Temat: Re: Powalone drzewa Sob 28 Mar 2015 - 23:55
Jego lęki były jednak całkiem uzasadnione, w końcu mogło się tak zdarzyć, że jedna z komet uściskałaby Arkę, które roztopiłaby się pod wpływem nagłej miłości od owej kuli gazowej. Byłaby to namiętna miłość lecz krótka i bolesna dla mieszkańców Arki. Dalej jednak całkiem możliwa. Penelope nigdy właściwie nie podziwiała tego jak inni, którzy można by rzec, że świętowali przybycie gazowego olbrzyma. Spędzała one wszystkie wolne chwile w swojej kwaterze, z daleka od wszystkich ludzi. Nabawiła się przy tym aspołeczności, którą dziwnym trafem, w bardzo szybki sposób Conley zwalczył. Magia! Powinni naprawdę przebadać chłopaka, bo może jest wiedźmą i trzeba go spalić na stosie? Zdziwiła się słysząc przeprosiny. Nie było właściwie za co przepraszać. Ot, śmieszna sytuacja na którą zareagował i tak lepiej niż większość by to zrobiła. - To całkiem normalne. - stwierdziła odnośnie komet. Bądź co bądź raczej nie szło się z nimi zaprzyjaźnić i cieszyć bliskością, która mogła ich zniszczyć. Oczywiście pomyślała, że bał się jako dziecko! W końcu chłopakowi nie wypada zarzucać, że się czegoś boi, to bardzo obniża jego ego. Na jego kolejne słowa uśmiechnęła się przyglądając jego twarzy. - Niemal? - spytała, zerkając na niego podejrzliwie. Czyżby o czymś nie wiedziała? Czyżby jej serce zagalopowało się do takiego tempa, że aż się zatrzymało z tej niesamowitej nadpobudliwości? Cóż, wszystko było możliwe, jednak chyba atak serca jeszcze jej nie grozi. Cała ta sytuacja była niebywale dla niej niezręczna, jednak chłopak strasznie ją przyciągał. Niczym magnes, od którego nie mogła się tak po prostu odsunąć. Wiedziała, że może tego potem żałować, jednak powstrzymanie się od czegokolwiek w takiej sytuacji wymagało bardzo silnej woli, której niestety jej zabrakło. Przysunęła się do chłopaka łapiąc dłońmi jego koszulkę i pozwoliła by ich ciała zetknęły się ze sobą. Stanęła na palcach, jako że chłopak był wyższy od niej, i nieśmiało musnęła jego usta przyglądając się cały czas wyrazowi twarzy.
Conley Bicchieri
Temat: Re: Powalone drzewa Nie 29 Mar 2015 - 0:50
Fakt, że przez te sto lat nic się takiego nie wydarzyło przemawiał za tym, że w sumie nie powinni się bać. I większość wychodziła z takiego założenia. A on… Może ktoś mu kiedyś powiedział, że kometa może trafić Arkę? A może kiedy zobaczył to po raz pierwszy zrobiło to na nim tak okropne wrażenie… Zresztą do tej pory mógł ze szczegółami opowiedzieć jak się czuł kiedy wnętrze korytarza, albo kabiny widokowej robiło się coraz bardziej jasne, kiedy blask komety rozjaśniał twarze i całkowicie zamazywał rysy twarzy wpatrzonych w nią ludzi. Wzdrygało go to na samą myśl. Ale te lęki, teraz kiedy byli już na ziemi, mgły odejść w niepamięć. W końcu wydostali się z tej małej klitki, w końcu byli na ziemi, na przestrzeni tak ogromnej, że nie sposób było tego ogarnąć myślami. Con całe życie zastanawiał się jak to możliwe by tacy głupi, mali ludzie mogli zniszczyć coś tak wielkiego. Po co? On z każdą chwilą zachłystywał się tym miejscem coraz bardziej. Zaczynały fascynować go też osoby, z którymi się tu pojawił. Zwłaszcza jedna, która z nieśmiałej istotki nagle przerodziła się kogoś zupełnie innego. Wziął głęboki oddech kiedy poczuł jak Penelope chwyta obiema dłońmi za jego koszulkę. Niemal jak w slowmotion widział jak trochę niepewnie, a trochę odważnie zbliża się w jego stronę. Napięcie było niemal namacalne, a on nie mógł się powstrzymać przed tym by dłonią nie dotknąć jej policzka. W końcu była tak blisko, że widział jej twarz dokładnie, widział rzęsę, która zawieruszyła się gdzieś na boku jej nosa i rumieńce, którymi oblane były jej policzki. - Teraz już jestem pewny na sto procent… - Wyszeptał kiedy Penelope ostrożnie dotknęła jego ust. Nie odsunął się. Nie było takiej opcji zwłaszcza teraz kiedy jego ego, które teoretycznie powinno upadać po wyznaniu swojego strachu – irracjonalnie bawiło się w najlepsze. Wciąż w jego głowie tkwiło, że nie powinien, ale w momencie kiedy to Penny złapała jego koszulkę i odważyła się na ten krok zupełnie zignorował tę jedną niedużą myśl. Tylko trochę spoważniał na twarzy i przez chwilę z uwagą wpatrywał się w jej oczy zanim się nie pochylił i nie oddał tego pocałunku. To zdecydowanie nie było muśnięcie. Jego ręce zjechały po jej ramionach aż złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Pénélope de Guise
Temat: Re: Powalone drzewa Nie 29 Mar 2015 - 23:09
Tak, Penelope także poczuła klimat Ziemi i naprawdę spodobało jej się tutaj. Lubowała się w świeżym powietrzu, które przesycone było zapachem drzew. Cieszyła się nawet z zesłania na tę napromieniowaną planetę. Żyli i byli wolni, nad sobą nie mieli zasad i Kanclerza, który za próbę ratunku czyjegoś życia potrafił skazać na wiezienie bądź też spacer. Samotny. Gdzieś daleko. Nie wiadomo gdzie. Chociaż przyznać musiała, że jednym z największych przyjemności na Ziemi był blondyn, który stał przed nią. Zdecydowanie zaliczał się do najlepsiejszych rzeczy w tym ponurym świecie! Na jego słowa uśmiechnęła się. Tak, zdecydowanie mogło to połechtać jego ego, które u chłopaków przy każdym zdobywaniu dziewczyn rosło niemalże natychmiast w górę. Nie na tym może jej zależało, ale było to nieuniknione w takiej sytuacji, bądź co bądź musiał zadziałać jego osobisty urok by się do niego zbliżyła. Z drugiej strony jej ego także wzrosło gdy chłopak nie cofnął się ani też nie zaprotestował. Chociaż tak naprawdę to serce radowało się wykonując taniec zwycięstwa i próbując wydostać się z jej klatki piersiowej by wskoczyć na złotą tacę podarowaną Conleyowi. Przyglądała się jego twarzy, każdemu jego grymasowi. Wydawać by się mogło, że w słońcu dnia jego twarz była smagnięciem pędzla największego malarza, który skrupulatnie zadbał o każdy szczegół tej urokliwej mordki. Zupełnie nie spodziewała się oddania pocałunku, jednak z nawet jeszcze większym zapałem wtopiła się w jego usta, które miękkością nie mogłyby dorównać innym. Ta chwila była niczym chwila zapomnienia od wszystkich krzywd, które stały się tam na górze, a wybawcą był ten niezwykle spokojny i zrównoważony chłopak, który teraz z taką pasją oddawał pocałunek. Położyła znów dłonie na jego pierś, które delikatnie niczym piórko przejechały przez nią by wylądować na jego barkach pozwalając by ich ciała przylgnęły do siebie niczym dwie pasujące do siebie połówki. Nie twierdziła, że chłopak zostanie przy niej, nie interesowało ją czy będzie ją potem unikał. Pozwoliła się zatopić na moment w doznaniach, które przeżywała po raz pierwszy i zupełnie się im poddała.
