Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 24 Maj 2015 - 23:51
Dzisiejszego dnia w powietrzu musiała krążyć jakaś toksyna, która powodowała, że prawie każda dziewczyna z którą rozmawiał Bellamy była nieziemsko irytująca. Jak na przykład znajdują się teraz w pobliżu brunetka, której chyba celem było zrobienie z niego mordercy. O ile jej pierwsze słowo mógł puścić mimo uszu, to jednak kolejne zdania, wydobywające się z jej ust, spowodowały, że zaczynał wątpić w inteligencję otaczających go nastolatków. Odwrócił głowę w jej stronę, unosząc wysoko brwi. Wydawało mu się, że oczywiste było to, że nie mówił poważnie. Teraz jednak nie był już tego taki pewien. - Ty tak na serio? - zapytał, bo cóż - był starszy, może teraz nastolatki były inne i nie rozumiały ironii tak dobrze, jak ich starsi koledzy - To chyba raczej oczywiste, że ludzie nie umierają od tak. To była ironia, która miała w sobie zakamuflowane pytanie o to, czy być może znana jest przyczyna śmierci dziewczyny. Nigdy nie myślałem, że będę musiał komuś tak oczywiste rzeczy tłumaczyć - stwierdził, kręcąc głową. Być może w innej sytuacji Bellamy by totalnie zignorował dziewczynę. Teraz jednak był po prostu zirytowany, a jego irytacja rosła z każdą sekundą. Serio, był jedną z niewielu osób, które coś zrobiły i które wykazywały chęci robienia czegokolwiek. Dodatkowo przyniósł im jedzenie, a jedyne co dostaje w zamian to nastolatki, które koniecznie chcą mu napyskować. Gdzie jest urocza Pénélope? Gdzie się podziała małomówna, ale chociaż sympatyczna Leslie? Jeżeli piekło istniało, to w tym momencie Bellamy właśnie się w nim znajdował. Oby tylko druga dziewczyna okazała się mniej buntownicza, niż ta, bo naprawdę - jedną jeszcze przeżyje, ale jak obie zaczną pyskować i się wymądrzać, to rzuci to wszystko w cholerę i sami będą wszystko robić. - Akurat to łatwo zauważyć - stwierdził na jej słowa o tym, że nie myśli. Dobrze wiedział, że nie o to jej chodziło, ale skoro sama zaczęła te słowne przepychanki, to lepiej niech zacznie uważać co mówi, bo sama dostarczała mu amunicji przeciwko sobie. Wzniósł oczy ku niebu, w niemej modlitwie do jakiegoś bóstwa, coby mu dało więcej cierpliwości - Żadną tajemnicą nie jest, że większość otaczających nas roślin, które to w dużej większości są paprociami, nie są roślinami jadalnymi. Żeby to wiedzieć, nie trzeba w ogóle znać się na roślinach - wzruszył ramionami. Serio, dziewczyna robiła teraz problemy z niczego. Co miał poradzić na to, że większość roślin jest dla nich zupełnie obca? Niby wspominał o Jezusem, ale on sam żadnym Jezusem nie był, nie był też żadnym leśnym bóstwem, które posiada moc zmieniania niejadalnych roślin, żeby stały się jadalne. Jeżeli miała mieć jakieś pretensje, to chyba nie do niego - Jeżeli w końcu zaczniesz myśleć, to może na coś wpadniesz - uśmiechnął się krótko. Jak nie znajdą żadnych roślin jadalnych to zginą marnie. Bellamy sam sobie, czy też jakiejś niewielkiej grupce osób może i byłby w stanie zorganizować jedzenie, ale wykarmienie całej setki jest dosyć problematyczne. Jednak jeżeli wszyscy mają takie podejście do sprawy jak brunetka, to ich życie nie będzie zbyt łatwe i prawdopodobnie przez większość czasu będą głodować.
Harper Pryce
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pon 25 Maj 2015 - 0:37
Przez moment Harper wpatrywała się w ognisko obserwując zapewne jak chłopak, którego imię, o ile dobrze pamiętała, brzmiało Bellamy tworzył coś na zasadzie rusztu, więc automatycznie domyśliła się, że za niedługo zawiśnie tam coś co najprawdopodobniej jedna z grup, które wybrały się do lasu, upolowała. Uśmiechnęła się lekko na samą myśl o jedzeniu. Z tej krótkiej, lecz jakże radosnej myśli, wyrwał ją głos dziewczyny. Po tym krótkim pytaniu również odwróciła głowę w stronę towarzyszki. W końcu mogła przez dłuższy moment ujrzeć jej twarz, którą wcześniej skrywała burza jej włosów. Otworzyła buzię by odpowiedzieć, ale żadny dźwiek nie wyszedł z jej ust, bo w sumie nie wiedziała o co dokładnie dziewczyna ją pyta. Pytanie 'Dlaczego?' nie było dosyć szczegółowe więc też nie wiedziała której części jej wypowiedzi ono dotyczy. Po chwili jednak usłyszała już dokładniej sformułowane pytanie. Było to dosyć dziwne pytanie jak dla Harper, ale póki istniał powód by dziewczyny mogły o czymkolwiek porozmawiać to Harper jak najbardziej zamierzała z niego korzystać. - Ummm... nie wiem... - bąknęła po krótkiej chwili, lekko uniosła ramiona - Wydawało mi się że... - spojrzała na moment