysz? Już mu nie pomożesz. Słowa Pyxis docierały do niej jakby zza grubej, szklanej szyby. Nie chciała tego słuchać. Gdy pobiegła po przyjaciółkę, a potem wróciła już razem z nią do swojej kwatery, dopiero wtedy dotarło do niej w pełni to, co się stało. Mimo że wokół Jacoba utworzyła się duża kałuża krwi, bez namysłu znów w niej przyklęknęła. Tym razem jednak zamiast zastanawiać się nad w ogóle już ją nie interesującymi kwestiami, nie zastanawiała się nad niczym. W ogóle wyłączyła myślenie, tylko podświadomie licząc kolejne uciski w masażu serca, które zaczęła na ojczymie przeprowadzać. Raz. Dwa. Trzy. Cztery... A potem znów od nowa, gdy już wyrwała się z rąk odciągającej ją od ciała Pyxis. Raz. Dwa. Trzy... Wspomnienie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Do tej pory wyprostowana i gotowa do działania Savannah w jednej chwili spuściła nisko głowę i zgarbiła się, jeszcze raz w myślach powtarzając dopiero co wypowiedziane przez Davida słowa. Już jej nie pomoże. Zdaje się, jakby już nigdy nikomu miała nie pomóc. Skoro nawet sama sobie nie potrafiła przez ostatni rok... Wyciągniętą do niej rękę zauważyła z małym opóźnieniem i też z lekkim ociąganiem w końcu po nią sięgnęła, by korzystając z pomocy chłopaka znów stanąć na dwóch nogach. I na szczęście, mimo lekkiego na początku zachwiania, już na nich pozostała. - Tak - odpowiedziała cicho i jakoś głucho na davidowe "wracajmy". Nie miała nic przeciwko temu, że postanowił objąć dowodzenie nad całą grupą. Wręcz przeciwnie... Takie prawie automatyczne odpowiadanie i wykonywanie wychodzących od niego poleceń skutecznie odciągało jej myśli między innymi od nawiedzających ją pierwszy raz od bardzo dawna wspomnień. Wiedziała dobrze, że nie był to najlepszy moment na poddawanie im się. - Możemy przewiązać parę ubrań między dwoma mocnymi gałęziami... albo gałęzią i rurą... i położyć na nich Margot - rzuciła po krótkiej chwili swoją propozycję odnośnie prowizorycznych noszy. Jako przyszła pani lekarz zaznajamiała się na Arce nie tylko z możliwościami pomocy innym w przypadku bycia w pełni zaopatrzoną w potrzebne przybory i leki, ale również w zupełnie przeciwnym przypadku. Tworzenie opatrunków "z niczego", unieruchomienie kończyny bez szyny czy gipsu, a w końcu również prowizoryczne nosze... Nawet na statku mogły się zdarzyć sytuacje, gdy nie sposób było od razu przetransportować pacjenta do stacji medycznej, a pomoc była konieczna od zaraz. Savannah co prawda nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek w podobnej sytuacji się znajdzie, ale studiowała wszystko uważnie. Tak, jak zwykle. Dlatego też teraz (i trochę też dlatego, że nad tym samym myślała wcześniej, gdy jeszcze w głowie miała rzeczywistą pomoc Margot) zaproponowała to praktycznie automatycznie. Dopiero chwilę później przyszły wątpliwości... - Bluza Margot i wasze powinny wystarczyć - dodała więc, niby obojętnie i ramiona ciasno krzyżując na klatce piersiowej, szybko przeszła do poszukiwań potrzebnej im jeszcze gałęzi. Zdecydowanie nie chciała zdejmować jeszcze swojej bluzy i pokazywać światu tego. Jeszcze nie teraz. Nie w takim momencie. Nie przy Davidzie.