Conley Bicchieri
Temat: Re: Powalone drzewa Sro 1 Kwi 2015 - 19:52
Co komu szkodziło zaszaleć, chociaż tę odrobinę, w ich dzień powrotu na ziemię? Czy to nie brzmiało fenomenalnie? To było jak nowe narodziny, nowa rocznica do corocznego celebrowania. Święto Wielkiego Powrotu? Nie można było zliczyć ile razy Conley myślał o tym jak byłoby na ziemi w czasach kiedy jeszcze ludzkość nie postanowiła jej zniszczyć. Może żyłby sobie spokojnie w jakimś niedużym domu, właśnie zaczynałby studia – tak jak dowiadywali się na zajęciach z historii ziemi. Miałby fantastyczny samochód. Może rodzeństwo. Ale teraz też mogło być fantastycznie. W końcu byli pierwszym pokoleniem od wieku, które stąpało po ziemi, wdychało zapach powietrza, które było lekko słodkawe, pełne aromatów drzew i innych zapachów, których nie potrafił określić – nie tak jak tlen. No i chyba to szaleństwo, ta możliwość nowego życia trochę zawróciła im w głowach. Więc czemu miałby się cofać kiedy piękna dziewczyna, uroczym uśmiechu i zaczerwienionych policzkach przysunęła się tak blisko. Nie było takiej opcji. Zwłaszcza, że nie wystraszyła się kiedy ją objął. I na ten moment nie miało znaczenia to, że ledwo się znają. Właściwie nie było to nawet kilka godzin. Ale przecież będą mieli jeszcze czas żeby się poznać. Byli na ziemi i nic nie było niemożliwe, a on nie miał zamiaru się przejmować. Uśmiechnął się nieznacznie kiedy jej ręce przewędrowały na jego barki. To tylko sprawiło, że nie miał ochoty odrywać się od niej jeszcze przez długi czas. Zwłaszcza, że jej usta smakowały jakąś słodyczą, a on już dawno nie odczuwał tak silnie żadnego pocałunku, ani choć by dotknięcia dłoni. Może była to sprawka sytuacji, w jakiej się znajdowali, ale czas na myślenie będzie miał później. Tak samo jak na niezręczność. Chociaż może jej nie będzie? W końcu nie byli aż takimi dzieciakami.
Pénélope de Guise
Temat: Re: Powalone drzewa Czw 2 Kwi 2015 - 6:29
Co ciekawe on zastanawiał się nad tysiącem rzeczy, właściwie całkiem jak kobieta, a ona szła w zaparte przyciągana jego urokiem niczym ćma światłem. Czyżby zamienili się rolami na tę krótką, lecz bardzo urokliwą chwilę? Właściwie gdyby przyjrzeć się temu bliżej to Penelope była całkiem ciekawą osóbkom! Przez całe życie w Arce nie zbliżył się do żadnego chłopaka, nawet się nie całowała, ba nawet nie dała buzi w policzek. Stroniła od kontaktów z płcią przeciwną, była od nich z daleka, a potem... no cóż, jedno słowo - więzienie. Tak więc z życia straciła nie tylko miłostki, ale też wszelkie zbliżenia, a teraz, jak gdyby nigdy nic rzuciła się w ramiona Conleya z pełną ufnością kompletnie nie myśląc o jakichkolwiek konsekwencjach. Jak to się mówi... co ma być to będzie, niebo znajdę wszędzie! Delikatnie napierała na chłopaka spychając go w stronę drzewa. Przy okazji nie oszczędzała pocałunków, nie odrywając się od jego ust ani to na chwilę. Były o dziwo delikatne i uzależniające niczym najlepszy ziemski narkotyk przez co pragnęła jedynie więcej i więcej. W pocałunkach w końcu docisnęła go do drzewa (które jeszcze stało, oczywiście bez skojarzeń) zgrabnie ocierając się o jego ciało. Jej usta przeszły na jego żuchwę, którą muskała z uśmiechem zawdziewając o zarost, z czasem zahaczając o szyję bądź ucho jednak wiernie wracała do jego st obdarzając je miłością. Kto by się spodziewał, że taka zuchwała i dominująca się zrobi, zatracając się w blondynie z każdą chwilą coraz bardziej. Love alert.
Dopiero po chwili przypomniała sobie, że są w ciemnym lesie a przed zmrokiem mieli wrócić na teren przy Exodusie, więc pobiegła w stronę obozowisko widząc, że słońce powoli zachodzi.
[z/t]
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Nie 26 Kwi 2015 - 19:47
/po wyciecze do lasu i znalezieniu Octavii bo sobie dałam pozwolenie, żeby się bilokować, hasztag jolo
Wybranie się do lasu okazało się całkiem owocne. Co prawda akurat grupka w której był Bellamy nie znalazła stałego źródła pożywienia, a świnka, którą udało im się zrobić, nie zapcha wszystkim brzuchów, ale znaleźli Octavię, a to akurat było dla niego najważniejsze. Dlatego jak tylko odnaleźli dziewczynę (albo ona odnalazła ich...), mogli spokojnie wrócić do obozu. Wracali ze zdobyczami, więc po prosto lepiej być nie mogło. Chociaż kiedy już dotarli do obozu, to Bellamy'ego spotkało rozczarowanie, że wszędzie w koło jest taki sam syf, jak był te parę godzin temu. Oni tutaj swoje życie narażali, żeby ludzi wykarmić, a im się nie chciało nawet ruszyć tyłków, żeby chociaż przy Exodusie posprzątać. Wstyd i rozczarowanie. Na dobrą sprawę to nawet nie mieli jak tej świni przygotować do zjedzenia, bo nikt się nawet na tyle nie postarał, żeby zebrać trochę połamanych gałęzi i przygotować ognisko, czy cokolwiek. Do czego to doszło, żeby wszystko samemu trzeba było robić? Dni laby się jednak skończą i to niebawem i już Bellamy się postara o to, żeby to wszyscy chodzili pięknie jak w zegarku. Teraz jednak przekazał zdobycz niewiastą, mając nadzieję, że te wymyślą jak oporządzić świnię i przygotować do zjedzenia, a on sam zajął się ogarnianiem ogniska. Było to naprawdę duże poświęcenie z jego strony, ponieważ był padnięty i najchętniej położyłby się na przynajmniej na godzinkę. Jednak zostawienie tej całej dzieciarni na kolejną godzinę i nie zmuszenie ich do zrobienia czegokolwiek, nie było zbyt dobrym posunięciem, dlatego też Bellamy będzie mógł udać się, na swój jakże zasłużony spoczynek, dopiero jak ustawi do pionu parę osób, o. Na razie jednak trzeba nakarmić nie tylko dzieciarnię, ale i siebie, więc ustawienie ogniska można śmiało uznać za obecny priorytet.
John Murphy
Temat: Re: Powalone drzewa Nie 26 Kwi 2015 - 22:28
//Po ekscytującej wyprawie po jedzenie i rany kłute.
Powrót z plaży nie należał do najprzyjemniejszych, doskwierający ból w udzie nie pomagał w cieszeniu się otaczającą przyrodą. John przemilczał więc całą drogę powrotną. Włócząc nogą dotarł w końcu do powalonych drzew nieopodal Exodusu. W okół kręciło się mnóstwo pozostałych dzieciaków którzy nawet nie raczyli ruszyć palcem żeby coś zrobić. Pewnie nie irytowało by go to aż tak bardzo gdyby sam nie poszedł po jedzenie i nie zarobił dziury w udzie. Utykając na zranionej nodze podszedł do Blake'a, który chyba też dopiero co wrócił. Kropelki potu błyszczały na jego czole. Błyszczał się niczym Edward. W okół walało się mnóstwo metalu i materiału. Mimo bałaganu łato było znaleźć połamane gałęzie i drewno na ognisko. Podszedł do niego z tyłu () lecz tym razem bez zamiaru poderżnięcia komukolwiek gardła. Stęknął opierając się na zdrowej nodze i zbierając siły aby cokolwiek powiedzieć. -Znalazłeś siostrę?- zapytał choć nie obchodziło go to zbyt bardzo, wyjął z plecaka manierkę i wypił łyk wody, wyciągnął rękę w stronę Bellamiego. Rękawem drugiej ręki przetarł wargi. Był zmęczony jak jeszcze nigdy. W końcu jak można być w dobrej kondycji kiedy całe życie przesiedziało się w metalowej puszce? Bellamy też nie tryskał optymizmem i energią i może dlatego Murphy postanowił mu pomóc. -Jakieś rozkazy?- powiedział patrząc prosto w jego ciemne, brązowe oczy.