na swoje ręce. Zwykle znajdowała w nich obiekt ciekawy do obserwacji kiedy nie za bardzo wiedziała co powiedzieć. - Chyba po prostu potrzebowałam powiedzieć cokolwiek komukolwiek - odpowiedziała w końcu unosząc głowę i wzrok ponownie kierując na drugą dziewczynę - Po całym dniu nie odzywania się do właściwie nikogo... A widząc Ciebie pomyślałam, że może przyda Ci się ktoś do rozmowy - wzruszyła niewinnie ramionami jakby chcąc przeprosić, choć właściwie chyba nie musiała tego robić. Miała nadzieję, że nie miała jej teraz za złe tego, że jednak postanowiła się dosiąść i rozwinąć ich rozmowę o jedzeniu. Po chwili usłyszała jakieś poruszenie wśród tłumu znajdującego się przy ognisku więc spojrzała w tamtym kierunku. Nie widziała zbyt wiele, ale wydawało jej się, że głos który stamtąd dochodził był skierowany do ich wszystkich więc próbowała się wsłuchać w to co mówi równocześnie zwracając tez uwagę na drugą dziewczynę. Harper miała podzielność uwagi więc nie było to nic trudnego. Cóż, to że osoby pracujące przy płocie nie dostaną tak szybko jedzenia trochę się jej nie podobało, ale w zasadzie przyznała rację mówcy, że inni moga na to jedzenie bardziej zasługiwać więc nic nie mówiła. Póki co mogła poczekać. Spojrzała jednak na jej towarzyszkę. - Ty byłaś na jednej z wypraw prawda?? - zapytała tylko po to by się upewnić - Wygąda na to, że doczekasz się swojej porcji jedzenia. - uśmiechnęła się do niej lekko, bo to jednak dobra wiadomość. Potem rozejrzała się za Montym, wiedziała, że on wiedział co nieco o roślinach w okolicy więc pomyślała, że może powinien się zgłosić do Bellamy'ego. No ale jeśli on tego nie zrobi to Harper na pewno przy pierwszej okazji powiadomi ich w-pewnym-sensie-lidera jakie rośliny są z pewnością jadalne. Sama trzymała się cały dzień na jednej z nich no i ufała Monty'emu że wie co jej poleca. Póki co jednak widziała, że Bellamy ma wokół siebie inne osoby, więc nie miała zamiaru się tam pchać. Po za tym póki co sama też była odrobinę zajęta.
Savannah Coleman
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pon 25 Maj 2015 - 2:44
Savannah wcale nie chciała być nie miła. Kiedyś, jeszcze rok temu nawet by nie pomyślała, by jakkolwiek zbywać rozmowę z kimś, kto postanowił ją zagadać. Nie była specjalnie towarzyska, nigdy nie lubiła tłumów i zawsze lepiej się czuła wśród małej grupki osób, najlepiej znajomych, ale nigdy też nie odrzucała możliwości poznania kogoś nowego już na starcie. Ta myśl - o tym, jak bardzo się zmieniła w porównaniu do tej Savy, którą była jeszcze przed tym całym... incydentem z jej ojczymem - była kolejną cegiełką wprawiającą ją w jeszcze większe przygnębienie. I kolejnym powodem, by tym bardziej trzymać się od wszystkich na dystans. Już nie była pewna, jak będzie reagowała w nawet pozornie zwyczajnych sytuacjach. Już nie znała sama siebie... Przerażające, jak jeden dzień potrafi zmienić dosłownie wszystko. Odwrócić świat do góry nogami i zniszczyć instrukcję o tym, jak przywrócić go do stanu prawidłowego. I najgorsze, że nienawidziła za to nie tylko samego ojczyma. Savannah przez krótki moment milczała, jakby w duchu przetrawiała usłyszaną właśnie odpowiedź. Tak naprawdę jednak próbowała wyobrazić sobie, co widziała ta nieznajoma dziewczyna, kiedy podchodziła w jej stronę. Jak żałosny obrazek musiał się jej malować przed oczami, że pomyślała, że powinna ją zagadać, wciągnąć do rozmowy o czymkolwiek. I widziała siebie... siedzącą pod drzewem i kulącą się w sobie, jak zagubiony piesek. Wyglądającą, jak ofiara, podczas gdy (znów - według niej) była czymś zupełnie odwrotnym. To Margot była ofiarą. I to Margot powinna siedzieć tutaj wśród wszystkich, śmiać się i cieszyć z nadchodzącego posiłku. To z Margot powinna dziewczyna rozmawiać, nie z nią. Ale Margot tu nie było... Przez nią. - Źle myślałaś... - Coleman mruknęła w końcu cicho, odwracając wzrok od blondynki i znów kierując go w dół. Nie wiedziała, czy ta ją usłyszała, ale też nie zamierzała się powtarzać. Zresztą zaraz i tak również do niej dotarł podniesiony głos Bellamy'ego znad ogniska. Chcąc nie chcąc, usłyszała przynajmniej większość jego przemowy. Wiadomość o tym, że znajdzie się wśród pierwszych, którzy dostaną posiłek (wśród tych, którzy NA PEWNO go dostaną), jednak wcale nie poprawiła jej humoru. Wręcz przeciwnie... Miała ochotę mu powiedzieć, o tym co się stało tam, w lesie. O tym, że wcale nie zasłużyła na jakikolwiek kawałek mięsa. Że nawet ci, którzy oglądali dzisiaj chmurki zasłużyli na niego