David Cross
Temat: Re: Zagajnik Sob 9 Maj 2015 - 10:09
Chyba po raz pierwszy w życiu prawdziwie cieszył się, że była tuż obok, skutecznie odciągając jego myśli od kiełkujących gdzieś na ścianach żołądka wyrzutów sumienia. Dopóki miał się kim zająć, zachowywał zdrowe zmysły, nie pozwalając samemu sobie na zatonięcie w zdradliwych korytarzach własnego umysłu. A irracjonalny strach o Savannah faktycznie przesączał się systematycznie przez wszystkie pory w jego skórze - początkowo powoli i niezauważalnie, wreszcie w sposób całkiem widoczny, sprawiając, że przyglądał się jej coraz uważniej, a jego spojrzenie coraz częściej uskakiwało na boki, odruchowo szukając jej sylwetki, twarzy, oczu. I wyłapując coraz więcej szczegółów; jakąś nieznaną wcześniej słabość w głosie, zbyt częste ucieczki we własne wspomnienia, kroki stawiane jakby z wahaniem i niepewnie. Nie pytał jednak o nic, pilnując po prostu, żeby w każdej chwili znajdować się wystarczająco blisko, żeby ją złapać - zanim osunie się na ziemię, zanim wpadnie do kolejnego, ukrytego przed ich wzrokiem dołu, zanim podzieli los Margot, którego przecież dałoby się uniknąć. Któremu on mógłby zapobiec, gdyby tylko bardziej pilnował swojej grupy, a mniej własnego ego. Skinął głową, bez słowa przyjmując pomysł Savannah odnośnie sklecenia prowizorycznych noszy i pozwalając jej poszukać odpowiednich gałęzi, podczas gdy sam przeniósł wzrok na leżącą bez życia dziewczynę. Wiedział, że to do niego należało to zadanie, ale owa świadomość wcale nie czyniła go prostszym, a mimo że wiedział, że było to jedyne słuszne rozwiązanie, to nic nie mógł poradzić na fakt, że gdzieś w głębi duszy wydawało mu się po prostu złe. Przykucnął przy rudowłosej i jednym ruchem rozsunął suwak jej bluzy, usilnie starając się nie patrzeć w jej pustą twarz, jeszcze kilkanaście minut wcześniej żywą i przejętą światem dookoła. Mechanicznymi ruchami wyciągnął z materiału najpierw jedną, a później drugą jej rękę (wciąż wykręconą pod dziwnym kątem), przez cały czas z irracjonalną wręcz starannością unikając zbędnego szarpania i gwałtownych ruchów. Zdawał sobie oczywiście sprawę z tego, że jego wysiłki niczego już nie zmieniały - przypominała mu o tym uparcie nieruchoma klatka piersiowa i coraz chłodniejsza skóra - ale i tak nie potrafił pozbyć się wrażenia, że Margot po prostu spała. Żałował, że w ogóle zapytał o jej imię. Gdyby pozostała anonimowa, bezimienna, bez tożsamości, być może byłoby mu łatwiej. Uniósł jej bezwładne ciało do góry, wyciągając spod pleców ściągniętą bluzę. Czy tak samo rozebrano jego ojca, zanim wyczyszczono jego ubranie i oddano komuś innemu, kto potrzebował go bardziej? Potrząsnął głową, bo na samą myśl zrobiło mu się niedobrze i nagle ucieszył się, że nie musiał chodzić już korytarzami Arki, przyglądając się uważnie każdemu mijanemu mężczyźnie, w pełnej gotowości do zaatakowania go, gdyby tylko zauważył na nim coś, co należało wcześniej do Jacoba. Zachowanie głupie i infantylne, ale nikt przecież nie nauczył go nigdy pokojowego egzystowania z ludźmi. Potrafił słuchać poleceń, potrafił biegać, strzelać, obezwładniać i wymierzać sprawiedliwość. Dobrze radził sobie tam, gdzie można było odpowiedzieć tylko tak bądź nie, gdzie możliwości zamykały się w z góry ustalonych regułach, gdzie mógł poruszać się po dawno temu wyżłobionych koleinach. W gruncie rzeczy był bardziej maszyną niż człowiekiem, zaprogramowaną i w odpowiednich warunkach działającą bez zarzutu; problem