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Nie 26 Kwi 2015 - 23:03
Zbierając gałęzie, Bellamy powtarzał sobie raz za razem, że to jest naprawdę ostatni raz, kiedy zajmuje się czymś takim. Normalnie nie miałby nic przeciwko temu, żeby robić cokolwiek, ale jeżeli ktokolwiek myślał, że będzie sobie od teraz cały czas leżał do góry brzuchem, nie angażując się w dosłownie nic, to niedługo się przekona, że tak pięknie nie będzie. Nawet jeżeli będzie trzeba przemówić niektórym do rozumu za pomocą rękoczynów - Bellamy był naprawdę bardzo skłonny porozmawiać w taki sposób z opornymi. W takich właśnie myślach był pogrążony, kiedy to usłyszał głos swojego ukochanego jednej z osób, która go dzisiejszego dnia nie rozczarowała. Co prawda nie znał imienia, ani nazwiska chłopaka, ale doceniał to, że nie spędził dzisiaj dnia na wylegiwaniu się na słońcu i zabawianiu z jakimiś niewiastami. Właśnie przez to postanowił chłopaka nie ignorować, ani też nie przepędzać. Wyprostował się tylko i popatrzył po swoim nowym towarzyszu. - Yhym - pokiwał głową. Więcej chłopak nie musiał wiedzieć. Zresztą temat O. był u Bellamy'ego tematem tabu i nie miał zamiaru ucinać sobie z nikim pogawędki na temat siostry. - Znaleźliście coś jadalnego? Albo chociaż wodę? - zapytał, chociaż trzeba przyznać, że tak przyglądając się chłopakowi, wydawało mu się, że nic nie znalazła grupa z którą wyruszył. Wyglądał jak trzy nieszczęścia, a pewnie jakby coś znaleźli, to tryskałby optymizmem. Chociaż z drugiej strony Bellamy na zbyt szczęśliwego nie wyglądał, a przecież nie wrócili do obozu z pustymi rękoma. Wziął od chłopaka manierkę, bo akurat woda była tym, czym w obecnych czasach gardzić po prostu nie wypadało. Dlatego też Bellamy upił łyk. Jedna z rzeczy, którą powinni się zająć w najbliższej przyszłości - zdobyć jakieś pojemniki w których można by przechowywać wodę. Słysząc kolejne pytani z ust chłopaka uśmiechnął się pod nosem. Takich właśnie ludzi potrzebował! Oddał manierkę właścicielowi, zastanawiając się jak, w ładne słowa, ubrać to, co mogliby zrobić - Właściwie to jest coś, czym trzeba się zająć. Kimś. Mały Kanclerz - powiedział. Nie, żeby Bellamy chciał krzywdzić syna Kanclerza, ale trzeba było się nim zająć. A dokładniej rzecz ujmując - bransoletką chłopaka.
John Murphy
Temat: Re: Powalone drzewa Pon 27 Kwi 2015 - 0:07
Odebrał z powrotem manierke i wysunął ja do plecaka. Oparł się o korę drzewa i spojrzał znów na chłopaka. Wyczuł że pytania które wypowiada nie niosą ze sobą nadziei. To prawda, grupa Murphego nie była zbyt zadawalajaca lecz mimo to miał zamiar mile zaskoczyć Bellamiego. -Sieć z rybami, trochę orzechów i jagód.-powiedział a później chwile się zastanowił- wiesz że oprócz Setki, na Ziemi jest jeszcze ktoś? Kiedy chłopak wspomniał o synu Kanclerza Johnowi zaświecily się oczy. Kiedy wylądowali go nie dostrzegł. Aż dziwne bo na na twarze rodziny Jaha Murphy jest mocno uczulony. Miejmy nadzieję, że Mały Kanclerz nie zechce bawić się w tatusia. Tak czy inaczej ta propozycja zaciekawiła Johna. -Masz jakiś konkretny plan?- zapytał nie mogąc się doczekać kolejnej "zemsty". Ziemia jak widać na razie mu sprzyja.
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Pon 27 Kwi 2015 - 0:29
Cóż, chyba nikt, kto zobaczyłby teraz Murphy'ego, nie pomyślałby, że chłopak dokonał czegokolwiek. Nie, żeby Bellamy oceniał książkę po okładce, ale zazwyczaj ludzie się cieszyli ze swoich odkryć, czy też zdobyczy. A przynajmniej powinni w jakiś bardziej normalnych okolicznościach, bo te, w których obecnie znajdowała się Setka, raczej normalne nie były. Wszyscy ci (a przynajmniej ci, którzy robili coś oprócz pierdzenia w stołki i nic nie robienia) byli zmęczeni i głodni. Radość chyba będą musieli sobie pozostawić na jakiś inny, przyjemniejszy dzień. Słysząc słowa chłopaka Bellamy uniósł lekko brwi do góry. W sumie to wychodziło na to, że nie było z nimi tak najgorzej. Skoro mieli trochę mięsa, orzechów i jagód, to chyba uda im się przetrwać. Oczywiście zdobycie pożywienia dla stu osób do łatwych nie należało, ale to był całkiem dobry początek! No i nie wiadomo co też takiego znalazły pozostałe dwie grupki, które chyba jeszcze nie wrócił. Kto wie, może będzie czekać ich prawdziwa uczta? - Całkiem nieźle - pokiwał głową z uznaniem. - Jak się znajdzie ktoś, kto zna się na robótkach ręcznych, może uda nam się wejść w posiadanie większej ilości sieci - dodał. Była ich Setka, więc Bellamy miał taką cichą nadzieję, że są wśród nich osoby, które potrafią zrobić sieć, zwłaszcza jak będą miały przed sobą pierwowzór. Kolejne pytanie chłopaka zbiło go trochę z tropu. Co prawda można było się spodziewać, że nie są tutaj sami, ale... czy chodziło mu o zwierzęta, czy też o kogoś innego? - Oprócz zwierząt? - zapytał, uważnie przyglądając się chłopakowi. Jeżeli oprócz nich na Ziemi była zgraja jakiś szaleńców, to ich sytuacja była jeszcze gorsza, niż można to było sobie wyobrazić. To była reakcja na jaką liczył Bellamy. Osobiście nic do syna Kanclerza nie miał, właściwie to nawet za bardzo do samego Kanclerza nic nie miał. Za zamknięcie Octavii i śmierć matki bardziej winił siebie samego i Shumway, więc nienawiści do 'głowy' Rady zbyt wielkiej nie odczuwał. Oczywiście to nie stanęło na drodze temu, żeby do niego strzelił, a teraz planował, co zrobić z synem, który na pewno będzie próbował połączyć się z Arką. Do tego Bellamy nie mógł dopuścić. Nie tylko dlatego, że prawdopodobnie spowodowałoby to, że stacja i jej mieszkańcy ruszyliby za nimi na Ziemię, ale też dlatego, że pewnie wszyscy na Arce wiedzieli, kto strzelał do Kanclerza i nie omieszkaliby tego powiedzieć Setce. Obie te 'sprawy' nie były zbyt wygodne dla Blake'a i wolał po prostu tego uniknąć - Arka myśli, że ich księżniczka jest martwa, więc chyba nadszedł czas, żeby zaczęli tak myśleć i o małym Kanclerzu - powiedział - Złote dzieci nie żyją, Arka nie wysyła do nas nikogo, a my możemy żyć sobie w radości, spokoju i wolności - wzruszył ramionami - Wystarczy tylko, że pozbędziemy się jednej małej bransoletki. Albo ręki, na której się znajduję. Naprawdę nie obchodzi mnie jak to zrobi, byleby zostało to zrobione - stwierdził. Nie, nie miał zamiaru zabijać Wellsa. Chociaż, jeżeli chłopak nie dałby im innego wyjścia, to Bellamy nie wykluczał, że mogłoby do tego dojść. Miał jednak nadzieję, że uda się to załatwić bardziej polubownie i syn Kanclerza co najwyżej zarobi parę siniaków. Najważniejsze było, żeby Arka myślała, że jest martwy, a o całą resztę nie było sensu się teraz martwić.
John Murphy
Temat: Re: Powalone drzewa Pon 27 Kwi 2015 - 15:46
To prawda że nie wyglądał teraz na człowieka sukcesu lecz czy można mu się dziwić? Chudy, nie przypakowany chłopak. Do tego był zmęczony i stracił sporo krwi przez co wyglądał jak cień człowieka. Blady cień człowieka. Tak jak John myślał, Bellamy nie miał pojęcia że są w tych lasach inne myślące istoty prócz nich. Wyjął nóż z wewnętrznej kieszeni kurtki, obrócił go w dłoni i spojrzał na Blake'a. Odsłonił kawałek materiału spodni spod którego było widać rozdarta skórę. -Nie znam zwierzęcia które rzuca nożem. I to tak celnie.-powiedział i po chwili dodał - spotkaliśmy po drodze dziewczynę, nie była z Arki. Zaatakowała nas ale raczej nie jest już zagrożeniem - dokończył i uśmiechnął się pod nosem. Schował nóż z powrotem do kieszeni. Jeżeli chodziło o Małego Kanclerza, John z chęcią by go trochę poobijal. Nie zabiłby go, nie tak od razu. Chodziło mu bardziej o delikatne pocharatanie chłopaka. Przy okazji zdejmie mu też opaskę. Bo chyba wszyscy wiemy że sam tego nie zrobi. -Mogę potrzebować wsparcia -rzucił w stronę Bella- chłopak tak łatwo się nie podda.