bardziej, niż ona, bo... przynajmniej nie przyczynili się do niczyjej śmierci. Ciężko powiedzieć, co ją tak właściwie zatrzymało na swoim miejscu. Czy ten cichutki głosik z tyłu głowy, znów powtarzający jej, że to wszystko nieprawda... Czy jednak strach na temat tego, co stałoby się z nią, gdyby Bell i reszta się o tym wszystkim dowiedzieli. Niestety, skłaniała się bardziej do tej drugiej opcji. Gdy znów usłyszała dźwięk głosu wciąż siedzącej obok dziewczyny, wzdrygnęła się delikatnie, a zaraz potem znów mocno zgarbiła. W odpowiedzi na jej pytanie tylko kiwnęła lekko głową, a słysząc jej kolejne słowa szybko przeszła do potrząśnięcia. Nie. Nie doczeka się. Bo, mimo że w ustach nie miała właściwie niczego od prawie dwóch dni, to jak na ten moment nie zamierzała niczego jeść. - Weź moją porcję - rzuciła więc. I kontynuowała, nim dziewczyna zdążyła odmówić, czy jakkolwiek inaczej się wtrącić. - Robimy cokolwiek chcemy, tak? Więc oddaję ci swój dzisiejszy przydział. Dla niej zjedzenie teraz czegokolwiek jawiło się, jako kolejny ciężar, z którym bała się, że sobie ponownie nie poradzi. Nieznajoma mogła go z niej zdjąć. Nie myślała jednak o tym, jak spory nie tylko ciężar, ale i jak wiele szkód może za sobą nieść (nie tylko dla niej) NIE zjedzenie czegokolwiek. Patrzyła jednak na blondynkę, jakby dobrze wiedziała, co mówi. Jakby w stu procentach chciała tego, o czym mówi. Jakby już nie była wcale taka głodna. Jakby to ona, nie Savannah, potrzebowała tego posiłku bardziej. Mimo że bardziej nie potrzebowała... ale na pewno bardziej na niego zasłużyła.
Clarke Griffin
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pon 25 Maj 2015 - 7:39
Czasem łapała się na tym, że widząc znajome, łagodne spojrzenie chłopaka, miała ochotę podejść do Wellsa, porozmawiać z nim jak dawniej - gdy jeszcze rozumieli się niemal bez słów, gdy zdawał się czytać w jej myślach jak z otwartej księgi, gdy wszystko było o niebo łatwiejsze, a oni trwali w stanie względnej beztroski, wegetując w przestrzeni kosmicznej. Jedno zdarzenie wystarczyło, by na idealnym obrazku o ich przyjaźni pojawiła się bolesna rysa, rozrastająca się do niebotycznych rozmiarów, a Clarke obserwowała jak więź, która wytworzyła się między nią a Jahą przez lata, rozpada się na drobne kawałki. Lecz choć trwała w przekonaniu, że jej tata zginął właśnie przez Wellsa, to jakaś mocno zagubiona i może nieco egoistyczna część osobowości dziewczyny cholernie tęskniła za ich duetem. Aczkolwiek przyznanie się do tego nawet przed samą sobą nie wchodziło w rachubę. Bała się wsłuchiwać w jego słowa, bowiem nie była pewna, czy Wells nie będzie próbował w jakiś sposób nią manipulować, starać się ją ugłaskać, wytłumaczyć się z tego, co zrobił. Bała się, że może udać mu się choć trochę zmniejszyć dzielący ich w tym momencie mur. Ale chyba najbardziej bała się samej rozmowy o śmierci ojca. W żadnym stopniu nie była na to gotowa. Fakt, iż słowa, które wypowiedział, nie nawiązywały do zdarzeń na Arce, przyjęła z ogromną ulgą. Dopiero po chwili dotarło do niej, co dokładnie powiedział Wells. Odwróciła się, stając z nim twarzą w twarz, choć wciąż przecież dzieliła ich bezpieczna odległość. Zbadała wyraz jego twarzy, szukając potwierdzenia słów chłopaka w ciemnobrązowych tęczówkach. Nie wiedziała, dlaczego miałby kłamać, informując ją o czymś takim, ale chyba po prostu nie potrafiła mu już tak zwyczajnie zaufać. Nawet w takiej kwestii. - Kto to był? – zapytała cicho, starając się, by głos nie zadrżał, zdradzając jej niepokój. Śmierć jednej z nich nie wróżyła niczego dobrego. Po chwili wahania zadała jeszcze jedno pytanie. - Czy wiadomo... W jaki sposób się to stało? – Ziemia była dla nich wszystkich ogromnym labiryntem, w którego czeluściach czeka na Setkę mnogość niebezpieczeństw. Przecież o tym wiedzieli. Wiedzieli doskonale, że muszą się pilnować, uważać na dzikie zwierzęta, na nieznane rośliny, zachowywać wzmożoną czujność. Tylko co im przyszło z tej wiedzy, skoro jedna dziewczyna już nie żyje? - Róbcie, co chcecie... – powiedziała bardziej do siebie niż do niego, zaciskając usta w wąską kreskę. Jeśli dalej będą zachowywali się jak szczeniaki, które mają gdzieś wszystkie zasady, bo przecież liczy się tylko wolność i anarchia, to ciekawe, ile czasu minie nim kolejna osoba zginie. Do cholery, przecież muszą się jakoś zorganizować. Ustalić reguły działania. Przydzielić wszystkim zadania do wykonania. Muszą nauczyć się jakoś funkcjonować razem, jeśli chcą przetrwać w tym miejscu.
