Jaskinia w której znajduje się swoisty dom Lincolna. Jest wypełniona przedmiotami, które mężczyzna znalazł podczas zwiedzania różnych miejsc na Ziemi oraz podczas zwiadów na terenach innych plemion. Jest dobrze zabezpieczona przed oczami nieprzyjaciół i naprawdę ciężko znaleźć do niej wejście.
Lincoln
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Czw 12 Mar 2015 - 5:06
Droga do jego jaskini nie była wcale prosta i krótka. W okolicy wciąż mogli się natknąć na wojowników (i nie tylko wojowników) jego klanu, którzy - jak się domyślał - zostali już na pewno posłani w stronę Tego, co z Nieba spadło. Prawda była jednak taka, że nie był to pierwszy taki marsz Lincolna. I nawet z tym małym nadbagażem, który mogła stanowić nieprzytomna dziewczyna, udało mu się uwinąć całkiem sprawnie. Nie pierwszy raz w końcu wracał do siebie z czymś. Pierwszy raz jednak tym czymś był ktoś. W jaskini było zupełnie ciemno, on jednak zdawał się już znać ją na tyle dobrze, że bez problemów ułożył nieznajomą tam, gdzie chciał - pod jedną ze ścian, jednak wystarczająco blisko ogniska. To właśnie je rozpalił w pierwszej chwili. Musiał w końcu coś widzieć, jeśli zamierzał jej pomóc... a to właśnie po to, ją tu przyniósł. Nie była jednym z artefaktów, które tutaj znosił na przestrzeni lat. Nie była jednym z przedmiotów przeszłości, której - jak sądził - żadne z nich dobrze nie znało. Nie była też żadnym okazem, przykładem Ludzi Nieba, który mógł tu zamknąć, więzić i sobie obserwować. Chciał jej tylko pomóc. Nic więcej. Gdy ogień rozpalił się na tyle, by mógł dostrzeć nieco więcej, Lincoln obejrzał najpierw głowę dziewczyny. Chociaż mogło to początkowo wyglądać o wiele poważniej, po zmyciu większości krwi pozostało właściwie mała - przynajmniej jak dla niego - rana. No i przestała krwawić, co chyba najważniejsze. Nie było więc to nic, czym on sam by się przejął. Przejechał więc szybko wzrokiem po reszcie jej sylwetki, szczególną uwagę przywiązując do odsłoniętych miejsc - głównie rąk. W końcu udało mu się znaleźć to, czego szukał. Nieduży, chociaż mocno zaczerwieniony, kolisty ślad, wyraźnie wskazujący na miejsce ugryzienia przez mrówkę. A więc to ją tak przestraszyło, pomyślał tylko, podnosząc się i przechodząc na drugi koniec jaskini, gdzie wcześniej zostawił swoje rzeczy. Głównie chodziło mu teraz o kasetkę z paroma fiolkami. Bez namysłu wyciągnął jedną z nich - tę z nieco bardziej mazistą konsystencją od innych. Pozostawienie ugryzienia może nie spowodowałoby dziewczynie bólu, ale byłoby co najmniej uciążliwe - przez swędzenie, a w niektórych przypadkach nawet pieczenie. Lincoln chciał jej tego oszczędzić... tym bardziej, że przecież miał na to odpowiedni środek. Nim się odwrócił, by znów przy niej kucnąć i tego środka użyć, usłyszał tylko cichy jęk budzącej się Dziewczyny Nieba...
Octavia Blake
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Pią 13 Mar 2015 - 3:25
źle że tak zrobiłam? :c
Można zaryzykować stwierdzeniem, że Octavia miała to szczęście, że akurat to Lincoln postanowił ją śledzić, a nie jakiś inny Ziemianin, bo zapewne żaden z nich nie byłby taki dobry jak on i nie postanowiłby jej pomóc tylko od razu zabił na miejscu w jakiś wymyślny sposób. Przecież każdy bał się nieznanego, prawda? Pewnie mimo dobrych intencji Lincolna kiedy Octavia przebudziłaby się wcześniej to na pewno znowu by spanikowała i narobiła szkód, więc lepiej i dla niej i niego, że przez całą podróż do jaskini Ziemianina była nieprzytomna i niczego nieświadoma; uderzenie spowodowało, że wyłączyła się z trybu życia na jakiś czas, ale chociaż tyle, że to nie było nic groźnego. Nigdy by nie przypuszczała, że taka zwykła wycieczka albo lasu albo wymknięcie się może się tak skończyć. To jasne, że nie znała terenu, ale nie wiedziała też, że ktoś tu jeszcze nich był i przeżył na Ziemi... która wydawała się teraz bardziej niebezpieczna niż wcześniej, ale o tym akurat reszta ludzi z setki nie wiedziała. Może pojedyncze jednostki. A to nie mogło przejść bez echa. Dopiero kiedy odzyskała świadomość poczuła straszny ból głowy, jakby coś łupało ją w środku i lekkie pieczenie skóry w miejscach, w których ugryzły ją jadowite mrówki. I tak mogła się nabawić o wiele gorszych rzeczy (mogła przecież zginąć, prawda?). Jęknęła przeciągle i uniosła delikatnie powieki, ale musiała minąć chwila nim jej oczy przyzwyczaiły się do lekkiego półmroku, a także światła jakie dawały pomarańczowe płomyki z rozpalonego ognia. Czuła przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jej zdrętwiałym ciele, w którym prawie stanęło serce jak znowu to, a raczej go przed sobą zobaczyła. Krew odeszła jej z twarzy i zaczęła się delikatnie trząść kiedy w końcu miała okazję mu się przyjrzeć i to tak naprawdę. Był człowiekiem, takim samym jak ona, a jednak innym, co było widać na pierwszy rzut oka. W głowie miała miliony pytań, dlaczego ją tu przyniósł, jakim cudem udało mu się przetrwać na Ziemi, kim tak naprawdę był? To nie była jednak właściwa sytuacja na zadawanie ich, tym bardziej że strach i panika zepchnęły wszystko na bok, wyparły, a jedyne co potrafiła zrobić to wpatrywać się w niego z szeroko otwartymi oczami, w których było widać przerażenie. Wyciągnęła rękę w jego kierunku, jakby chciała się obronić przed tym, w razie jakby chciał ją uderzyć. - Proszę, nie rób mi krzywdy - poprosiła rozpaczliwym głosem, wycofując się odruchowo pod ścianę.