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Pon 27 Kwi 2015 - 20:39
Może więc przyszedł teraz czas, żeby się Murphy trochę wyrobił i przypakował, bo to mu się zdecydowanie przyda. Wystarczy popatrzeć na takiego Bellamy'ego - nie spał od dwóch dni, może i nie zdążył w żadne rany się zaopatrzyć, ale był równie głodny co jego rozmówca i pewnie bardziej wymęczony, a jednak wciąż wyglądał olśniewająco. Nie mógł wiedzieć, że ktoś oprócz nich tutaj się znajduje, bo na swej drodze nikogo takiego nie spotkał. Zwierzęta widział na własne oczy, jednak inni ludzie jakoś mu umknęli. A Octavia nie chciała się przyznać co też takiego robiła w ostatnim czasie, więc Bellamy żył w błogiej nieświadomości (i chyba lepiej dla niego, żeby się jeszcze przez jakiś czas nie dowiedział gdzie była O.). Aż do tego momentu. Wychodziło na to, że wszystko to co wiedzieli o Ziemi było jednym wielkim kłamstwem. W sumie, jakby ludzie na Arce wiedzieli, że ktoś przeżył wojnę atomową i żyje sobie spokojnie, pewnie już dawno by się tutaj pojawili. Niestety minusem życia w kosmosie jest to, że za bardzo nie ma jak się dowiadywać takich nowinek. Popatrzył na nożyk w ręce chłopaka, po czym przeniósł na niego wzrok. - Niezbyt ciekawie by było, jakby się okazało, że zwierzęta rzucają nożami - skomentował. Nie dosyć, że teraz wchodzi na to, że wszystko, co spotkają na swojej drodze chce ich zabić, to jeszcze by tego brakowało, żeby zwierzęta latały uzbrojone. Jakby tak było, to Setka powinna już zacząć sobie kopać jakiś wielki, zbiorowy grób. - Wyszliście z tego bez szwanku? - zapytał. Domyślał się, co się mogło stać z dziewczyną, dlatego też pytanie o takie rzeczy było zbędne. Bardziej go interesowało jak sobie poradzili pozostali, którzy byli z Murphym. Jeżeli po lesie lata więcej takich jak owa dziewczyna, to będą musieli porządnie się uzbroić. - Miała jeszcze jakąś broń? - to była interesująca kwestia. Właściwie to była najbardziej interesująca kwestia, bo skoro już wiedzieli, że zagrożenie istnieje, dobrze byłoby się dowiedzieć, czym owo zagrożenie się posługuje. Im lepiej będą znali swojego wroga, tym lepiej będą się mogli przed nim bronić. Pocharatanie Wellsa zupełnie Bellamy'emu nie przeszkadzało, chociaż sam nie miał zamiaru wyrządzać żadnej krzywdy chłopakowi. Jedyne czego od niego chciał, to ściągnięcie bransoletki, a to, w jaki sposób do tego dojdzie - cóż, Blake wyznawał zasadę, że każdy środek dobry, który prowadzi do osiągnięcia celu. Wszystko zależało jedynie od tego, jakie będzie nastawienie małego Kanclerza. - Och, byłbym rozczarowany, jakby się łatwo poddał - odpowiedział, lekko się uśmiechając. - Ale w sumie nie ma co się mu dziwić. Całe życie był uprzywilejowany, złoty chłopiec. Musiałby być największym idiotą na świecie, jakby nie chciał, żeby pojawiła się tutaj reszta z Arki. Wszystkie jego winy zostaną wtedy mu wybaczone, na co reszta raczej nie ma co liczyć. Więc tak, oczekuję, że się nie podda - powiedział, wzruszając ramionami i schylając się, żeby podnieść z ziemi parę gałęzi na ognisko - Nie martw się, nie odpuściłbym sobie takiej zabawy - dodał, coby Murphy wiedział, że przecież samego go Bellamy na Wellsa nie napuści. Oczywiście jeżeli chłopcy chcieliby pójść na solówkę, to droga wolna, ale kwestii bransolety Murphy sam załatwiać na pewno nie będzie.
John Murphy
Temat: Re: Powalone drzewa Wto 28 Kwi 2015 - 17:57
Tak, to prawda, że uzbrojone zwierzęta nie byłyby zbyt korzystnym wyjściem dla Setki. Mogło być jednak coś jeszcze gorszego. Uzbrojeni tubylcy. A nie, przecież byli. Młodociani przestępcy mieli decydowanie przerąbane. Mało kto z nich potrafił utrzymać w ręku gałąź a co dopiero broń lub karabin. Których z resztą nie mieli. Jedyną nadzieją było zrobienie broni samemu. John nie posiadał tak przydatnej w tej chwili umiejętności lecz może to i lepiej. Przynajmniej nie dadzą mu jakiś robótek ręcznych żeby siedział i wykonywał robotę za innych. Murphy mógł się z kimś pobić, pobawić, porzucać nożem, ludźmi. -Dziewczyny trochę poobijało- zamyślił się i dodał- w sumie skończyło się na stłuczonych żebrach i hardcorowej szramie na policzku. Tak to wyglądało dla Johna. Rany były wręcz wskazane. Jeżeli chodzi jednak o uzbrojenie Ziemian Murphy miał nadzieje, że to co miała przy sobie nieznajoma dziewczyna to szczyt ich możliwości. -Oprócz noża, włócznie - powiedział. Bellamy miał rację, syn Kanclerza pewnie tylko czekał aż jego tatuś zleci do nich na Ziemie. Wybaczy mu jego winy, a reszta dzieciarni skończy jeśli nie jako więźniowie to jako tania siła robocza. John miał cichą nadzieje, że Blake wybierze się na tą miłą akcje wraz z nim. W końcu miał broń, a to zastępowało wiele argumentów. -Okej -powiedział kiedy Bell potwierdził, że się wybierze. Więcej już nic nie mówił lecz tylko delikatnie się uśmiechnął.
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Wto 28 Kwi 2015 - 20:32
Sytuacja Setki była zdecydowanie mało kolorowa, więc dobrze, że jednak zwierzęta nie latały z nożami i nie próbowały w nich rzucać. Tego po prostu już było zbyt wiele. Z tubylcami może jakoś sobie poradzą, o ile da się wszystkich zmobilizować, bo obecnie byli po prostu łatwym celem. Bellamy by się nie zdziwił, jakby zaraz zaatakowała ich jakaś grupa krwiożerczych Ziemian i wszystkich wybiła. Czarny scenariusz, ale dopóki Setka nie poczuje większej jedności i nie postanowi współpracować, to raczej świetlana przyszłość ich nie czeka. W pojedynkę zupełnie nic nie zdziałają, więc lepiej będzie dla nich, jak zdecydują się działać razem. Och, jak Murphy nie jest dobry w robótkach ręcznych, to na pewno znajdzie się dla niego jakieś inne zadanie. Trzeba przecież zabezpieczyć obóz, zbudować jakieś ogrodzenie, pilnować ludzi, żeby budowali ogrodzenie... zadań jest tyle, że na pewno i dla niego coś się znajdzie, co będzie miłe i przyjemne, a przy okazji pożyteczne. Pokiwał głową, słysząc odpowiedź chłopaka. Skoro wszyscy żyli, to chyba nie było sensu się przejmować tym zajściem. - Nie jest źle - skomentował tylko. Można było się spodziewać, że taka grupka dzieciaków, która całe życie spędziła na stacji kosmicznej okaże się całkowicie bezradna i bezbronna, ale jak widać Setkowicze potrafili pozytywnie zaskoczyć - Jednak z drugiej strony, skoro jedna osoba tak was poobijała, to lepiej nie myśleć, co by było, gdyby nie była sama - dodał, zbierając z ziemi gałęzie. Trzy na jednego to niezbyt równa walka, więc chyba Setka w końcu będzie musiała nauczyć się bronić, bo następnym razem mogą nie mieć aż tyle szczęścia i spotkają na swojej drodze nie jednego tubylca, ale całą ich grupę. - Szkoda, że my nie mamy nic poza metalem z Exodusa. A mogliśmy mieć łuki... Nie natrafiliście na żadne ślad, tego chłopaka od łuków? - zapytał, bo myśląc o broni, nie potrafił teraz nie myśleć o łukach, a to od razu kierowało jego myśli w stronę geniusza, który chciał je robić. Mogli go zatrzymać, jak postanowił pójść w głąb lasu, bo teraz łuków nikt pewnie nie zrobi. Właściwie to Bellamy tak do końca nie uważał, że po wylądowaniu Arki cała Setka znowu stanie się więźniami, ale też nie wierzył zapewnieniom, że ich 'zbrodnie' zostaną wybaczone i zapomniane. Zgoda, ktoś kto ukradł leki, żeby pomóc umierającemu rodzicowi, może i będzie mógł wieść spokojne i radosne życie, ale reszta? O większych przewinieniach nikt nie zapomni. O tym co zrobił Bellamy na pewno nikt nie zapomni. Niby nadzieją matką głupich, ale tym razem Murphy miał szczęście, bo Blake miał zamiar osobiście dopilnować 'operacji' na synu Kanclerza. Zresztą obawiał się, że jakby pozostawił to Murphy'emu do załatwienia, to któryś z nich skończyłby martwy, a to raczej nie byłoby nic dobrego. Lepiej było samemu dopilnować wszystkiego. - Świetnie - mruknął, zastanawiając się przy okazji, czy nie byłoby jeszcze lepiej, znaleźć parę innych osób, które równie chętnie dołączyłyby do tego 'zadania'. Większa grupa na pewno robiłaby lepsze wrażenie, a syn Kanclerza wtedy nie miałby żadnych szans.