Harper Pryce
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pon 25 Maj 2015 - 22:33
Harper wcale nie pomyślała, że dziewczyna jest niemiła. Raczej pomyślała, że jest zdystansowana co w sumie było zrozumiałe w tych okolicznościach. Harper sama taka była z racji tego, że nie znała zbyt wielu ludzi tutaj a po za tym jednak byli oni, uznanymi na Arce, kryminalistami. Ale według niej, po tym jak rada zesłała ich na Ziemię, najprawdopodobniej na śmierć, cała setka (albo to co już z niej zostało), mimo wszelkich różnic powinna się w jakiś sposób zjednoczyć. Wszyscy zostali tu zesłani by umrzeć, ale teraz, kiedy okazało się, że Ziemia ich nie zabiła, przyświecał im w końcu wspólny cel - przetrwanie. Ale blondynka starała się nie oceniać innych już na starcie, znała stare powiedzenie, które powtarzała jej od czasu do czasu matka by nie oceniać książki po okładce. Mogło to się odnosić i do ludzi. Harper wolała ich najpierw poznać, dopiero potem oceniać. To samo starała się robić również tutaj, na Ziemi. Usłyszała. Usłyszała te dwa słowa, które dziewczyna mruknęła w jej kierunku. Harper przygryzła lekko wargę czując się nieco zakłopotana w takim momencie. No ale powinna była się tego spodziewać. W końcu zapewne sama, gdyby tylko wybrała się do lasu z innymi, przeżyła coś traumatycznego, nie chciałaby rozmawiać z innymi, nawet jeśli ich rozmowa miałaby dotyczyć czegoś zupełnie innego, neutralnego. Zdziwiła się gdy dziewczyna tak ochoczo chciała oddać jej swój przydział jedzenia. Wydawało jej się, że widzi w jej spojrzeniu stanowczość i prawdę. Tego zdecydowanie się nie spodziewała. Ale nie miała zamiaru przyjąć jej gestu. Nieznajomej bardziej należało się jedzenie i Harper nie miała najmniejszego zamiaru jej go zabierać. Nawet jesli dziewczyna nie była głodna i nie chciała jeść, jej przydział mógł należeć do kolejnej, bardziej potrzebującej osoby. Wiedziała o tym doskonale, nie mogła przyjąć jej propozycji, tak należało postąpić. Jej ojciec zawsze jej powtarzał, by być dobrym, szlachetnym i sprawiedliwym. W końcu był strażnikiem, sam musiał być sprawiedliwy a Harper od zawsze chciała być taka jak on. Sprawiedliwością w tym momencie było oddanie jedzenia bardziej potrzebującym i spokojnie poczekać na swoją kolej. - Myślę, że powinnaś coś zjeść. - stwierdziła po chwili - Nawet jeśli uważasz, że nie jesteś dłużej głodna. Każdemu z nas przyda się trochę energii jeżeli chcemy szybko dokończyć ten mur i w końcu poczuć się chociaż odrobinę bezpieczniej w tym miejscu. - dodała patrząc w ciemność, na to co udało im się zbudować do tej pory. Nie za bardzo wiedziała jak wielkie zagrożenie czai się w ciemnościach za tymi szczątkami muru w tej chwili i jak szybko ono się zwiększa. Wolała mieć w sobie nadzieję, że jednak mur będzie czymś co ich ochroni, jak grube, metalowe ściany na Arce chroniące ich od niekończącej się przestrzeni kosmicznej. Ale energia też im się przyda kiedy będąc w lesie, któreś z nich znowu stanie w obliczu niebezpieczeństwa a wydawało się to jak najbardziej prawdopodobne. Tak jak powiedział Bellamy, tubylcy zdecydowanie ich tu nie chcieli i nie zamierzali być gościnni. Powinni przygotować się na wszystko z ich strony. Marzenie o Ziemi i na spokojnym, szczęśliwym i pięknym życiu na niej, rozbiło się jak bańka mydlana. Rzeczywistość wcale nie zapowiadała się tak dobrze. Ich przyszłość była mroczna i Harper zaczynała zastanawiać się czy nie lepiej byłoby gdyby zginęli tam w przestrzeni, wyrzuceni w kosmos po kolejnym procesie, lub czy nie lepiej byłoby zginąć na Ziemi od razu, od radiacji aniżeli rozlewać tyle krwi by tylko przetrwać dzień czy dwa dni dłużej. Harper w końcu była pewna, że nie da sobie rady z tubylcami, w końcu może i miała w sobie jakieś pokłady siły, ale na dłuższą metę na pewno nie dałaby sobie rady. Dodatkowo żadne z nich nie wiedziało kiedy ewentualna walka by się skończyła, jeżeli kiedykolwiek.
