W przeciwieństwie do swojego ojca, Cage nie lubił siedzieć i zastanawiać się co zrobić. On był człowiekiem czynu, jeżeli stanął przed nim jakiś problem, to nie spoczął dopóki go nie rozwiązał. Ojciec wolał usiąść i się nad wszystkim zastanawiać, co jest dobre, co jest złe... Zdaniem Cage'a nie było się nad czym zastanawiać - to co działało na korzyść mieszkańców Mount Weather było dobre. Nie przejmował go los ludzi wykorzystywanych na żniwach, tak samo jak i tych, których wykorzystywał w projekcie Cerberus. Wszystko to co robił, robił dla swoich ludzi, żeby mogli pewnego dnia żyć na powierzchni, oddychać powietrzem i podziwiać zachody słońca. Dlatego nie popierał zbytnio rozterek ojca, postanawiając zadziałać na własną rękę. Miał grupę zaufanych strażników, którzy nie tylko byli wysoko postawieni w hierarchii. Oznaczało to również, że mają dostęp do centrum zarządzania... Cage miał zamiar to wykorzystać i zrobić to, na co jego ojciec nie miał odwagi. Dobrze wiedzieli gdzie znajduje się obozowisko osób, które zleciały na Ziemię w statku kosmicznym. Osobiście syn prezydenta nie wierzył dziewczynie, którą ocalili, że niby nie należała do tej grupy. Oczywiście ojciec nie pozwolił przeprowadzić na niej badań, ani w żaden sposób jej nagabywać, ale dla Cage'a i bez słów dziewczyny wszystko było jasne. Tak samo jasne jak kroki, które powinni podjąć. Pierwszym z nich było odcięcie tej bandy dzieciaków od komunikacji. Dziewczyna nie powiedziała właściwie nic, ale było jasne jak słońce (którego Cage nigdy tak na prawdę nie widział), że w jakiś sposób się muszą komunikować z resztą osób przebywających w kosmosie. Nikt chyba nie byłby tak głupi, żeby wysyłać tak wielką grupę i nie zabezpieczyć ich w jakiś sposób. Cage miał zamiar pozbawić ich tego zabezpieczenia. Dlatego też, podczas gdy większość mieszkańców Mount Weather przebywała w stołówce, on sam udał się do centrum zarządzania. Czekali tam na niego jego ludzie, których wtajemniczył w swój plan. 23 września. To był dzień, w którym Cage miał zamiar rozpocząć swoją drogę na szczyt. Stanie się bohaterem, który wyprowadzi swoich ludzi na zewnątrz. Na tę myśl, na jego twarzy pojawiał się uśmieszek, gdyż oczami wyobraźni już widział ten moment swojej chwały. Zadowolony z siebie wkroczył do centrum zarządzania.
- Wszystko gotowe? - zapytał, podchodząc do monitorów - Po tym sygnale wszystkie ich urządzenia ulegną zniszczeniu, tak? - zwrócił się w stronę jednego z pomagających mu informatyków.
- Nie mamy pewności, czy uszkodzenia będą trwał, jednak jesteśmy pewni, że wystąpi w nich spięcie. Mogą próbować naprawić szkody, jednak nie wiadomo, czy im się to uda - odpowiedział mężczyzna.
- Dobre i to - lepszy gołąb w garści, niż wróbel na dachu. Nie było to idealne rozwiązanie, ale nie było też złe. Cage wątpił, żeby wśród grupy znajdowali się wybitni mechanicy, czy też elektrycy, którym uda się naprawić wyrządzone szkody. - Do dzieła panowie - powiedział z uśmiechem. Wystarczyło wciśnięcie paru guzików i już było po wszystkim. Teoretycznie nie mogli mieć stu procentowej pewności, że ich plan zadziałał, jednak Cage był dobrej myśli. Jeszcze bardziej z siebie zadowolony niż przedtem, uśmiechając się pod nosem, opuścił centrum zarządzania, jakby przed chwilą zupełnie nic się nie stało...