John Murphy
Temat: Re: Powalone drzewa Wto 28 Kwi 2015 - 23:56
Pomysłowy Dobromir, czy tam Maksymilian przydałby się teraz żeby odwalic żmudna robotę. Jego pomysłowość na pewno z działała by dużo i kto wie może wyposażył by nam całą armię lucznikow. -Nie, a sądząc po ciepłym powitaniu jakiego doznaliśmy nie jestem pewien czy wciąż możemy uważać go za żywego. Nas w końcu była trójka a on jeden -powiedział I zamyslil się co by było gdyby oprócz tej dzikuski byli z nią jej ludzie. Prawdopodobnie nie stał by teraz tu i nie rozmawial z Bellamym. Jak na razie jednak trzeba było zająć się jedzeniem i Wellsem. To pierwsze można było zostawić dziewczynom lecz z drugim trzeba było rozprawić się samemu. - Czekamy do zmroku? -zapytał i podniósł kolejna już gałąź leżąca na ziemi. Jeżeli Bellamy nie chciał wybierać się od razu po bransoletkę Małego Kanclerza to na liście rzeczy do zrobienia Marphiego następne było jedzenie tak też postanowił, że pomoże w układaniu ogniska i pofatyguje się bo znalezione nad rzeką ryby. Po tym aż do zmroku nie miał zamiaru nawet ruszyć palcem. To myślenie o jedzeniu sprawiło ze chłopak przypomniał sobie ze jeszcze nie zapytał o wyprawę Blake'a. -a wy znaleźliśmy coś co nadawało by się do zjedzenia?
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Sro 29 Kwi 2015 - 12:16
Teraz to było już po ptakach, bo Max zaginął, nikt go nie znalazł, więc pewnie teraz umierał gdzieś w cierpieniu. Albo już był martwy. Trochę szkoda, bo Bellamy naprawdę wierzył, że chłopak zabierze się za budowanie tych łuków. Wątpił, żeby mu się to udało, jednak to nie zmieniało faktu, że chętnie popatrzyłby jak sobie z tym radzi, a na końcu by mu powiedział 'a nie mówiłem?', bo Blake był z tych ludzi, którzy jak mieli okazję, to wypowiadali to jakże irytujące zdanie. Chociaż, tak prawdę powiedziawszy, to fajnie byłoby mieć armię łuczników... albo strzelców. Jednak na to raczej nie mieli co liczyć, bo niby skąd by wzięli jakieś pistolety, czy też karabiny? Bardzo mało prawdopodobne. - Ale wy nie posiadacie wiedzy, którą on posiadał. Pewnie nawet nie wiecie ile kilometrów przeszliście. Nie zdziwiłbym się, jakbyśmy go spotkali za parę miesięcy i by się okazało, że jest jakimś Tarzanem, albo Robinsonem Crusoe - stwierdził, co oczywiście było żartem. Nie, żeby życzył Maxowi śmierci, ale no... trochę sam sobie zgotował ten los, prawda? Teraz już chociaż wiedzą, że oddalanie się od obozu w pojedynkę jest niebezpieczne i powinni chodzić grupkami. Najlepiej z jakąś bronią, ale ją dopiero będą musieli sobie zrobić. Problem Wellsa był problemem, który musieli dzisiaj rozwiązać, jednak można było spokojnie trochę poczekać jeszcze. Chyba ważniejsze było zjedzenie czegoś, bo Wells nie zając, nigdzie im nie ucieknie. Bellamy wolał najpierw chociaż trochę napełnić brzuch i się przespać, żeby móc uciąć sobie pogawędkę z małym Kanclerzem i zachować przy tym czystość umysłu. - Tak. Im mniej osób zobaczy tym lepiej. Nie chcemy, żeby reszta uznawała za tyranów, albo brutali - odpowiedział z lekkim uśmieszkiem. W sumie nie byłoby źle, gdyby się ich bali, ale... nie. Pogawędkę z Wellsem lepiej przeprowadzić z dala od innych, w razie, jakby coś poszło na tak. W końcu zawsze może dojść do tego, że będą musieli mu odciąć rękę, żeby ściągnąć bransoletkę, a z tego byłoby tyle krwi, że lepiej nie robić tego w miejscu gdzie śpią. Także teraz ognisko i coś do jedzenia, a potem wszelkie inne formy rozrywki. Rano będą mieli kolejne problemy na głowie, więc zdecydowanie lepiej było teraz trochę wypocząć, żeby się przygotować na wszystko to, co ma nadejść. Dlatego też Bellamy schylił się po raz ostatni, zgarniając trochę gałęzi i można było powiedzieć, że to by było na tyle. - Zakopany samochód z okularami przeciwsłonecznymi w środku i świnię. Niezbyt dużą, ale lepsze to niż nic. W końcu mięso to mięso - wzruszył ramionami. Gdyby ich było mniej, to znalezione pożywienie mogłoby być prawdziwą ucztą, ale w obecnej sytuacji, tak raczej nie będzie. Oby tylko starczyło po kawałku dla każdego. Bellamy po raz ostatni rozejrzał się po otaczających ich chaszczach. Trochę smutne, że nikt nawet nie kiwnął palcem, żeby przynajmniej trochę ogarnąć teren w okół Exodusa, ale co poradzić. Trzeba będzie jutro zagonić towarzystwo do roboty.
John Murphy
Temat: Re: Powalone drzewa Sro 29 Kwi 2015 - 23:06
Na słowa Bellamiego na twarzy Johna pojawił się grymas mający przypominać uśmiech. Było to rzadkie jak na jego zjawisko więc tuż potem jego twarz miała wyraz jak zawsze. -Wiele osób prócz Wellsa też nie zajęło bransolet- rzucił dając Blakeowi sugestie ze trzeba tego wieczoru pokaleczyć jeszcze kilka nadgarstków. Wiele osób nie pojawiło się na ognisku a reszta sama nie chciała ich zdejmować. Trzeba było znaleźć sposób aby ich namówić. -tez dobrze -skomentował i skinął głową z uznaniem. Gdyby samochód działał mogliby wsiąść z Bellamym i wyruszyć z Bellamym w romantyczna podróż w Bieszczady Także na razie ich problemem był tylko Wells. Murphiego napędzala ta myśl na tyle ze mógł jeszcze nosić gałęzie -gdzie to zanieść? - zapytał patrzac na drewno trzymane na rękach.
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Czw 30 Kwi 2015 - 11:43
Słysząc słowa Murphy'ego, Bellamy ciężko westchnął. Jak widać chłopak nie widział tej szerszej perspektywy, którą Blake dostrzegał. Nie można przecież było zapominać, że tutaj nie liczyła się ilość osób bez bransolet, chociaż oczywiście najlepiej by było, jakby wszyscy się ich pozbyli. Nie, nie, nie. W tym przypadku musieli przede wszystkich zwracać uwagę na jakość. - Ale tylko Wells jest synem Kanclerza. Wątpię, żeby na Arce obchodziło ich to, że jakaś grupka wydaje się być martwa, tak samo jak dzieci członków Rady są całe i zdrowe. Jedno zaliczone, drugie do zaliczenia - odpowiedział. Oczywiście, pozostałymi również się jakoś zajmą, ale skoro reszta zobaczy, że zarówno Clarke, jak Wells nie mają bransolet, to pewnie też postanowi się ich pozbyć - Pozbędziemy się bransolety Wellsa, a reszta ulegnie presji tłumu - dodał, bo wątpił, żeby taki Wells się poddał i zrobił coś, tylko dlatego, bo inni tak robią. Zajmą się nim, a potem wszystko pójdzie z górki. Zresztą Bellamy nie miał zamiaru łazić i wszystkich osobiście przekonywać, że powinni ściągnąć bransolety. Chociaż jakaś mała mowa motywująca w tym momencie by się przydała. - Zostały jeszcze dwie grupy w lesie, więc może też coś jadalnego przyniosą - pokiwał głową. Ich sytuacja nie była beznadziejna, mimo że najlepsza też nie była. Mieli co jeść, więc raczej głodówka im nie grozi. Powinni jednak zacząć lepiej się organizować, zwłaszcza teraz, skoro już wiedzą, że nie są sami, a tubylcy raczej przychylnie nastawieni do nich nie są. - Bliżej Exodusa. Nie chcemy w końcu spalić całego lasu jednym ogniskiem - odpowiedział chłopakowi. W końcu Exodusa to raczej nie spalą, a takie porozwalana drzewa na pewno szybko ogniem by się zajęły.