pojawiał się, gdy procedury przestawały pasować do protokołu, a wybór możliwych opcji rozszerzał się w zbiór nieskończony. Problem pojawiał się, gdy myśli zaczynały zaciemniać emocje. Problem pojawiał się na Ziemi. Wrócił do Savannah, po drodze biorąc okrycia również od Pyxis i towarzyszącej im blondynki, a wreszcie ściągając i własne. O tym, że pod koniec dnia będzie zapewne musiał wyczyścić je z krwi rudowłosej jeszcze nie myślał; przyklęknął za to milcząco na ziemi, rozkładając materiał między znalezionymi przez siostrę (zabawne, to słowo nadal brzmiało niewłaściwie, nawet we wnętrzu jego czaszki) gałęziami i podnosząc na nią pytające spojrzenie. Spośród ich dwójki to ona wiedziała, co robić, czekał więc na coś w rodzaju instrukcji. Gdyby miał działać sam, zapewne po prostu przywiązałby bluzy za rękawy, ale być może wcale nie była to najlepsza opcja. - Dziękuję - powiedział do niej, gdy nachylali się nad prowizorycznymi noszami, i było to jedyne słowo, które przez dłuższy czas opuściło jego usta. Dziękował jej za pomoc - nie wiedział, czy w pojedynkę poradziłby sobie z tym wszystkim, a pozostałe dwie dziewczyny nie wykazywały specjalnej inicjatywy. We dwójkę stanowili już coś na kształt drużyny, nawet jeśli była to najbardziej pokręcona i emocjonalnie wypaczona drużyna, jaką można było sobie wyobrazić. Gdy nosze były gotowe, wrócił jeszcze raz do ciała Margot i już bez większego ociągania się, podniósł ją z ziemi, by po chwili ułożyć ją na rozciągniętym między gałęziami materiale. - Będziemy nieść ją jako pierwsi - rzucił w stronę piegowatej blondynki, unosząc w górę gałęzie po jednej stronie i czekając, aż dziewczyna do niego dołączy. - Reszta niech ma oczy szeroko otwarte - dodał, w ostatniej chwili rezygnując z cisnącego mu się na usta: możemy mieć towarzystwo.
Savannah Coleman
Temat: Re: Zagajnik Nie 10 Maj 2015 - 20:10
Savannah była wdzięczna reszcie grupy, że nikt z nich nie wyszedł z propozycją, by i ona użyczyła swojej bluzy, tylko po prostu przytaknęli na jej słowa. Wiedziała, że pewnie wzbudziła jakieś podejrzenia, przynajmniej u swojej najlepszej przyjaciółki, ale to naprawdę nie był najlepszy moment na wyciąganie tego w rozmowie. Poza tym ona sama nie była na to gotowa. Na rozmowę, na spojrzenia, na konieczność tłumaczenia się wszystkim z tego, jak to się stało... i co zamierzała z tym zrobić. Nie była gotowa zmierzyć się też z tym, co oni będą chcieli zrobić z nią. To nie tak, że podejrzewała Setkę o najgorsze... Wręcz przeciwnie nawet - to w samej sobie widziała w tej chwili największy problem. Nie potrafiła powstrzymać myśli, że jest zupełnie bezużyteczna, że jakiekolwiek jej umiejętności, które myślała że posiada, teraz nijak się nie przydadzą i że z pewnością nie będzie w stanie dać jakiegokolwiek swojego wkładu w to ich nowe życie na Ziemi. Bo co z tego, że chciała Margot pomóc, skoro już nie mogła? Co z tego, że wiedziała, jak stworzyć prowizoryczne nosze, skoro przenosić nimi mieli już nieżywą dziewczynę? Teraz jeszcze dochodziło do niej przekonanie, że wraz z tym będzie tylko tworzyć dodatkowe kłopoty wszystkim dookoła. Że już teraz je tworzyła, mimo że była jedyną póki co, która o tym wiedziała... Bo może Margot wciąż by żyła, gdyby ona nie zaczęła mieć dość podróży i nie zaproponowała postoju? Kolejne powody, by nawet przed samą sobą nie nazywać tego po imieniu. By nawet nie próbować... Parę razy złapała Davida na tym, że spoglądał w jej stronę. Ona za to starała