Lincoln
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Sob 14 Mar 2015 - 21:07
ależ skąd! < 3
To był jeden z powodów, dla których Lincoln postanowił ją zabrać do siebie. Możliwość, że ktoś z jego klanu natknąłby się na nieprzytomną Dziewczynę Nieba była zbyt duża. Nie mógł być pewien, jak zostanie wtedy potraktowana. Zostać przy niej aż się obudzi, tak na otwartej przestrzeni, w zasięgu wzroku kogokolwiek, kto tamtędy by przechodził, również nie mógł. Poza tym było za ciemno, by dobrze mógł ocenić jej stan. Oddanie jej jej ludziom też nie wchodziło w ogóle w grę. Wciąż wolał pozostać w cieniu, nie wychylać się, nie odkrywać przed wszystkimi swojej obecności. Póki co było lepiej, że Ludzie Nieba nie wiedzieli o Ludziach Lasu. Tak przynajmniej uważał. Skąd mógł wiedzieć, że część już się o nich zdążyła dowiedzieć, bo nie wszyscy Ziemianie postanowili - tak jak on - pozostać w ukryciu? W każdym bądź razie... Zabranie jej ze sobą, do jego jaskini, było więc jedynym logicznym rozwiązaniem, jakie mu się nasuwało. Nie było oczywiście rozwiązaniem idealnym, ale tak naprawdę żadne nie było. Mimo to postanowił podjąć to ryzyko. Nie tylko najprawdopodobniej pokazać jej swoją twarz - nie tylko cień, jaki wcześniej widziała - kiedy już się ocknie, ale również zdradzić swoją kryjówkę, swój dom, miejsce, o którym wiedziało naprawdę niewiele osób. I nie zrobił tego tylko dlatego, że czuł się częściowo odpowiedzialny za jej stan. Słysząc jej przeciągły jęk, odwrócił się w jej stronę. Pozostał jednak w tym samym miejscu przez dobrą chwilę, dając jej czas na oswojenie się z faktem, że nie jest sama i że z pewnością nie jest w tym samym miejscu, w którym była przed utratą przytomności. Chociaż "oswojenie się" było tu jednak dość nietrafionym słowem... Bo jak można się oswoić z faktem, że jesteśmy w nieznanym miejscu z nieznajomym? Widział, że była przerażona. Domyślał się, że mogła się po nim spodziewać najgorszego. A jednak nie zamierzał jej wyprowadzać z błędu. Powinna się bać. Powinna pozostać czujna. Może niekoniecznie przy Lincolnie, ale w ogóle... przy Ludziach Lasu. Powinna wiedzieć, że tu nie jest bezpiecznie... A jednocześnie, że - jeśli będzie wiedziała, gdzie szukać - znajdzie też odpowiednią pomoc. Jak już pisałam - dopiero po dobrej chwili do niej podszedł. Wciąż bez słowa. Nie biorąc za bardzo do siebie tego, jak była przerażona i jak próbowała się przed nim osłonić. Kucnął przy niej, ale ta odsunęła się w tej chwili praktycznie pod samą ścianę. Nie czekając, ani też nie próbując jej najpierw do siebie jakkolwiek przekonać, podsunął się znów bliżej niej i - trochę wykorzystując własną nad nią przewagę - sięgnął po jej ugryzioną przez mrówki rękę. W międzyczasie palcem wolnej dłoni nabrał trochę specjalnej maści. No i, nie tracąc zbyt wiele czasu, posmarował nią miejsce ugryzienia. Nawet jeśli podczas tego wszystkiego dziewczyna próbowała mu sie wyrywać, prawda była taka, że był od niej silniejszy. Nawet jeśli wcześniej nie uderzyłaby się w głowę, wciąż pewnie nie miałby żadnych problemów z utrzymaniem jej - a przynajmniej samej jej ręki - w takiej pozycji, by mógł dokończyć to, co zaczął. Po wszystkim jeszcze przez kilkanaście sekund przytrzymał jej ramię, nie chcąc by przypadkiem wytarła je w cokolwiek, nim maść chociaż odrobinę się wchłonie. Jednocześnie też podniósł na nią wzrok i przyjrzał się jej z takiego bliska. Wciąż nic nie mówił, a jego twarz wyrażała w tej chwili tyle, co nic, ale kłamstwem by było stwierdzenie, że absolutnie nic w tej chwili nie odczuwał. Z dziwnie nieprzyjemnym zaskoczeniem przyjmował to, jak bardzo się go bała. Jakby w głębi duszy wcale nie chciał, żeby tak było. Rozum podpowiadał mu, że tak jak jest, tak powinno być, że to prawidłowa z jej strony reakcja. Z drugiej strony żałował, że jednak nie jest odrobinę inna. Sam nie wiedział, dlaczego.
