Abby spóźniła się parę minut na zebranie Rady, ale na szczęście obrady się jeszcze nie zaczęły. W ciągu ostatnich dni poziom tlenu na Arce drastycznie się obniżył i coraz więcej osób zaczynało odczuwać skutki niedotlenienia. Mimo że z każdym dniem teoretyczna liczba osób, które musiały zostać 'zredukowane', żeby stacja przetrwała, Abby wciąż miała nadzieję, że uda jej się zdobyć parę dodatkowych dni. Raven wciąż pracowała nad kapsuła, jednak jak tylko prace te dobiegną końca, będzie można się skontaktować z nastolatkami na Ziemi. Wbrew wszystkiemu doktor Griffin wierzyła, że oni wciąż żyją. Że jej córka żyje... Dlatego też była zdeterminowana zrobić wszystko, co tylko będzie mogła, żeby kupić im dodatkowy czas. Wiedziała, że zadanie to będzie trudne, że pewnie będzie musiała stoczyć bój z Kane'm, który będzie chciał jak najszybciej zredukować liczbę ludności, jednak nie zamierzała się poddawać. Czuła, że nie tylko los zesłanych na Ziemię nastolatków zależy od niej, nie tylko los mieszkańców Arki, ale całego gatunku ludzkiego leży na jej barkach. Chciała to zrobić dobrze, tak, żeby zasługiwali na życie, żeby następne pokolenia nie musiały się za nich wstydzić. Być może właśnie dla tego, tak zażarcie walczyła o uciekający czas. Ryzykowała nie tylko swoim życiem, ale i życiem Raven, która przecież miała jeszcze tyle przed sobą! Abby nie chciała do siebie dopuścić myśli o tym, że przez nią może coś się jej stać, że straci życie, zanim uda im się udać na Ziemię. Wypełniona swoimi przemyśleniami i lękami, usiadła na swoim miejscu. Wszyscy członkowie Rady zajęli krzesła i czekano tylko na słowa, które wypowie Kanclerz. Czy będzie musiała walczy, czy też Jaha ją poprze tak, jak poprzednio i razem uda im się uratować ludzi? Nie potrafiła odczytać jego twarzy, kiedy zajmował swoje miejsce. Uważnie go obserwowała, gotowa podjąć dyskusję, kiedy tylko przyjdzie na to pora...
- Wszyscy wiemy dlaczego tutaj jesteśmy, więc może od razu przejdźmy do rzeczy... - zaczął Kanclerz Jaha, słabym głosem. Abby dobrze wiedziała, że wciąż nie doszedł do siebie po zamachu na jego życie, jednak musiał zgrywać silnego - Kto jest za tym, żeby zmniejszyć populację Arki o 320 osób? - zapytał, rozglądając się po zgromadzonych. Usłyszawszy tę liczbę Abby zbladła. Zdawała sobie sprawę, że każdy dzień zwłoki to kolejni ludzie, którzy mogą zginąć w wyniku redukcji ludności, ale to wszystko dotarło do niej dopiero w tej chwili. Jednak z każdą kolejną sekundą krew coraz bardziej odpływała od jej twarzy, kiedy to patrzyła jak kolejni członkowie Rady podnoszą ręce. W końcu została sama. Nawet Jaha podniósł rękę, mimo iż jako Kanclerz miał jedynie rozstrzygający głosy, gdyby doszło do remisu. Tym razem o remisie nie było mowy, głosowano prawie jednomyślnie.
- Nie możemy tego zrobić. To są nasi ludzie, nie możemy tak po prostu ich wszystkich zabić. Zamiast tego spróbujmy raz jeszcze nawiązać kontakt z Ziemią, wciąż jest szansa, że... - miała w głowie całą przemowę, jednak teraz nie potrafiła dobrać odpowiednich słów. Właściwie nikt jej nawet nie słuchał, mimo to nie zamierzała dać za wygraną. Do czasu aż przerwał jej głos Kanclerza.
- To koniec Abby - Thelonious przerwał jej, a doktor Griffin wydawało się, że słyszy w jego głosie smutek. - Zaczynamy za dwanaście godzin. Marcus, przedstawisz nam szczegóły? - zwrócił się do Kane'a, ignorując zupełnie sprzeciwy Abby.
- O godzinie 19:30 wszystkie otwory prowadzące do oddziału 17 zostaną zamknięte. Będzie to wyglądać na awarię systemu zapobiegającego rozprzestrzenianiu się ognia... - Marcus Kane zaczął przedstawiać plan tej zbrodni, jednak w tym momencie nawet na jego twarzy nie można było dojrzeć jego zwykłego uśmieszku.
- Więc zabijemy ponad 300 osób i będziemy udawali, że to wypadek? To złe Theloniousie i dobrze o tym wiesz. Nie tak powinni nas zapamiętać... ale widzę, że jestem osamotniona w tym wszystkim. W takim razie wybaczcie, ale mam dwanaście godzin, żeby powstrzymać to szaleństwo i mogę was zapewnić, że zrobię wszystko, żeby do tego nie dopuścić - doktor Griffin wstała ze swojego krzesła i, nie oglądając się za siebie wyszła z sali. Udała się prosto na niedostępny teren, przerażona tym, co musiała zrobić, żeby nie doprowadzić do masowego mordu.