/jak chcesz to możesz ich przenieść, albo coś dopisać, idk, jak wolisz
Hazel Peyd
Temat: Re: Powalone drzewa Czw 18 Cze 2015 - 0:13
/zaczynamy
Miała nadzieję, że zaznanie wolności okaże się zbawienne dla duszy i ciała, które przez siedemnaście lat były krępowane przez szereg reguł, z którymi w większości przypadków się nie zgadzała. Gdy siedziała zamknięta w metalowej celi, z ogromną frustracją i złością wypowiadała sądy na temat zasad, które zostały narzucone wszystkim mieszkańcom Arki. Wtedy uważała, że są one niewłaściwie. Teraz zaczynała za nimi tęsknić i poddawać wątpliwościom swoje wcześniejsze spostrzeżenia. Chaos – to jedyne słowo, które przychodziło jej na myśl, gdy patrzyła na to, co dzieje się na Ziemi. Nie należała do przodowników, do przywódców, do ludzi z genem lidera – nie potrafiłaby twardą ręką zarządzać zasobami ludzkimi czy wymagać przestrzegania prawa. Niestety, kiedy widziała setkę nastolatków, z których większość zdawała się postradać zmysły i zachowywać, jakby opętał ich wirus szaleństwa, w dodatku o krótkim okresie utajenia, właściwie wręcz zerowym, gdyż objawy pojawiły się już po pierwszych chwilach na Ziemi, dochodziła do wniosku, że nie ma wśród nich osoby, która potrafiłaby to ujarzmić. Nikt nad sobą nie panował. Nikt także nie panował nad wszystkimi, choć wiedziała, że są między nimi osoby, które mają ku temu ciągoty. Każda większa zbiorowość potrzebowała przywódcy. Niestety nie każdy kto chce nim zostać na to miano zasługuje. Jednak oni znajdowali się w wyjątkowej sytuacji. Nie było istotne to jakim jesteś człowiekiem, jakie masz poglądy i co sobą reprezentujesz. Ważna jest siła. Kiedyś za jej pomocą dzikie zwierzęta zdobywały tytuł samca alfa, obecnie robią to ludzie. Ciekawe tylko czy w każdej dziedzinie życia społecznego cofniemy się do poziomu bestialskich lwów. Hazel siedziała na jednym z pni i obracała w dłoniach nóż, który dostała od Ziemianina. Był ładny. Broń, jaką setka wytwarzała z metalowych części Exodusa, nie mogła z nim konkurować. Miał czyste, dokładnie wyszlifowane ostrze i ozdobną rękojeść. Rudowłosa nie widziała sensu w chwaleniu się dziwnym spotkaniem, do którego doszło między nią, a Ziemianinem już pierwszego dnia po lądowaniu. Początkowo była przerażona, ale nie na tyle, by szukać pomocy. Żadnej z znajdujących się tutaj osób nie ufała. Ale czy to w ogóle miało jakieś znaczenie? Sięgnęła po orzech, który położyła obok i rozłupała go przy pomocy noża. Przez chwilę przyglądała się nasieniu. Każda nowa rzecz wciąż ją zachwycała, mimo wszystkich dramatów jakie rozgrywały się dookoła, ona dostrzegała piękno otoczenia, na co większość dzieciaków nie miała czasu. W końcu zerwała się na równie nogi i mocno chwyciła rękojeść noża. Przejechała ostrzem po jednym z drzew, by zaznaczyć stały punkt. Widziała, jak inni ćwiczą celność i miała zamiar zacząć ich naśladować. Nie mogło być to bardzo trudne. Zamachnęła się i rzuciła. Nóż odbił się kilkanaście centymetrów poniżej celu, który sobie wyznaczyła i upadł na ziemię. - Cholera – mruknęła. Schyliła się i podniosła nóż. Podjęła kolejną próbę, która była równie nie udana. Widocznie Hazel kompletnie nie nadaje się na wojownika.
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Czw 18 Cze 2015 - 0:36
/po spotkaniu z Pho
Chociaż na Ziemi wciąż panował całkowity chaos, a Setka wciąż była nieogarnięta, to trzeba przyznać, że ich sytuacja z każdym dniem się poprawiała. Może i nie chodzili z pełnymi brzuchami, może i ich 'łóżka' zbyt wygodne nie były, ale za to mieli coś na kształt muru i coraz więcej osób było zaangażowanych w szukanie pożywienia. Idealnie nie było, ale po trudnym początku zaczynali powoli wychodzić na prostą. Bardzo powoli, ale chyba lepiej tak, niż w ogóle. Świadomość tego, że nie są sami na Ziemi, a Ziemianie raczej nie pałają do nich miłością, chyba zmusił większość nastolatków do ogarnięcia się. Właściwie to od tego zależało ich życie, toteż nie mieli za bardzo wyjścia. No i mieli Bellamy'ego, który z wielką radością przywoływał ich do porządku i mówił co mają robić. Całkiem miło było patrzeć jak ludzie się słuchają, chociaż takie mówienie każdemu co ma robić, po jakimś czasie stawało się uciążliwe. Oczywiście wciąż można było spotkać grupę buntowników, którzy byli przeciwko wszystkiemu i woleli marudzić, niż samemu coś zorganizować. Na nich przyjdzie jednak jeszcze czas. Na razie priorytetem było zapewnienie bezpieczeństwa i zgromadzenie zapasów. Buntownikami i osobnikami, które wciąż miały na nadgarstkach bransoletki Bellamy się jeszcze zajmie. Właściwie specjalnie poszuka jakiejś wolnej chwili, żeby to załatwić. Trochę sam się sobie dziwił, że zamiast doprowadzić swój plan z pierwszego dnia do końca, to zajął się niańczeniem nastolatków. Znalezienie się jednak w dosyć ciężkim położeniu zmusiło go do zmiany planów. Tak właśnie to sobie tłumaczył, bo przecież nie obchodził go los nikogo poza Octavią i samym sobą. Zero troski o innych. Dzisiejszy dzień właściwie nie za bardzo różnił się od dwóch poprzednich. W sumie większość dni ostatnimi czasy była taka sama, ale co się dziwić, skoro wszyscy byli zajęci robieniem tego samego cały czas. Przez większość czasu Bellamy zajmował się nadzorem i rozkazywaniem od czasu do czasu, jednak miał w sobie na tyle przyzwoitości, żeby dawać przykład leniom. Dlatego też udał się niezbyt daleko od Exodusa, żeby rozejrzeć się za pniami, nadającymi się do budowy ich wspaniałego muru. Drwal z niego był żaden, ale miał siekierę, miał siłę w rękach, więc pewnie uda mu się odnaleźć coś czego poszukuje. Jednak zamiast poszukiwanych drzew natknął się na dziewczynę, która tak nieumiejętnie rzucała nożem, że aż go coś w środku zabolało. - Jeżeli kiedykolwiek natkniesz się na kogoś, w kogo będziesz chciała rzucić nożem, to celuj w jego towarzysza. Albo jakieś pół metra od tej osoby - skomentował marszcząc lekko brwi. Nie żeby chciał być wredny, po prostu mówił jak było. Jeżeli dziewczyna zamierzała się nauczyć bronić poprawnie, to była przed nią jeszcze długa droga - Powinnaś popracować nad celowaniem - dodał jeszcze. Wycelowanie to połowa sukcesu, więc jak się tego nauczy, to może kiedyś uda jej się trafić do celu i spowodować, że nóż wbije się w drzewo. Kiedyś.