Octavia Blake
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Sro 18 Mar 2015 - 3:12
przepraszam, że odpisuję dopiero teraz, ale miałam mały poślizg w życiu i to dlatego :<
Nie wiadomo co stałoby się z Octavią jeśli Lincoln pozostawiłby ją samej sobie. Może wcale nikt by jej nie znalazł albo... no właśnie, wręcz przeciwnie. Przypuszczeń co mogłoby stać się z Octavią było naprawdę wiele. Mimo tak wielkiego ryzyka i niebezpieczeństwa jakim było przetrzymywanie, a co ważniejsze udzielenie pomocy prawie wrogiemu gatunkowi, chociaż tak naprawdę różniło ich naprawdę niewiele - co najwyżej pochodzenie i fakt, że wychowali się w całkiem innych środowiskach, które były wrogo nastawione do siebie, bo jak wiadomo, każdy człowiek boi się nieznanego, a ani Ziemianie, ani Ludzie z Nieba nie mieli pojęcia o istnieniu tych drugich. Jak już wspominałam Octavia miała wielkie szczęście, że to właśnie na niego trafiła, chociaż na razie była zbyt roztargniona i skołowana, by cokolwiek zrozumieć, a przynajmniej fakt, jak wiele zaryzykował, zabierając ją do swojej kryjówki. Jak na razie nie wiedziała, że zrobił to z czystej chęci pomocy, bo kto normalny tak robi? Powinien wykorzystać fakt, że była nieprzytomna i ją dobić. Zamiast tego zabrał ją do siebie, a O. zupełnie nie rozumiała rzeczy, jakie nim kierowały. Siedziała pod ścianą i patrzyła jak się do niej zbliża. Serce waliło jej tak mocno jakby chciało pogruchotać jej kości, rozerwać skórę i wydrzeć się na zewnątrz. Do tego czuła pulsowanie w skroniach i ból w miejscu, w którym uderzyła się w głowę oraz lekkie swędzenie. O tym jednak całkiem już zapomniała albo nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, póki mimo jej lęku nie zbliżył się i nie złapał jej za rękę. W pierwszym odruchu chciała ją wyszarpnąć, ale wiedziała i czuła, że był od niej silniejszy i nawet jakby chciała to nie dałaby mu rady, więc jedynie co jej pozostało to po prostu się mu poddać. Nie rozumiała dlaczego to robił; dlaczego jej pomagał? Opatrzył jej głowę, a teraz opatrywał rany po jadowitych mrówkach. Poczuła lekki chłód, kiedy rozsmarował maść na jej skórze, ale już po kilku chwilach mogła przysiąc, że pieczenie ustało i mogła się rozluźnić... oczywiście na tyle ile można było to zrobić przy zupełnie obcym człowieku, który w każdej chwili mógł cię zabić. - Dlaczego... dlaczego ty mi pomagasz? - wyrwało się jej, kiedy odważyła się spojrzeć mu prosto w twarz. Skóra ją lekko mrowiła w miejscu, którego dotykał, ale nawet nie potrafiła dokładnie określić z jakiego powodu. Czekała, aż się odezwie i odpowie jej cokolwiek, bo z tego co zauważyła to nie był skory do rozmowy albo po prostu... nie rozumiał jej języka.
Lincoln
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Czw 19 Mar 2015 - 0:52
rozumiem : ( ale ważne, że jesteś! < 3
Lincoln z ulgą przyjął fakt, że przynajmniej podczas nakładania maści, dziewczyna nie próbowała mu się usilnie wyrywać. Nie chciał w końcu z nią walczyć. Nie chciał jej dodatkowo jeszcze skrzywdzić, a wiadomo przecież, że przy takich przepychankach różnie może być. Szczególnie, gdy jedna ze stron była wyraźnie silniejsza fizycznie od drugiej. Gdy zapytała, dlaczego jej pomaga, przez moment rzeczywiście chciał jej odpowiedzieć. Chciał wyjawić, że ją rozumie. A nawet więcej - że zna język, którym się posługiwała. Z jakichś powodów czuł, że z jej strony nie powinien się spodziewać niczego złego. I z jakichś powodów również ona chyba zaczynała patrzeć na niego w podobny sposób... Bo nie założyła, że chce jej zaszkodzić. Równie dobrze ta maść, którą posmarował jej rękę, mogła być dla niej krzywdząca. Mogła początkowo przynieść ulgę, by zaraz przynieść większe rany. Widział, że to nie naiwność z jej strony. Wciąż nie była do niego przekonana. Wciąż w jej oczach czaił się strach i niepewność. Wciąż nie czuła się dobrze w tym miejscu i w towarzystwie obcego jej osobnika. A jednak zauważyła, że nie chciał jej zaszkodzić. Że wręcz przeciwnie - pomagał. Dlatego chciał się odezwać... Ale nie mógł sobie na to pozwolić. Gdzieś tam, na wschodzie była reszta jej ludzi. Nawet, jeśli zaufałby jej, nie ufał przecież całej reszcie. A nie mógł po prostu założyć, że dziewczyna nic nikomu nie powie. Bo powie. Prędzej czy później. Już teraz liczył się z faktem, że gdy tylko odstawi ją bezpiecznie w okolice jej obozu, wiadomość o tym, że Ludzie Nieba nie są na Ziemi sami, rozniesie się pomiędzy nimi w szybkim tempie. Nie chodziło wcale o to, jakoby z góry ją w tej chwili oceniał. Jakoby zakładał coś, czego ona mogłaby się nigdy nie dopuścić. Po prostu wiedział, jak działają ludzie (i nie sądził, by ci z Nieba działali inaczej). A Lincoln naprawdę się uparł, by utrzymać tę drobną ich przewagę (wy nie wiecie, że my wiemy, co