się raczej wzrokiem uciekać. Od niego, od Pyxis, od Alyssy, od Margot... przede wszystkim od Margot. Kolejne wspomnienia już jej na szczęście nie nawiedzały, jednak nie była w stanie nic poradzić na to, że przed jej oczami na miejscu dziewczyny pojawiało się czasem ciało Jacoba. Albo morze krwi rozlewające się wokół jej sylwetki. I chociaż łatwiej było jej sobie z tym poradzić, łatwiej było jej odwrócić się i ponownie skupić na poszukiwaniach gałęzi, niż wcześniej odrzucić podsuwane jej przez umysł PEŁNE obrazy, to wciąż nie było to nic przyjemnego. I wywoływało jeszcze większe wyrzuty sumienia... Bo mimo że Margot tak właściwie w ogóle nie znała, to nie usprawiedliwiało to przerzucania własnej uwagi ze zmarłej na samą siebie. Z tego, że dziewczyna nie żyje na to, że to ONA, Savannah jej nie pomogła, a może nawet przyczyniła się do jej śmierci. Czy na Jacoba. Czy nawet na to, jak się czuła... z tym. Ze znalezionymi, mogącymi się nadać gałęziami wróciła więc do reszty z lekkim ociąganiem. Mimo że udało jej się nie spojrzeć na Margot, już sam widok jej bluzy rzuconej na trawę wydał jej się taki... nieodpowiedni. Mimo to, to właśnie po nią sięgnęła, gdy wraz z Davidem zabrali się już do składania "noszy" - dwóch gałęzi ułożonych do siebie równolegle na odległość mniej więcej szerokości ciała rudowłosej i przywiązanych do nich za rękawy bluz, tworzących razem coś na kształt drabiny. Ona z zawiązywaniem bluzy Margot nieco się ociągała, znów uciekając gdzieś myślami, podczas gdy David podążył za jej ruchami i w tym samym czasie zawiązał wszystkie trzy pozostałe bluzy. W pierwszej chwili jego "dziękuję" nie do końca więc do niej dotarło... dopiero po paru sekundach zdała sobie sprawę, że to właśnie do niej je kierował. Za co?, chciała zapytać. Przecież ledwo w czymkolwiek mu pomogła. Podczas wyciągania Margot z dołu, to na pewno on użył najwięcej siły i gdyby nie on, w życiu by jej stamtąd nie wyciągnęli. Bez niej poradziliby sobie może nawet lepiej, zważając na ten moment, kiedy prawie ją puściła. Później nie była w stanie dziewczynie jakkolwiek pomóc, a teraz - na pomysł na takie nosze mógł wpaść dosłownie każdy. Na dodatek to przez jej propozycję musiał zdejmować ze zmarłej ubranie... a mogłaby przecież ściągnąć swoją bluzę. Przede wszystkim jednak - być może nigdy nie znaleźliby się w takiej pozycji, jak teraz, gdyby nie ona... Pozwalała myślom płynąć właśnie w ten sposób i w końcu nijak nie odpowiadając na podziękowania. Według niej na nie nie zasłużyła. I najwyraźniej David mimo wszystko o tym wiedział, skoro nawet nie zaproponował, żeby to ona pomogła mu nieść ciało Margot jako pierwsza... Gdzieś z tyłu głowy wiedziała, że sama przed sobą brzmi co najmniej śmiesznie. I przykro. Niby zdawała tam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie była w stanie zrobić dla dziewczyny nic więcej, tym bardziej zważając na jej też raczej kiepski stan. Wiedziała też tam, że David nie był wcale przeciwko niej, a nawet wręcz przeciwnie - martwił się o nią. Był to jednak tak odległy tył głowy... tak cichutki głosik, który skutecznie zostawał zagłuszany przez miliony innych, tych wywołujących wyrzuty sumienia i brak jakiejkolwiek pewności siebie oraz poczucia własnej wartości. A ona nie miała nawt siły walczyć o to, by zamiast milionów dopuścić do głosu tylko ten jeden, najważniejszy. Do obozu wracała więc na tyłach grupy... przygarbiona, z nisko spuszczoną głową. Czując się zupełnie przegrana...