Sydney Lee
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pon 25 Maj 2015 - 22:52
Całkiem możliwe, że Bellamy miał rację - lepiej dla Sydney byłoby zamilknąć, a jeszcze lepiej - w ogóle się nie odzywać, ale przecież nikt naukowo nie potwierdził, że siedzenie w zamknięciu przez miesiące ma korzystny wpływ na zdolność interakcji międzyludzkich. Ale wiecie jaka była jasna strona całej sytuacji? Cokolwiek zabiło tamtą dziewczynę, Sydney to nie zabije - prawdopodobnie Bellamy zrobi to szybciej, o ile wcześniej żyłka jej nie pęknie. "Nie, kurwa, na niby!", to chyba pierwsze, co przyszło Sydney do głowy, ale zmięła te słowa w ustach. Coś czuła, że wypowiadanie ich nie jest najlepszym pomysłem. Niepotrzebne bluzganie i plucie się raczej nie przymnoży jej przyjaciół (nie żeby ich szukała, hehe), no i bądź co bądź wcale nie chciała się z nikim kłócić... Co prawda jej zachowanie temu przeczyło ([s]może miała PMS? może miała kryzys wieku średniego? albo konflikt wewnętrzny?[/s]), ale w rzeczywistości nie szukała zwady, a przynajmniej tak jej się wydawało. Na Arce wszystko było prostsze, przynajmniej do tego momentu zanim zdecydowała się podnieść kij bejsbolowy i zdrowo przygrzmocić nim strażnikowi. A miała powód! Ostatecznie sama sugestia, że mogłaby się zniżyć do tego, co robiła jej matka, powodowała u Sydney ostre torsje. Prychnęła, wyraźnie rozdrażniona tym bardziej, że na chwilę obecną nie umiała wymyślić niczego względnie błyskotliwego i nie zakrawającego jeszcze bardziej o szczeniactwo niż do tej pory. Normalnie się tym nie przejmowała, ale tutaj czuła dość wyraźny kontrast między sobą a Bellamym, no i z niezadowoleniem musiała przyznać, że wcale nie wypada przy nim śpiewająco. To było dziwne uczucie - mieć tyle do powiedzenia i nie umieć znaleźć właściwych słów by to wyrazić. Widziała jak sytuacja się zaognia. Zazwyczaj rodzina i znajomi koniec końców jej ustępowali, a coś jej mówiło, że w tym przypadku ten scenariusz jest dość mało prawdopodobny oraz stawką jest coś więcej niż tylko jej urażona duma. Dlatego zostawiła w spokoju kwestię martwej dziewczyny, ignorując jego słowa. - Bardzo zabawne - skrzywiła się - ale to chyba oczywiste, że nie o to mi chodziło. - Bądź co bądź to, że paprocie rzucały się w oczy z racji swoich rozmiarów, nie oznaczało, że na tym kończy się różnorodność lasu. Powoli ogarniało ją znużenie, cała ta przepychanka słowna była bez sensu, ale teraz niewiele mogła na to poradzić. każde gadało swoje, chociaż jak się tak głębiej zastanowić, to chodziło im o to samo. Były rośliny lecznice i jadalne? Były. Większości nie mają szans rozpoznać? Nie mają. Pozostaje zdanie się na ślepy traf. - Na tutejszą florę składa się trochę więcej niż pięć gatunków paproci na krzyż. - Wzruszyła ramionami, bo nie miała nic więcej dodania. Okej, miał rację a propos większości tego, co powiedział wcześniej, temu nie zamierzała przeczyć i chyba właśnie dlatego był tym bardziej irytujący, bo wręcz chciała się z nim nie zgadzać - za bardzo denerwował ją sposób w jaki to okazywał.
Bellamy Blake
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pon 25 Maj 2015 - 23:44
Oczywiście, że miał rację. On bardzo często miewał rację, ale był na tyle dobrze wychowany, że się tym nie przechwalał i nie wytykał nikomu, że się mylił. Kochany z niego był człowiek, a tak bardzo niedoceniany. Jak właśnie w tej chwili. Nawet nic nie zrobił, żeby rozbudzić ten płomień nienawiści w sercu dziewczyn. Wręcz przeciwnie! Chciał dobrze, zaproponował rozsądne rozwiązania, ale i tak nie spotkał się z aprobatą, tylko niczym niewyjaśnioną złośliwością. Nie chciał oczywiście doprowadzać do jej zgonu i właściwie to uważał, że nic takiego nie powiedział, po protu jej odpowiedział na pytania, które najwyraźniej ją dręczył. To w jaki sposób te odpowiedzi zostały odebrane... cóż, to już zupełnie inna sprawa. Teraz tak bardzo czekał na jakieś kontrargumenty, które padną z ust dziewczyny i będą mogli dalej prowadzić tą jakże ożywioną rozmowę. Kij z tym, że dalej musieli czekać na to, żeby dowiedzieć się co się naprawdę stało, ale teraz chyba żadne z nich się nie przejmowało martwą dziewczyną. Właściwie, jakby tak o tym pomyśleć, to trochę smutne, że ich potyczka słowna była ważniejsza od czyjejś śmierci... Ach, co ta Ziemia robi z ludźmi! Tak czy inaczej, Bellamy czekał na odpowiedź, której się jednak nie doczekał. Był zmęczony, ale jednocześnie był w stanie znaleźć sobie te ostatnie pokłady energii, tak bardzo chciał podtrzymać tą rozmowę, a tutaj takie rozczarowanie. Pokręcił głową, trochę rozbawiony. Aż miało się ochotę powiedzieć 'dzieci', bo naprawdę co druga osoba próbowała z nim dyskutować, po czym traciła zapał i emocje opadały. To było naprawdę rozczarowujące. Jednak koniec końców i tak by nie doszli do porozumienia, a już na pewno Bellamy by jej nie przytaknął, nawet po to, żeby mieć święty spokój. Nigdy. Może i była dziewczyną, a niby dziewczyną się powinno ustępować, ale skoro sama zaczęła, to powinna się liczyć z konsekwencjami swoich czynów. Dodatkowo ustąpienie jednej spowodowałoby, że inni też by tak chcieli, a przecież nie każdy może liczyć na specjalne traktowanie. - To nie miało być zabawne - odpowiedział, być może trochę psując efekt swoich słów tym, że sam się uśmiechał. Chociaż naprawdę nie starał się być zabawny. - Jakbym chciał być zabawny dodałbym 'ha ha' na końcu - dodał jeszcze, wzruszając przy tym ramionami - Nie mam pojęcia o co Ci chodziło - westchnął. Trochę już się pogubił w tym co dziewczyna mówiła, a tak dodatkowo to w ogóle jej nie ogarniał. On sam się nie znał na botanice, więc dla niego najbliższym otoczeniem były paprocie, a ustalił już z Penką, że te nie nadają się do jedzenia. - Jesteśmy w lesie, więc to chyba oczywiste, że paprocie nie są jedynymi roślinami, jakie można tutaj spotkać. Stąd właśnie moja mała sugestia, że osoby, które znają się na botanice byłyby przydatne - stwierdził wywracając oczami, bo o to mu od samego początku przecież chodziło. Zadziwiające było, że z czegoś tak banalnego zrodziła się dyskusja, która mogłaby doprowadzić do zgonu Sydney. Oczywiście, nie, żeby Bellamy chciał, żeby doszło do takiej sytuacji, ale cóż... sama sobie winna. - I naprawdę nie rozumiem dlaczego wywołało to w Tobie tyle negatywnych emocji - zmarszczył brwi, przypatrując się jej uważnie. To było naprawdę intrygujące, chociaż pewnie nigdy nie dowie się, dlaczego wzmianka o 'osobach znających się na roślinach' tak bardzo bulwersuje dziewczynę. Ale podobno niektóre tajemnice powinny pozostać tajemnicami, więc może tak właśnie miało być w tym przypadku!