mówicie) w tajemnicy przed obcymi. Przynajmniej jeszcze trochę dłużej. (Znów jednak - nie miał niestety pojęcia, że na to było już chyba za późno.) Tak więc wciąż z obojętną twarzą, nie dając po sobie poznać, że rzeczywiście ją rozumiał i rozważał udzielenie jej odpowiedzi, w końcu puścił jej rękę. Złapał też zaraz za małe, metalowe naczynie, z którego nabrał wcześniej trochę maści. W środku wciąż pozostało jej dosyć sporo. Zerknął tylko na nie przez moment, jakby się nad czymś zastanawiał i znów wrócił spojrzeniem na twarz nieznajomej. Jednocześnie wyciągnął w jej stronę rękę z maścią. Nie była trudna w wytworzeniu, poza tym jemu ugryzienia mrówek aż tak nie uprzykrzały życia, więc nie widział problemu w podzieleniu się z nią maścią. Tym bardziej, że nie sądził, by było to pierwsze i ostatnie ugryzienie wśród jej ludzi. Po chwili podniósł się z kucek, by podać jej jeszcze coś - trochę wody, by mogła chociaż zwilżyć usta i gardło. Przez cały czas przyglądał się jej uważnie, zastanawiając się, czy dziewczyna byłaby w stanie przejść teraz całą powrotną drogę na wschód. Nie chciał w gruncie rzeczy jej tu przecież przetrzymywać, a podróż nocą byłaby według niego bezpieczniejsza. Nie jego intencją było jednak zamęczanie jej... szczególnie po uderzeniu się przez nią w głowę. Może więc powinien z tym poczekać...?
Octavia Blake
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Pią 20 Mar 2015 - 1:56
aww, kochana <333
Tego właśnie nie rozumiała. Dlaczego się go bała, ale pozwoliła sobie pomóc? Dlaczego to on w ogóle jej pomagał? Gdyby miała choć trochę oleju w głowie, powinna chociaż próbować coś zrobić, ale z drugiej strony była świadoma tego, że i tak nie miałaby z nim szans. Prawie całe życie spędziła na ukrywaniu się pod podłogą, więc niby kiedy nauczyłaby się bronić? To był ten pierwszy raz kiedy mogła nabrać głęboko powietrza w płuca i głęboko odetchnąć; zacząć wreszcie normalnie żyć, po siedemnastu latach życia w zamknięciu. Oczywiście, zamiast grzecznie razem z innymi siedzieć w obozie i nie ruszać się stamtąd ani na krok, Octavia, która była już znudzona spełnianiem rozkazów i ciągłym chowaniem się, wykazała się nieposłuszeństwem i od razu wpadła w pułapkę. Mogła tylko zachodzić w głowę co by było gdyby, ale teraz nawet nie była w stanie myśleć. Była w stanie tylko się zastanawiać, kim jest ten człowiek, który ją obserwował, a potem zabrał do swojej kryjówki i wyciągnął do niej pomocną dłoń. Nawet nie wiedziała w jaki sposób mogłaby mu się odwdzięczyć. Z pewnością okazem wdzięczności nie byłoby gdyby od razu poleciałaby i wszystko każdemu wypaplała. Nie mogłaby tego zrobić, a z pewnością nie jemu. Na własne ryzyko pokazał jej swoją kryjówkę i uratował jej życie. Nie powinien tego zrobić, a jednak to zrobił, a Octavia kompletnie nie rozumiała dlaczego. On się dla niej naraził, a ona przysięgła sobie, że nie wyda jego tajemnej kryjówki nikomu. Owszem, bała się go. Kto by się nie bał? Jej wybawiciel miał w sobie coś drapieżnego i zwierzęcego, co wywoływało silniejsze bicie serca, wywoływało adrenalinę i tylko utwierdzało w fakcie, że nie powinno się z nim zadzierać. Przynajmniej Octavia była pewna tego, że ona nie powinna, bo i tak nie miałaby z nim szans. Z łatwością mógłby złamać jej rękę, pogruchotać kości albo udusić, jednak z niesłychaną subtelnością nałożył maść na jej pokąsaną przez mrówki rękę. Jego odpowiedzi się nie doczekała. Wpatrywała się w niego uporczywie, niemal błagała w myślach, by odpowiedział jej cokolwiek, ale między nimi nadal panowała cisza. Jedyne co słyszała co ciche skrzypienie zajmującego się ogniem drewna i bicie własnego serca. Ostatecznie skapitulowała i spuściła wzrok, ale w tej samej chwili zauważyła jak nieznajomy wysunął rękę z maścią w jej stronę, a Octavia niepewnie wzięła ją, kiwając powoli głową. Teraz miała w głowie jeszcze większy mętlik i jeszcze więcej pytań, i musiała ugryźć się w język, żeby tylko ich nie zadać, ale naprawdę mało do tego brakowało. Ale zaskoczył ją ponownie, kiedy poczęstował ją wodą - to dla niej było kompletnie nielogiczne, bo przecież była jego wrogiem. Nie wiedział o niej nic, ona o nim też, ani jakie kierowały nim pobudki. Ujęła niewielki pojemnik w dłonie i z początku dotknęła ją wargami, ale była tak spragniona, że całość wychyliła niemalże na raz. Wytarła usta wierzchem dłoni, oddychając z ulgą. - Dziękuję - wyszeptała zupełnie odruchowo, chociaż tak naprawdę nie wiedziała, czy ją zrozumie. Odważyła się rozejrzeć po miejscu, w którym właśnie się znajdowała. Zmarszczyła delikatnie brwi. Pełno było tu przedmiotów, których nigdy na oczy nie widziała. Ścisnęło ją w dołku, bo uświadomiła sobie, że przecież to był jego dom. Więc jak mogła go wydać, skoro sam tak wiele zaryzykował?