Hazel Peyd
Temat: Re: Powalone drzewa Czw 18 Cze 2015 - 13:09
Do tej pory nóż trzymała w ręku tylko podczas posiłków. Nie oczekiwała, że trafi przy pierwszej próbie. Byłaby wręcz zdziwiona, gdyby do tego doszło. Jej palce niepewnie oplatały rękojeść, ręka nie potrafiła zastygnąć w bezruchu, a rozbiegane spojrzenie nie pomagało w koncentracji przy rzucie. Nie była wojownikiem, nie potrafiłaby zdać pierwszego ciosu. Ale do czego byłaby skłonna posunąć się, by chronić własne życie? - Dodam twoje przemówienie do listy najbardziej motywujących, jakie w życiu słyszałam – rzuciła oschle, mocniej ściskając nóż. Jego głos rozpoznałaby wszędzie. Od pięciu dni w każdym zakamarku ich powstającego obozu, słychać było ten stanowczy ton, który nie toleruje sprzeciwu. Wzięła głęboki oddech, rozluźniła mięśnie dłoni i zamachnęła się po raz kolejny. Gdy i tym razem nóż odbił się od drzewa, zaśmiała się drwiąco z własnej niemocy. Zabójcza broń w ręku niedoświadczonej nastolatki, przestawała być groźna, a zaczynała bawić. Hazel zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie ma problemów ze wzrokiem. Aczkolwiek gdy była jeszcze na Arce, doktor Gryffin dokładnie badała ją każdego roku i nigdy nie wykryła żadnej wady. Być może zamiast celności powinna ćwiczyć nogi, by w razie niebezpieczeństwa po prostu uciekać. Bezradność mogła dodać do listy swoich najmocniejszych cech. - Wybacz – mruknęła, kiedy schyliła się, by podnieść nóż, który wylądował w niewysokich zaroślach. - Nie wiem skąd u mnie ten ton – dodała, spoglądając na niego przez ramię, gdy już odnalazła zgubę. Nie powiedziała tego przez strach przed samozwańczym królem, a z czystej, niewymuszonej przyzwoitości. Zdecydowanie nie należała do osób opryskliwych, ale niewygodna sytuacja w jakiej się znaleźli, nie wpływała na nią dobrze. Bała się, ale miała wrażenie, że nie może tego pokazać, że powinna zacisnąć pięści i udawać tak długo, jak tylko była wstanie. W każdym razie uważała, że ich parszywe położenie nie usprawiedliwia takiego zachowania. - Wiesz… uważam, że dobrze sobie radzisz – stwierdziła po chwili. Teren przy Exodusie powoli zaczynał przypominać obóz z prawdziwego zdarzenia. Powstający mór dawał większe poczucie bezpieczeństwa, w dodatku każda osoba mająca jakieś zajęcie, nie myślała o Ziemianach, którzy być może czyhają na ich życie. Grupa nastolatków potrzebowała kogoś, kto powie im co mają robić. Pozostawała tylko kwestia właściwych wyborów, sensownych decyzji, które rzeczywiście będą mogły coś zmienić i polepszyć nie najlepszą sytuację Setki. Hazel spuściła wzrok i dotknęła metalowej bransolety, którą wciąż miała na nadgarstku. Wiedziała, że wiele osób się ich pozbyło. Rudowłosa nie była do końca przekonana o słuszności tej decyzji. Starała się myśleć logicznie, ale było to trudne, kiedy dochodziło do niej wiele sprzecznych głosów, które mieszały jej w głowie. Dla niej był to jednak symbol, który dawał jej nadzieję na to, że Arka wciąż o nich pamięta. Brak komunikacji był paraliżujący. Ale brak wiary w to, że jednak ktoś im pomoże był jeszcze gorszy.
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Czw 18 Cze 2015 - 15:19
Nic dziwnego, że większość nastolatków nie miała do czynienia z żadną bronią. W końcu dorastając na Arce mieli dosyć ograniczone możliwości używania 'niebezpiecznych' przedmiotów, a dodatkowo wszyscy byli na tyle młodzi, że bez znajomości nawet nie mieli szans na dopuszczenie na trening dla strażników. To był właściwie kolejny problem, jaki stawał przed setką - jak nauczyć się bronić, skoro nigdy się tego nie robiło? Chyba będzie trzeba zorganizować jakieś warsztaty posługiwania się ostrymi przedmiotami. - Mam do tego talent - pokiwał głową z lekkim uśmieszkiem. Może trochę za bardzo ją skrytykował, ale to wszystko było w dobrej wierze. Zresztą jakby powiedział, że idzie jej świetnie, to i tak by nie uwierzyła. Bellamy naprawdę miał nadzieję, że jakoś uda im się ogarnąć i nie będą tak łatwym celem, jakimi byli obecnie. Wszystkiego dało się nauczyć, jeżeli tylko będą chcieli. Poza tym posługiwanie się nożami, czy jakakolwiek forma obrony przyda się każdemu na Ziemi. Nigdy nie było wiadomo, co się kryje za krzakiem, ani czy Twój rozmówca nie postanowi Cię okraść, albo zadźgać. Co prawda na dzień dzisiejszy to wszyscy mieli czyste karty i mogli zaczynać od mowa, ale przezorny powinien być zawsze ubezpieczony. - Daj prawą nogę do tyłu, lewą do przodu, tak żeby odległość między nimi wynosiła jakieś dwie stopy. Oba kolana zgięte, zwłaszcza przednia noga. Ciężar ciała przenieś na poduszce tylnej nogi, za palcami. Chyba, że jesteś leworęczna, to wtedy powinno być chyba na odwrót - powiedział w końcu, ponieważ skoro już tutaj był i widział jej nieudolne próby, to równie dobrze, mógł dać jej jakieś wskazówki. Dodatkowo nie chciał, żeby przez przypadek kogoś trafiła, bo mieliby tylko dodatkowy kłopot i być może dodatkowych martwych. Lepiej było zapobiegać, niż potem leczyć. - To zdecydowanie jeden z milszych tonów, jakie można usłyszeć w okolicy - mruknął jedynie. Nah, jakoś specjalnie go jej słowa nie uraził. W ciągu ostatnich paru dni miał tą wątpliwą przyjemność dyskutowania z osobami, które były o wiele bardziej opryskliwe niż ona. Można było wręcz powiedzieć, że dziewczyna należała do najmilszych osób spotkanych przez Bellamy'ego, a to już coś. Zresztą parszywe samopoczucie, głód i strach o życie robią swoje. Każdy chciał udowodnić, że jest odważny, potrafi sam o siebie zadbać, a głównie okazywali to przez zaczepianie innych. Trzeba mieć nadzieję, że w końcu im wszystkim przejdzie. - Chciałbym powiedzieć to samo o Tobie. Rzucaj - wskazał brodą na jej dotychczasowy cel, a sam oparł się o pobliskie drzewo. Uprzejmość pewnie wymagała, żeby podziękował za ten komplement, który usłyszał, ale dziękowanie by oznaczało, że mu zależy i że się stara, a przecież on nic takiego nie robił. Nie starał się i zdecydowanie mu nie zależało na setce. Robił to co trzeba było zrobić, żeby przeżyć i żeby Arka za nimi nie podążyła, bo to byłoby dla niego jednoznaczne ze śmiercią. Najlepszym więc rozwiązaniem dla niego samego było objęcie przywództwa i zbuntowanie wszystkich jeszcze niezbuntowanych przeciwko Arce i jej mieszkańcom. Z tym sobie radził całkiem nieźle, chociaż osób z bransoletkami nadal było sporo, jak chociażby stojąca przed nim dziewczyna... - Jestem pewien, że wyglądałabyś o wiele ładniej bez tej uroczej ozdoby. I lepiej by Ci się rzucało nożami - stwierdził, obserwując jak przygląda się bransolecie. Co prawda nie miał pojęcia, czy faktycznie owa błyskotka od Rady w czymś przeszkadza, ale miał nadzieję, że brzmi przekonująco. Na tyle, żeby dziewczyna go posłuchała, albo chociaż przemyślała, czy nie lepiej byłoby pozbyć się nadajnika.