Sydney Lee
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sro 27 Maj 2015 - 15:08
Oh, płomień nienawiści od razu! Niech już sobie tak nie schlebia, na to trzeba sobie zasłużyć, a nie dostać ot tak, na heja i trololo, bo się było irytującym. W jej odczuciu Bellamy usiłować grać jakiś autorytet, który patrzy na nią (i cóż, większość populacji) z góry. Przewróciła oczami. 'Ha, ha'? To akurat było oklepane, chyba podświadomie spodziewała się czegoś lepszego. - Zapamiętam na przyszłość - obiecała z westchnieniem. Nie miał pojęcia? Ona w sumie też, poza tym, że - jak odkryła jakiś post temu, jak sądzę - choćby i dla zasady nie chce się z nim zgadzać. Proste? No ja myślę, kobieca logika. Ale z doświadczenia wiedziała, że jeśli coś brzmi głupio w tej głowie, to na głos zabrzmi ekstremalnie głupio, więc informowanie o tym kogokolwiek mijało się z celem. No i sama się w tym zgubiła, ale przecież chyba nie należało się do tego przyznawać? A może jednak? Czy każdy musi być racjonalny i opanowany przez 24/7? "O to, że jesteś irytujący, więc ja muszę być upierdliwa, żeby tobie też trochę podskoczyło ci ciśnienie"? Pokręciła głową. - Ja chyba też - powiedziała wreszcie, po chwili milczenia, ale już nieco innym tonem. Całkiem możliwe, że podkulenie ogonka, jakieś jedno magiczne słówko nie zaszkodziłoby jej w tym momencie. - Ugh, nie o to mi chodziło - powtórzyła, spoglądając na niebiosa w pokiwaniu... siły? inspiracji? Gwiazdy świeciły jasno ale chyba nie Słońce, bo cieeemno jest, taaak?, ale mniej więcej na tym kończyła się ich użyteczność. - Nieważne - położyła na to słowo dość duży nacisk, licząc, że w ten sposób zakończy dyskusję, którą sama zaczęła i która z każdym słowem była jej coraz mniej na rękę. Trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać - coś takiego zawsze powtarzał jej ojciec. I zawsze bolał nad tym, że jego córka nie potrafi wyczuć odpowiedniego momentu. - No to jestem. Jutro z radością będę hasać po lesie niczym Disneyowski Tarzan - najwyżej po taki zdrowym, zielonym posiłku będą czekać ich jakieś rewelacje, aczkolwiek żyje się tylko raz, tak?- wystarczy? Wyrzucenie z siebie tych paru słów było łatwiejsze niż sądziła, chociaż aż ją skręcało w środku, że musiała ustąpić. Z drugiej strony Bellamy powinien mieć z nią spokój w najbliższym czasie, zdaje mi się. - To przykre - stwierdziła z lekką kpiną, nawet rozbawiona. Rzeczywiście intrygujące. No cóż, cóż mogę rzec? Istne Roswell, jeszcze trochę a tajemnica będzie gonić tajemnicę!