Lincoln
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Wto 24 Mar 2015 - 23:04
tym razem to ja przepraszam < / 3
Skoro nie pozwolił jej się wykrwawić, dać zjeść przez nocnych mieszkańców lasu albo natknąć się na nią przez kogoś z jego ludzi... jak mógłby pozwolić jej teraz chociażby się odwodnić? Prawie nie odrywając od niej uważnego wzroku, odebrał od niej opróżnione z wody naczynie i zaraz podsunął drugie - tym razem zawierające jego dzisiejszy niezjedzony obiad. Mięso było odpowiednio przypieczone, chociaż w tej chwili już pewnie nieco zimne. Jemu nawet taki posiłek nigdy nie przeszkadzał, nie pomyślał więc, by i jej miał nie pasować. Dopiero gdy odebrała od niego naczynie, odwrócił wreszcie od niej uważny wzrok i odsunął się, pozwalając jej spokojnie spożyć posiłek. Sam w tym czasie tylko skubnął trochę własnej porcji, przede wszystkim jednak zebrał z powrotem swój ekwipunek - narzucił na siebie wcześniej zdjętą, ciemną kapotę, do wewnętrznej kieszeni wetknął nóż, do torby wsunął ostrożnie kasetkę z resztą fiolek z mniej lub bardziej leczniczą zawartością. Wciąż nie był pewien, co powienien zrobić z nieznajomą Dziewczyną Nieba. Według niego była zbyt słaba, by bez porządnego snu mogła zajść zbyt daleko. A Lincoln koniecznie musiał się zorientować w tym, co się przez ten jeden dzień i pół nocy zdąrzyło wydarzyć. Mieszkanie z dala od TonDC, z dala od swoich ludzi niosło swoje plusy - w końcu z jakiegoś powodu się tu przeniósł - ale teraz czuł się zbyt niedoinformowany, by móc swobodnie działać. Nie wiedział, czy Lexa rzeczywiście podjęła jakieś kroki w związku z pojawieniem się Ludzi Nieba. Jeśli tak, to jakie dokładnie one były. Nie miał też pojęcia jak się sprawa ma od tej drugiej strony... Bo a nuż znajdująca się w jego jaskini nieznajoma nie była jedyną osobą, która miała już tak bliski kontakt z kimkolwiek z Ludźmi Lasu. Nie wiedział nic. I nic też nie mógł wiedzieć, dalej pozostając w tym miejscu. Więc może ją zostawić? Raczej ciężko o to, by samej udało jej się wrócić do swojego obozu. Była aż tak nierozważna, by spróbować to zrobić pod jego nieobecność i tak? Szczerze mówiąc - miał nadzieję, że nie. A nawet jeśli... jakby na to nie patrzeć, nie mógł trzymać nad nią pieczy przez cały czas. Równie dobrze mógłby ją odstawić do jej ludzi i, jeśli kolejny raz zaryzykowałaby wejście samotnie do lasu, zginęłaby. Liczył więc, że ta jego pomoc nie poszła jednak na marne... I z tą właśnie myślą, wciąż się do nieznajomej nie odzywając, skierował się w stronę wyjścia z jaskini.