Cosima Vause
Temat: Re: Zagajnik Pon 22 Cze 2015 - 23:15
| Po grze z Laurel
Uniosła się i to stanowczo zbyt mocno. Była poirytowana tą całą sytuacją, ale to samo przeżywała cała reszta. Każdy miał jakąś swoją historię z przykrymi zdarzeniami w przeszłości. Jednak tutaj nie mogli pozwolić sobie, żeby emocje z tym związane brały nad nimi górę. Musieli się dostosować do obowiązujących warunków i nie pozwalać sobie na wyskoki, które okazywałyby ich słabości. Bo tak właśnie rysowała się ta cała sytuacja. Ona nie stawiała Cosimy na wygranej pozycji, pokazywała jak delikatnym tematem jest sprawa jej ojca. O której wiedzieli teraz wszyscy, choć pewnie zdecydowana większość miała to gdzieś. Jednak by nie popełnić ponownie tego samego błędu Cos postanowiła się odsunąć. Musiała jakoś poprawić swój wizerunek, więc zaproponowała udanie się do lasu w celu poszukiwania jakiś jadalnych owoców czy chociaż części roślin. Nie liczyła na znalezienie truskawek, ale może chociaż dałoby się trafić na jakieś orzechy albo grzyby? Cokolwiek, co byłoby jadalne i pochodziło stąd. Miałoby prawdziwy smak, a nie było modyfikowane i wytwarzane w sztucznych warunkach. Odgarniała kolejne zarośla i w ciszy oraz samotności szła dalej, poszukując jakiś skarbów. Chwilę później usłyszała za sobą jakiś szelest i odwróciła się na moment. W tej chwili przypomniała sobie, że dostała małą pomocnicę do tej pracy. Przecież nie mogli wysłać dziewczynki na polowanie, mogła przydać się chociaż do tego. Cos zwolniła kroku, chociaż nie powinna. Wszyscy powinni być traktowani tak samo, bez żadnych ulg. Takie prawo obowiązywało na Arce. Po chwili uświadomiła sobie, że już nie są na niej i nigdy nie będą. - Jak coś znajdziesz to niczego nie jedz. Chyba, że życie ci nie miłe – ostrzegła. Nawet nie wiedziała, jak dziewczyna ma na imię. Pewnie i tak by nie zapamiętała, w końcu było ich tu całkiem sporo. Miała mieć z nią do czynienia tylko ten jeden raz i nigdy więcej. Mimo to zaczęła mówić dalej, jakby chciała nawiązać jakiś kontakt. - Może uda nam się znaleźć jakieś orzechy, nie licz na nic więcej. Choć lepsze to niż jagody, zawsze boli mnie po nich brzuch – dodała po chwili, dzieląc się pewnym wydarzeniem ze swojego życiorysu. Uwielbiała owoce, warzywa, wszystkie rośliny. Ale tak jak jej ojciec nie potrafiła strawić jagód. Na samą myśl robiło się jej niedobrze. Co prawda ziemskie jagody mogły być naprawdę dobre, ale po jej niemiłych wspomnieniem wolała nie ryzykować.
Mistrz Gry
Temat: Re: Zagajnik Wto 23 Cze 2015 - 13:42
W zagajniku nie było zbyt wiele rzeczy do odnalezienia. Znajdowały się tutaj przede wszystkim drzewa, połamane gałęzie i pełno paproci. Jednak, jeżeli ktoś rozejrzałby się bardziej dokładnie, znalazłby parę niewielkich krzaczków z jagodami. Co prawda owoców na nich nie było zbyt wiele, ale chyba lepsze to, niż nic. Dodatkowo wypadałoby uważać, przy przeszukiwaniu terenu, żeby nie wpaść dół, który stał się śmiertelną pułapką dla Margot. Niby był teraz odsłonięty i raczej trudno byłoby go przegapić, ale wypadki się zawsze zdarzają. Rozglądajcie się więc uważnie dziewczyny!