Bellamy Blake
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sro 27 Maj 2015 - 17:38
Być może i wyglądało to tak, jakby Bellamy chciał grać kogokolwiek, ale prawda była taka, że akurat w tym momencie było mu wszystko jedno. Serio, on chciał dobrze, chciał żeby wszyscy byli najedzeni i nikt nie umarł. To, co oni mieli zamiar zrobić, to już raczej od niego nie zależało. Dlatego też, jeżeli Sydney myślała, że patrzy na nią z góry... cóż, akurat to była racja i patrzył na nią z góry, ale to głównie dlatego, że był od niej większy. No i dodatkowo starszy. Ale hej, nie oceniał jej, nawet w momentach jak wywracał oczami. I tak, może i jego 'ha ha' było oklepane, ale dziewczyna nie zasłużyła sobie na jego najlepsze teksty. N to trzeba sobie zapracować, tak samo jak i na płomienie nienawiści Syd trzeba było sobie zapracować. Oczywiście, że nie miał pojęcia o co jej chodziło. Jeżeli chciała coś konkretnego, to jego zdaniem powinna po prostu powiedzieć co, a nie tak za przeproszeniem, od dupy strony zaczynać, przez co Bellamy totalnie się pogubił i właściwie już nie miał ochoty nawet jej dogryzać. Tak bardzo był przez nią zrezygnowany. Dodatkowo nie odczuwał jakiejś większej potrzeby, żeby postarać się ją zrozumieć. Chciał po prostu iść spać, bo miał ich wszystkich już dosyć. Jeszcze jakby dziewczyna była miła, to może to wszystko przebiegałoby jakoś inaczej? Ale teraz. Nah. Kiedy w końcu powiedziała, że sama nie wie o co jej chodziło, to popatrzył na nią ze zrezygnowaniem. Tyle czasu go męczy i sama nawet nie wie dlaczego? W takich momentach Bellamy żałował, że wsiadł na pokład Exodusa, żeby spędzić resztę swojego życia w otoczeniu setki niezdecydowanych dzieciaków - Proponuję, żebyś następnym razem, jak będziesz chciała rozpocząć jakąś konwersację, wiedziała o co Ci chodzi - skomentował. To była taka dobra, wręcz przyjacielska rada. Człowiek każdego dnia się uczy czegoś nowego, a dzisiejszą lekcją było uświadomienie sobie, że lepiej nie rozpoczynać pyskówek, które z góry są przegrane. Albo rozpoczynać, ale mieć lepsze argumenty. Słysząc jej 'oświadczenie' uniósł do góry brew - Hasaj sobie jak chcesz, naprawdę mało mnie to interesuje - wzruszył ramionami. Jak dla niego to mogła hasać, leżeć, turlać się, czy co tam tylko innego chciałaby sobie robić. Już nie chciał komentować tego 'disneyowskiego' Tarzana, bo przecież Tarzan wcale nie był disneyowski. Zanim była bajka była najpierw książka, ale... to był temat do dyskusji na inny dzień - Wiesz, to nie tak, że masz zamiar robić coś dla mnie, bo ja potrafię sobie sam zorganizować jedzenie. Jeżeli hasanie po lesie jest dla Ciebie wystarczające, jest i wystarczające dla mnie - odpowiedział, tak trochę nie rozumiejąc, czemu brunetka myśli, że to miałoby być w jakiś sposób dla niego. On tylko proponował, jak chciała jeść, to musiała coś robić, bo bez pracy nie ma kołaczy i takie tam. - Ty to powiedziałaś - zastrzegł tak od razu, żeby nie było zaraz, że ją uważa za przykrą, czy coś. Na pewno miała jakieś dobre powody, żeby się złościć bez powodu. Zresztą Bellamy był nie lepszy, toteż nie miał zamiaru jej niczego wytykać. Ogólnie to tak biedna Claire została pominięta i pewnie cierpi słuchając tej całej sprzeczki o nic. Smutno trochę.
Claire Meminger
Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 28 Maj 2015 - 15:05
Claire cicho westchnęła. Miała już dosyć słuchania tej bezsensownej konwersacji dwojga stojących obok niej. Może i byli od niej starsi, może i byli mądrzejsi, ale aktualnie jakoś nie było tego po nich widać. Prowadzili dyskusję prowadzącą do rychłej kłótni, więc Claire postanowiła zainterweniować, zanim ci dwoje skoczą sobie do gardeł. - Hej, spokojnie, bez nerwów moi drodzy, bo wam żyłki popękają. - powiedziała pół żartem, pół serio. - Rośliny się znajdą, mam nadzieję, że wasz dalszy plan działania też. Claire kierowała te słowa głównie do Bellamy'ego. Mimo wszystko to on miał łeb na karku i umiał mniej więcej zorganizować grupę, przynajmniej na tyle, by nie wyrżnęli siebie nawzajem, a to już było coś. - I... Bell? Co miałeś wcześniej na myśli mówiąc o tubylcach? Dziewczyna przypomniała sobie ogień, który zauważyła siedząc na drzewie. Może jednak to nie był wtedy błysk świetlny? Claire sama nie wiedziała czy wolałaby, by byli jedynymi ludźmi na Ziemii, czy żeby mieszkał tu ktoś oprócz nich.