Octavia Blake
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Pią 27 Mar 2015 - 3:28
Kiedy Lincoln praktycznie podsunął jej pod nos miskę z jedzeniem, Octavia od razu poczuła jak jej żołądek zwija się w supeł, mocno zaciska, a ona dopiero teraz odczuła, jak bardzo jest głodna. Woda to jedno, ale jedzenie to drugie. Cóż, Ziemia nie miała takich luksusów, gdzie serwowano posiłki w wyznaczonych porach, bogate w witaminy i inne wartości odżywcze. Teraz miała jeszcze większy mętlik w głowie, zupełnie nie rozumiejąc postępowania Ziemianina. Nie powinien jej ratować, pokazywać swojej kryjówki i karmić, tylko winien był się z nią rozprawić w całkiem inny, bardziej brutalny sposób. Być może robił to wszystko specjalnie albo po prostu różnił się od reszty i wcale nie był niebezpieczny, przynajmniej w stosunku dla niej. Octavia nie była pewna, czy zaufać intuicji, a w tym także jemu, czy po prostu być przezorną i ostrożną, ale jakby taka była, to wcale jej by tu nie było. Mógł je zatruć. Mógł zatruć też i wodę. Ale po co by jej wtedy pomagał? To byłoby bez sensu. Zmagała się ze sobą, co ma zrobić, ale domagający się jedzenia żołądek wygrał. W momencie kiedy przestał na nią patrzeć zaczęła jeść, wyskubując mięso palcami i chociaż było zimne to wcale jej to nie przeszkadzało. Mimo to jednak nadal świdrowała ją myśl, że może w tym coś być, jakaś trutka, która ją zabije, stłumi, albo nie wiadomo co. Bellamy wielokrotnie jej o tym opowiadał i teraz jego słowa były jej sumieniem, które gryzło ją w tej chwili najbardziej. Zawaliła, już na samym początku. Mimo swoich obaw zjadła posiłek do końca i obserwowała jak Ziemianin krząta się po swojej kryjówce, zastanawiając się nad tym, co ma zamiar teraz zrobić. Cóż, nawet nie próbowała pytać, bo wiedziała, że i tak jej nie odpowie. Odłożyła naczynie na bok i podsunęła kolana bezpiecznie pod brodę, obejmując je ramionami. Wbiła w niego swoje przenikliwe spojrzenie, analizując w swojej głowie wszystko po kolei - byli oni, ludzie z Nieba, Kosmosu i wkroczyli na tereny, które już były okupywane przez inne istoty, podobne im, ale nie całkiem. Zaczęła się zastanawiać, czy też ma swoją grupę ludzi, czy może jest jedyny i ukrywa się w lesie, pomagając takim niedobitkom jak ona. Bardziej by jej pasowała do tej wizji postać psychopaty, ale na szczęście Octavii było całkowicie inaczej. - Hej, gdzie ty... - zaczęła, ale zdążył wyjść już z jaskini, ale Blake nawet w takich sytuacjach nie potrafiła ugryźć się w język. Wreszcie była sama, samiuteńka jak palec... i mogła wyjść. Wszystko miała na wyciągnięcie ręki, ale z drugiej strony nie była nawet pewna, czy nadal jest noc czy nastał już dzień, czy może w tych dzikich lasach nie czai się na nią jakiś inny Ziemianin, który wcale nie potraktowałby jej pobłażliwie, tylko zabił na miejscu. A ten ocalił jej życie, dał jej wodę, jedzenie. Nie zabił jej, chociaż mógł. Dla niego by to było dziecinnie proste. Dlatego została.
Jako że Balthazar gdzieś mi (mam nadzieję tylko chwilowo ) zaginął w akcji, a nie chcę żebyś tak długo musiała czekać, to pozwolę sobie się zbilokować!
Cokolwiek Balthazar mu powiedział (czy nie powiedział), Lincoln na własne oczy również widział, co się dzieje. Zbrojenie się? Zwiększenie patroli na granicach? Ogólna nerwowość Trigedakru w TonDC udzielająca się już od samego wejścia? To nie wróżyło nic dobrego. Nie zapowiadało pokojowego przyjęcia Skaikru. Wciąż miał oczywiście nadzieję, że wszystko da się jeszcze rozwiązać na spokojnie i bez rozlewu krwi, ale nie był też głupi. Zdawał sobie sprawę, że nie będzie to łatwe i przyjemne... Szczególnie, jeśli chodziło o jego ludzi. A on znów znajdzie się najprawdopodobniej między młotem a kowadłem. Gdy Lincoln trafił z powrotem do swojej jaskini, na zewnątrz robiło się już jasno. Nadłożył trochę drogi, by móc lepiej się wszystkiemu z ukrycia przyjrzeć. Poza tym musiał umieścić w swoim kajecie kilka nowych rysunków, nim obrazy i szczegóły ulecą z jego pamięci. Jego - można go chyba w ten sposób nazwać - szkicownik był dla niego po części czymś w rodzaju pamiętnika. Nie potrafił pisać, dlatego też wszystko przedstawiał w formie mniej lub bardziej szczegółowych obrazów. I tak dzisiaj znalazł się w nim widok dwójki uzbrojonych wojowników, patrolujących granicę TonDC; fragment blaszanej maszyny, którą Ludzie Nieba przylecieli na Ziemię i którą udało mu się wypatrzyć z ukrycia poprzedniego dnia; a w końcu również bardzo szczegółowy wizerunek nieznajomej, która - jak miał nadzieję - wciąż znajdowała się w jego jaskini. O dziwo bardzo dobrze pamiętał jej rysy, oczy, a także ten lekki uśmiech i błysk w oczach, kiedy goniła jednego ze świecących motyli. Pamiętał też z jaką mieszaniną sprzecznych emocji na niego patrzyła, gdy smarował maścią jej rękę, czy podawał wodę. Tego już jednak nie narysował... Jeszcze nie wiedział dlaczego, po co, ale chciał ją zapamiętać właśnie w ten pierwszy sposób... nie ten, kiedy zastanawiała się, czy bardziej powinna się go bać, niż być mu za cokolwiek wdzięczną. Do jaskini wkraczał tylko z dwiema myślami. Jedną - by nieznajoma podczas jego nieobecności nie zrobiła niczego nieodpowiedzialnego i nadal była w środku; i drugą - że jeśli jej stan przez noc i (miał nadzieję) sen się polepszył, to nie mógł jej dłużej u siebie przetrzymywać. Prawdę mówiąc czuł, że powinien ją zwrócić do jej ludzi jak najszybciej, dzisiaj. Może nie tak na "hura", w końcu dzień dopiero się budził, ale nie chciał niepotrzebnie narażać siebie, jej i nikogo innego właściwie. To nie było porwanie. I ostatnią rzeczą, jakiej pragnął było to, by ktokolwiek - czy z Ludzi Lasu czy z Ludzi Nieba - pomyślał, że przetrzymywał ją wbrew jej woli do jakichkolwiek innych celów, niż zwyczajna pomoc. Dolewanie oliwy do ognia z pewnością nie było jego zamierzeniem...