Finnsech Kelly
Temat: Re: Zagajnik Wto 23 Cze 2015 - 19:09
Finn denerwowało to, że wszyscy traktują ją jak dziecko. Może i była najmłodsza, ale halo, ile osób mogło się pochwalić kradzieżą broni, co? Do tego dodajcie sobie liczne włamania, sprawne kradzieże i oczywiście przejrzenie akt całej setki. Na Ziemi poradzi sobie dużo lepiej niż większość dzieciaków, a jak ktoś nie wierzy, to niech sobie spojrzy na scyzoryk, który Finn miała już od kilku dni. Ktoś inny może się takim pochwalić? Nie? To może niech wszyscy przestaną ją uważać za dziecko? Tylko cały problem polegał na tym, że ta cała Setka musiała sama dojść do tego. Jakby Finn zaczęła się chwalić na prawo i lewo co ona ukradła, a czego nie, to gdyby tylko coś zginęło, byłoby od razu na nią. A mówienie przestępcom, że zna ich tajemnice, było zwyczajnie głupie. Bo tak w gruncie rzeczy, te akta spraw zawierały głównie tajemnice - na przykład ta dziewczyna, która miała zbierać z Finn owoce (bo oczywiście dwunastolatka nie przyda się do niczego poza byciem dzieciakiem na posyłki) nie siedziała tylko za dilowanie. Dźgnęła jakiegośtam chłopaka w brzuch i od razu wielka afera i utajnianie. No, ale jak twój ojciec super-hiper ważny strażnik prowadzi dochodzenie, to nic dziwnego. Pewnie by ją nawet wypuścili po jakimś bardzo nieudolnym śledztwie, gdyby nie złapali jej na gorącym uczynku. Ups. Trzeba było nie dźgać jakiegoś idioty bez porządnego planu. Pewnie większość osób by pomyślała, że Finn za ostro ocenia tę dziewczynę, impulsy, emocje, blablabla i inne głupoty. Ale no sory, sympatii Finn nie zdobywa się na krzywy ryj, a już na pewno nie zdobywa się puszczaniem gałęzi jej tuż przed nosem. Halo, ona tam była! Może niższa od większości Setki, ale nie trzeba jej ignorować! W końcu Finn przedarła się przez te krzaczory, a łaskawa Jakjejtam zwolniła kroku. Dzięki wielkie, wystarczyło pamiętać że ktoś za tobą idzie i nie ciskać tymi głupimi gałęźmi. Czy przytrzymanie ich przez kilka sekund aż druga osoba ich nie chwyci jest takie strasznie męczące? Oczywiście, trzeba najpierw pamiętać że nie jesteś sam, a po co w ogóle zawracać sobie głowę jakąśtam dwunastolatką. Och, a teraz Jakjejtam zebrało się na dobre rady. Jakiś opóźniony instynkt macierzyński czy co? Zaraz zmieni się w tą całą cudowną Maddon z tymi jej równie cudownymi radami. - Dzięki, mamo - rzuciła przewracając oczami. Te starsze dzieciaki były najbardziej denerwujące, kiedy uważały Finn za idiotkę. Jakby miała się rzucić na jedzenie, zanim zaniesie je do obozu. Nie dość, że miała przynieść jedzenie wszystkim, to jeszcze to był najlepszy sposób żeby sprawdzić czy nie jest ono przypadkiem zatrute. Może trochę bezduszne, ale przynajmniej Finn trochę pożyje. - Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. - Chociaż Kelly też wolałaby znaleźć orzechy. Zawsze ją trochę po nich brzuch bolał, pewnie jakaś lekka alergia czy coś. Ale jak niczego nie znajdą, to pewnie przeżyje ten ból brzucha, w końcu lepiej tak, niż umrzeć z głodu. No, ale oczywiście na polanie musiało nie być absolutnie niczego, poza tymi jagodami. Bo Finn nie zauważyła tego dołu, ale ten ma skile zręcznościowe, to może się nie zabije. I w sumie skile spostrzegawczości też, ale shhh, polana to nie jest człowiek do szybkiego przeszukania wzrokiem. A tak w razie czego łap mi postać, Leksa! - I proszę, wykrakałaś, czeka nas ból brzucha - rzuciła Finn i ruszyła powoli (powoli!) w stronę krzaczka.
Forum stworzone na podstawie serialu The 100. Styl, ogłoszenie, wszystkie kody oraz grafika znajdujące się na forum zostały stworzone przez administrację.