Hazel Peyd
Temat: Re: Powalone drzewa Czw 18 Cze 2015 - 17:14
- Zauważyłam – odparła i uniosła kącik ust w lekkim uśmiechu. Niewątpliwie Blake miał niezwykły talent. Potrafił świetnie dobierać słowa, grać na skrajnych emocjach nastolatków i manipulować faktami tak, by osiągnąć cel. Nie każdy to potrafił. Hazel z pewnością nie odważyłaby się stanąć przed tłumem i wygłosić motywującą przemowę ku pokrzepieniu serc. Pewnie dlatego wolała stać na uboczu i z perspektywy cichego obserwatora oceniać wszystko, co dzieje się w obozie. Tak było łatwiej. Wychodzenie przed szereg zazwyczaj nie kończyło się najlepiej. Wiązało się z odpowiedzialnością i obligowaniem do podejmowania decyzji w imieniu grupy. Bellamy mógł uważać, że nie robi tego dla dobra ogółu. Nawet jeśli miał osobiste powody, dla których stanął na czele tej zbieraniny, musiał przyznać, że bez niego nie udałoby się zorganizować pracy. Początkowo wszyscy się bawili. Będąc po raz pierwszy w miejscu, które pozbawione było zasad, mogli dać upust własnym emocjom i pragnieniom. Dopiero realne zagrożenie ze strony Ziemian wprowadziło zmiany. Tak, chyba rzeczywiście każdy z nich powinien nauczyć się bronić. Ciekawe tylko czy wystarczy im na to czasu. Początkowo przeniosła na niego wzrok i jedynie słuchała rad, które wypłynęły z jego ust w dość szybkim tempie. Zmarszczyła lekko nosek, starając się to zapamiętać. W końcu posłusznie cofnęła prawą nogę i przeniosła na nią ciężar ciała. Nie zachwiała się. Obróciła nóż w dłoni, wpatrując się w cel. Nie wierzyła, że się uda. Wypuściła powietrze z płuc i rzuciła. Tym razem nóż leciał na wysokości celu, jednak tor jego lotu przechylił się w lewą stronę i upadł kilka metrów za drzewem. - Cholera – warknęła po raz kolejny i w złości kopnęła niewielki kamień, który leżał obok niej. Choć może złość nie była odpowiednim określeniem jej stanu. Bezradność zdecydowanie lepiej oddaje jej aktualne położenie. - Widocznie nie każdy jest reformowalny – rzuciła i wzruszyła ramionami. - Moje umiejętności mogą co najwyżej rozśmieszyć wroga i odwrócić jego uwagę – zauważyła, starając się znaleźć jakąś pozytywną stronę. Jego krytyka nie była bezpodstawna. Jej umiejętności obrony były zerowe, a on to jedynie potwierdził. Przynajmniej nie zostawił miejsca na pojawienie się myśli typu: może jednak nie jest ze mną tak źle. Chłodna, aczkolwiek rzeczowa ocena powinna być doceniona, co jednak nie wpływa na to, że jest niczym kubeł zimnej wody. Przeprosiła nie ze względu na jego samopoczucie, a swoje własne. Sumienie wolała mieć czyste, a podejrzewała, że nawet taka drobnostka gryzłaby ją dosyć dotkliwie. - A mówią, że rude jest wredne – zaśmiała się i poszła szukać broni, która tym razem wylądowała nieco dalej. Hazel nie chciała niczego udowadniać. Nie była silna, nie była odważna. Nie była też najlepsza jeśli chodzi o udawanie. Raczej nie wielu osobom na Ziemi mogła zaszkodzić. Znalazła nóż i wyłoniła się z gęstych zarośli. Wróciła na poprzednie miejsce i usiadła na pniu. Gdy chłopak wspomniał o bransolecie, machinalnie spojrzała na nią, po czym schowała rękę za plecami. - Myślę, że to nie ona jest problemem – powiedziała. Miała na Arce matkę, którą kochała. Może gdyby wiedziała o tym, że to przez nią trafiła do celi, a później na Ziemię inaczej podeszłaby do tej sprawy. Póki co chciała, aby ludzie z Arki mieli świadomość, że ktoś tutaj ciągle życie, że promieniowanie nie okazało się zabójcze, a planeta nadaje się do zamieszkania. Przecież to właśnie mieli dzięki nim ustalić. W dodatku naprawdę pokładała spore nadzieje w tym, że ktoś im pomoże. Bez strażników, bez broni i przeszkolenia nie mieli szans w starciu z wrogiem. - Dlaczego tak ci na tym zależy? – spytała, bacznie mu się przyglądając. Zapewnienia o tym, że Arka nie robi niczego dobrze, że bez nich będzie im lepiej nie przekonywały jej do zdjęcia bransolety.
Bellamy Blake
Temat: Re: Powalone drzewa Czw 18 Cze 2015 - 18:08
Wzruszył lekko ramionami, bo to w końcu nie było tak, że uważał się za wielkiego przywódcę, czy mówcę. Ktoś musiał się tym zająć, a że już na samym początku, tuż po lądowaniu, ludzie zaczęli się do niego zwracać, to padło na niego. Pewnie w jakimś stopniu było to spowodowane tym, że był z nich wszystkich najstarszy, a dodatkowo miał broń. Mogli sobie planować, że będą żyli w anarchii, że będą robili to, co chcą, ale na dłuższą metę nie było to zbyt mądre. Zwłaszcza, że znaleźli się w miejscu, gdzie chcą czy też nie chcą, ale muszą walczyć o przetrwanie. Do tego dochodziło jeszcze zagrożenie ze strony tubylców. Nie zostali co prawda zaatakowani bezpośrednio, ale nie było też sensu marzyć o tym, że czeka ich radosna przyszłość w której zostaną najlepszymi przyjaciółmi z Ziemianami. Jedynym plusem ich obecnej sytuacji było to, że każdy miał jakieś zajęcie, więc nikt nie mógł myśleć o durnotach, czy planować jakiś bezsensownych samotnych wypraw, które tylko przysparzały wszystkim kłopotów. Wciąż mieli przed sobą mnóstwo pracy, ale chociaż robili coś. Gdzieś tam w głębi Bellamy naprawdę troszczył się o tą całą dzieciarnię z którą przyszło mu żyć, ale nie było żadnego powodu, żeby im to okazywać. Mógł ich motywować, namawiać do działania, ale nie miał zamiaru okazywać, że mu zależy. Wtedy to by mu wleźli na głowę, a on za bardzo lubił swoją głowę, żeby na coś takiego się zgodzić. Naprawdę chciał, żeby trafiła w to drzewo. Gdyby było inaczej, to tylko machnąłby ręką i poszedł w swoją stronę, ale został. Być może dlatego, żeby się przekonać jak jeszcze dużo pracy przed nimi. Wiadomo, nie każdy nadaje się na wojownika, który zacznie latać po lesie jak jakiś Tarzan, ale grupka osób, które potrafią walczyć bardzo by im się przydała. Jeżeli miałoby to pomóc, to Bellamy nawet by narysował jaką postawę ma przyjąć i jak rzucić nożem. Jemu osobiście nie wydawało to się zbyt trudne, ale on miał za sobą treningi i zabawę w strażnika. Kiedy po raz kolejny dziewczyna nie trafiła, zmarszczył nieznacznie nos. - Nie skreślaj się tak już na początku. Rozluźnij trochę ręce, staraj się podnieść rękę z nożem tak, żeby łokieć był na wysokości barku i rzucaj. Może któregoś dnia uda Ci się trafić - wzruszył ramionami. Nie chciał gasić jej entuzjazmu, ale czuł się zobowiązany, żeby powiedzieć jej prawdę. Gdyby powiedział coś w stylu jest super, prawie się udało, będziesz w tym świetna, to by po prostu skłamał. Fałszywe zapewnienia by tylko spowodowały, że dziewczyna uznałaby się za świetną wojowniczkę i, nie daj Boże, przy najbliższej sytuacji zagrażającej życiu, by zginęła, bo zamiast trafić w przeciwnika, trafiłaby w drzewo znajdujące się dwa metry od niego. Więc tak, wylewał w tym momencie na nią kubeł zimnej wody, ale wierzył, że mimo to się nie podda. - Wyjątek pewnie tylko potwierdza regułę - odpowiedział, bo co jak co, ale dziewczyna nie wydawała się w żadnym stopniu wredna. W końcu przeprosiła go za ton swojej wypowiedzi, który nawet nie był wredny, ani złośliwy. Prędzej już można by było powiedzieć, że jest jedną z sympatyczniejszych duszyczek w Setce, niż że jest ruda i wredna. Chociaż ruda to akurat była. Bransoletka na pewno nie była powodem porażki przy rzucaniu nożem, ale jak na jeden dzień to Bellamy już zbyt wiele razy o tym wspominał. Dlatego też nie skomentował w żaden sposób słów dziewczyny i nawet zaczął się zastanawiać, czy nie wrócić do zaplanowanej czynności jaką było zbieranie drzew do budowy muru. Wtedy jednak dziewczyna zadała pytanie, które zmusiło go do tego, żeby jednak zostać w miejscu w którym stał. - Prawdopodobnie z tego samego powodu dla którego wciąż masz ją na nadgarstku. Lepsze więc byłoby pytanie, dlaczego nie chcesz jej ściągnąć. Koniec końców Arka wysłała tutaj wszystkich na pewną śmierć. Gdyby wierzyli, że ktoś może przeżyć to nie wysłaliby samych więźniów, tylko inżynierów, rolników, czy chociażby strażników. Albo jakieś zapasy. Zamiast tego wysłali setkę nastolatków, która nie ma pojęcia jak przeżyć w lesie. Wątpię, żeby zrobili to z jakiś szlachetnych pobudek - odpowiedział. Była to część prawdy, bo nawet jakby Bellamy nie bał się o własną skórę, to i tak uważałby, że Arka ma ich wszystkich głęboko gdzieś. Jego zdaniem wysłali ich tutaj tylko dlatego, żeby nie zużywali powietrza na stacji. Nie było więc żadnego powodu, żeby cokolwiek dla nich robić. - Ale jak chcesz to zatrzymaj sobie ten piękny i wielki podarunek od wspaniałomyślnej Arki. Na pewno obsypią Cię zaszczytami, jak wylądują - dodał. Jakoś nie miał ochoty, żeby ją namawiać, czy też jakoś głębiej wnikać i tłumaczyć własną motywację. Dlatego też, nie odzywając się już, wziął to co miał wziąć i sobie poszedł.
Forum stworzone na podstawie serialu The 100. Styl, ogłoszenie, wszystkie kody oraz grafika znajdujące się na forum zostały stworzone przez administrację.