Octavia Blake
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Nie 5 Kwi 2015 - 1:31
kochana, przepraszam jeszcze raz, że dopiero teraz i że tak krótko, ale totalnie nie mam mocy
Octavia mogła się tylko zastanawiać z jakiego powodu Ziemianin wyszedł z jaskini pozostawiając ją kompletnie samej sobie. Rozmyślała o tym, czy pomyślał, że przecież łatwo mogłaby teraz uciec - wiedziała, którędy wyszedł, wszystko podał jej jak na tacy. Przez chwilę biła się z myślami, czy rzeczywiście nie uciec z jego kryjówki, ale z drugiej strony przyszło jej na myśl, że wtedy nie dość, że mogłaby wpaść w kolejne kłopoty to jeszcze mogłaby ich narobić jemu, a i tak wystarczająco nadstawiał dla niej kark. Drugą rzeczą było z kolei to, że przecież podał jej wszystko jak na tacy; była teraz sama, nie wiadomo było kiedy wróci, więc niewiele myśląc skorzystała z okazji, by rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym ukrywał się przez cały czas. Zbyt nęciła ją wrodzona ciekawość, by usiedzieć w miejscu i spokojnie czekać na to, aż wróci. Wiedziała też, że musi się streszczać, bo nie chciała, by zastał ją kiedy myszkuje w jego rzeczach. Nie zajęło to jakoś dużo czasu, bo bała się, że może ją przyłapać, a przecież mógł wrócić w każdej chwili, prawda? Ostatecznie kiedy przekopała już wszystko, wróciła na swoje miejsce i z powrotem usiadła na podłodze, podciągając kolana pod brodę, po czym objęła je kolanami. Oparła tył głowy o ścianę i zaczęła wpatrywać się w sufit, rozmyślając nad wszystkim tym, co się wydarzyło; informacja o tym, że lecą na Ziemię, niewysłowiona ulga na widok Bellamy'ego, którego znowu miała przy sobie, cały ten nowy otaczający ją świat, który jak się okazało wcale nie był taki jak sobie wyobrażała. Wyglądało na to, że chociaż byli ludźmi to wcale tak naprawdę nie należeli do Ziemi - byli intruzami, którzy wkroczyli na teren właścicieli, którzy teraz się na nich szykowali, bo O. zdawała sobie z tego sprawę, że nie każdy był Lincolnem, który przygarniał takie przybłędy jak ona, opatrywał je, a potem dawał im jeść. Mimo wszystko i tak nie potrafiła się przełamać i rozluźnić, bo przecież go nie znała, jednak była świadoma tego, że uratował jej życie, a ona zupełnie nie rozumiała dlaczego. Nie wiedziała już, ile godzin była na nogach od przybycia na Ziemię, ale strasznie chciało się jej spać; miała ochotę odpłynąć i zebrać trochę energii, a że jej organizm domagał się snu, usnęła dosłownie w ciągu kilku chwil, zasypiający tym samym na kilka godzin. Prośba Lincolna się spełniła.
Lincoln poczuł dziwną ulgę, kiedy zorientował się, że plan kom skai nadal była w jego jaskini i - na dodatek - spała. Nie było to pierwsze dziwne uczucie, które u niego wywoływała od chwili, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Początkowo myślał, że to zainteresowanie nią, chęć chronienia jej... że miało to jakiś związek z wydarzeniami sprzed kilkunastu lat, kiedy poznał pierwszego Skaikru. Nie chciał popełnić tych samych błędów, które popełnił wtedy. Dlatego jej pomógł. Dlatego jej nie zabił. Dlatego nie powiedział o niej nikomu... nawet Anyi, mimo że właściwie powinien, zważając między innymi na pełnione przez nią wśród wojowników stanowisko. Jednak im więcej czasu mijało, im dłużej o tym myślał... tym bardziej powątpiewał w to, że chodziło tylko i wyłącznie o to. Nie chcąc jej budzić, wszedł po cichu głębiej i chwilowo ściągnął z siebie torbę i kapotę. Pierwszym, co zrobił, było okrycie nieznajomej kawałkiem skóry jelenia. Ognisko już dogasało, a nie chciał go rozpalać ponownie, wiedząc że niedługo i tak będą musieli ruszyć w drogę. Zaraz potem, nad żażącym się jeszcze drewnem dogrzał odrobinę kawałek mięsa. Uzupełnił też nieduży zapas wody, korzystając ze znajdującego się niedaleko źródełka. I w końcu sam usiadł pod jedną ze ścian, czując jak i jego ogarnia zmęczenie i senność. Zmusił się jednak do tego, by pozostać świadomym. Nie mógł teraz zasnąć. Przeniósł tylko wzrok na - jak sądził - wciąż śpiącą dziewczynę i właściwie nawet na chwilę go od niej nie odrywał.
Minęła kolejna godzina, może dwie, gdy w końcu się podniósł. Ponownie, jak wcześniej, przygotował dziewczynie trochę jedzenia i wody i postanowił ją obudzić, szturchając ją w ramię raz i drugi. Odzywać niestety wciąż się nie zamierzał.
Octavia Blake
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Nie 12 Kwi 2015 - 2:30
Z kolei Octavią miotały zupełnie sprzeczne ze sobą uczucia; wiedziała, że powinna się go bać i ciągle mieć się na baczności. Jakby nie patrzeć, był jej... porywaczem? Mógł z nią zrobić co chciał. Strach był nieunikniony i był zupełnie irracjonalną reakcją, chociaż przez cały czas nie potrafiła się pozbyć wrażenia, że on wcale nie ma zamiaru z nią niczego zrobić. Już udowodnił to kilkakrotnie, a przede wszystkim tym, że uratował jej życie. Dlatego O. nie była taka przekonana co do tego, czy to właśnie on jako ten obcy był tym złym. Nic do siebie nie pasowało ani nie stanowiło spójnej całości. Nie miała pojęcia co nim kierowało, że odważył się ją zabrać do swojego domu. To i tak był jedna z wielu rzeczy, których nie rozumiała w jego zachowaniu. Poczuła, jak ktoś szarpie ją za ramię, a to od razu wybudziło ją z głębokiego snu. Śniło się jej, że znowu znajdowała się na Arce, razem ze swoim bratem i matką, więc czuła zdezorientowanie, kiedy się obudziła i nie znajdowała się w ich starej celi, tylko w obcym miejscu. - Bellamy? - zapiszczała, mając nadzieję, że miała przed sobą swojego brata, którego twarz majaczyła w ciemności, bo przecież zapomniała, że znajduje się na Ziemi i powrót do rzeczywistości zajął jej kilka chwil. Uprzytomniała sobie wtedy, że to nie Bellamy'ego ma przed sobą, a Ziemianina, więc irracjonalnie poczuła lekkie ukłucie żalu w klatce piersiowej. - Przepraszam - wymamrotała speszona, siadając wreszcie na podłodze i przeciągając dłonią po twarzy. Już nawet nie przeszkadzał jej fakt, że mówiła sama do siebie. Czuła podświadomie, że może istnieje jakaś możliwość, że rozumie jej język, ale o wiele bezpieczniej byłoby... po prostu się z tym kryć. Ale miała żalu. Przecież i tak już wiele dla niej zaryzykował, a Octavia jak to Octavia - z jednej strony czuła strach, a z drugiej coś innego, czego nie potrafiła nawet nazwać.
Lincoln
Temat: Re: Jaskinia Lincolna Nie 12 Kwi 2015 - 17:10
Bellamy? To pierwsze słowo, imię wypowiedziane przez dziewczynę tuż po obudzeniu wzbudziło w Lincolnie pewną obawę. Uzasadnioną obawę. Bo wcale nie chodziło o to, że imię samo w sobie było niepokojące, tylko... Jeśli wymawiała je w takiej chwili, bardzo prawdopodobnym było, że Bellamy jej się śnił. Jeśli się śnił, najpewniej był kimś dla niej bliskim. I na koniec - jeśli razem z nią przyleciał na Ziemię i również była dla niego ważna, mógł jej właśnie w tej chwili szukać. Prawdopodobnie nie sam. Lincoln oczywiście wątpił w to, by Ludziom Nieba udało się jakimś cudem odnaleźć jego kryjówkę, ale nie zamierzał przecież trzymać tu dziewczyny przez wieczność. Niestety, plan odprowadzenia jej do jej obozu - już wcześniej dość niebezpieczny, zważając na wciąż mogących kręcić się w okolicach blaszanej puszki zwiadowców Trigedakru - teraz stawał się jeszcze bardziej ryzykowny. Przede wszystkim dla niego. Nie zamierzał jednak teraz z niego rezygnować. Dalej pozornie zupełnie ignorując słowa plan kom skai, podstawił bliżej niej wodę oraz mięso i podniósł się z kucek. Podczas, gdy ona - miał nadzieje - jadła, on ponownie przygotował się do podróży. Założył kapotę i sprawdził, czy oba noże znajdują się na swoich miejscach - jeden, ten z zatrutym ostrzem wsunięty w wewnętrzną kieszeń nakrycia; drugi, czysty i bardziej podręczny, przy pasie spodni. Upewnił się też, czy w torbie wciąż znajduje się kajet z jego rysunkami i kasetka z dosłownie paroma truciznami i nieco większą ilością mikstur leczniczych. Oczywiście wśród nich nie było już tej, którą wcześniej podarował nieznajomej, ale tym się nie przejął. Ugryzienia mrówek były w tym momencie na samym dnie rzeczy, o które mógłby się martwić. Nie spieszył się właściwie z powyższymi czynnościami, pozwalając dziewczynie się nieco dobudzić i posilić. Gdy stanął jednak już w pełni gotowy, znów bez słowa do niej podszedł i złapał jej łokieć, by dźwignąć ją do góry, a potem podprowadzić w stronę wyjścia z jaskini. Chcąc nie chcą, użył przy tym odrobinę swojej siły... Zależało mu jednak na tym, by mimo wszystko dobrze go zrozumiała. Musieli iść. Oboje. Teraz.
/ zt. jeśli chcesz, możesz jeszcze coś tutaj skrobnąć a ja idę ogarniać nasze przenosiny dalej!
Forum stworzone na podstawie serialu The 100. Styl, ogłoszenie, wszystkie kody oraz grafika znajdujące się na forum zostały stworzone przez administrację.