Wells Jaha
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sob 30 Maj 2015 - 0:20
Wells chciał o tym wszystkim porozmawiać. Chciał porozmawiać o nich. Jednocześnie liczył się jednak z tym, że istnieje dosyć spore prawdopodobieństwo, że ich już więcej nie będzie. Ani w formie przyjaciół, ani w jakiejkolwiek innej. I mimo że to cholernie bolało, to czuł, że byłby w stanie się z tym pogodzić. Byle tylko była bezpieczna. Byle tylko mógł się czasem do niej odezwać i uzyskać normalną odpowiedź. Byle tylko nie unikała go tak usilnie, jak przez ostatnie dni. Byle tylko była... szczęśliwa. Gdyby ich rozmowa dotyczyła jakiegoś mniej tragicznego tematu, pewnie by się uśmiechnął, gdy już odwróciła się w jego stronę. W końcu nie patrzyła na niego w taki sposób, jakby chciała go zabić. Przynajmniej przez tę chwilę. Temat jednak dotyczył czegoś naprawdę poważnego, więc równie poważny Wells tylko kiwnął nieznacznie głową, jakby potwierdzić chciał dopiero wypowiedziane przez niego słowa. - Nie wiem... - lekko pokręcił głową w odpowiedzi na jej pytanie i zaraz pochylił ją nieco. Cały czas odczuwał wyrzuty sumienia, że nie potrafił sobie skojarzyć nazwiska zmarłej dziewczyny. I nagle znów widział przed oczami jej twarz, a także pojedyncze (i całe ich skupiska) bąble okrywające jej ciało, na które - mimo że wcale nie chciał patrzeć - zmusił się do spojrzenia, przyjrzenia się im lepiej. Mógł się w duchu tłumaczyć tym, że bąble i poparzona skóra uniemożliwiały mu jakąkolwiek identyfikację, ale zamiast tego pozwalał sumieniu się odzywać i jakkolwiek się nie bronił. Bał się, że bezimienną dziewczynę łatwiej zapomni, a właśnie tego nie chciał. Nikt nie zasługiwał na zapomnienie. Poza tym czuł się w pewien sposób odpowiedzialny. Nawet, jeśli dziewczyna samotnie ruszyła w nieznany im las. Z własnych myśli wyrwało go kolejne pytanie Clarke. Pytanie, na które znów musiał niechętnie, chociaż niestety zgodnie z prawdą, pokręcić głową. - W okolicy, gdzie znalazły ją dziewczyny, nie było nic, co mogło wywołać takie obrażenia i... jej śmierć - nie czuł się za dobrze z tym, że nijak nie może dawnej przyjaciółki jakkolwiek pocieszyć. Że nie może jej powiedzieć, że już wszystko rozgryzł, że wie na co konkretnie muszą uważać i - najlepiej - że wie nawet, jak się przed tym bronić. Kłamanie na ten temat jednak w niczym by nie pomogło, a tak chociaż wiedziała, by być bardziej ostrożną. - To nie może być promieniowanie, bo wtedy wszyscy powinniśmy odczuwać jego skutki - dodał jeszcze już nieco pewniej. Do tej pory już chyba wszyscy zdali sobie sprawę, że promieniowanie na Ziemi na nich nie oddziałuje. Lub że już go po prostu nie ma. Tylko co z tego, skoro najwyraźniej nie tego powinni się bać najbardziej, wychodząc po raz pierwszy z Exodusa? Słysząc kolejne, nieco cichsze słowa Clarke, Wells zmarszczył brwi lekko zdezorientowany. W pierwszej chwili pomyślał, że może się przesłyszał, ale zaraz naszły go nieco inne refleksje. Czy mówiła serio, czy tylko z niesmakiem wspominała zdanie, które Bellamy ogłosił już dzień wcześniej, jako ich hasło przewodnie (z którym, swoją drogą, Jaha się nie zgadzał)? Chciał myśleć, że chodziło jednak o to drugie, ale po tym, jak ściągnęła bransoletę już sam nie był pewien, w co powinien wierzyć. Na jego usta cisnęło się pytanie o tę jej decyzję i mimo że mieli chyba do omówienia ważniejsze kwestie, i mimo że próbował go jednak nie wypowiedzieć, to wcale nie chciało odpuścić. W końcu chyba ciekawość zwyciężyła. I zazdrość chyba trochę też... - Pogadać o tej dziewczynie z Bellamym, czy ty wolisz to zrobić? Chyba się zbliżyliście, skoro tak łatwo udało mu się zdjąć twoją bransoletę - gdy tylko ostatnie słowo opuściło jego usta, zdał sobie sprawę, jak beznadziejnie całość zabrzmiała. I równie szybko tej całości pożałował... A jednak to szybko jeszcze dodane: - Możemy to zrobić razem - ani trochę go teraz już nie "ratowało".
Savannah Coleman
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sob 30 Maj 2015 - 0:52
Savannah nie sądziła, że usłyszy odmowę. Nie sądziła, że dziewczyna praktycznie od razu odrzuci jej pomysł. Już myślała, że przynajmniej tego jednego problemu się pozbyła. Że przynajmniej ten jeden ciężar ze swoich barków ściągnie. Ale nic z tego... Przez chwilę przypatrywała się blondynce z lekko rozchylonymi ustami. Jakby chciała zaprzeczyć. Jakby chciała dalej ją przekonywać. Jakby zamierzała wręcz na siłę wciskać jej swój przydział posiłku. I, szczerze mówiąc, rzeczywiście chciała to wszystko zrobić. Ostatnie parę słów dziewczyny jednak sprawiło, że przez moment milczała. By zaraz potem zupełnie zmienić to, co zamierzała powiedzieć. - Bezpieczniej... - powtórzyła najpierw jakoś głucho. Bezbarwnie. Bez emocji. Wciąż pozostawała chyba już jedyną, która nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że rzeczywiście coś poważnego im zagraża z zewnątrz i że nie są to żadne zwierzęta, czy nieznane rośliny. Do tej pory nie zastanowił jej równo wykopany dół w ziemi, do którego wpadła Margot. Ta część o tubylcach z przemowy Bellamy'ego również umknęła jej uwadze i słuchowi. Nie widziała też ani nie słyszała o drugiej zmarłej. Dlatego też trochę błędnie to nie niebezpieczeństwo z zewnątrz uznawała teraz za największe... - A gdzie stanie mur, który ochroni nas przed sobą nawzajem? - dodała zaraz, bardzo podobnym tonem. Chociaż mówiła o ogóle, chodziło jej przede wszystkim o samą siebie. Łatwiej było jednak wypowiedzieć to pytanie w taki sposób, niż przyznać się na głos, że to na nią powinna uważać. Przynajmniej według Sav taki był właśnie powód takiego a nie innego sformułowania. - Trudno. W takim razie kto inny dostanie moją porcję - mruknęła jeszcze, bardziej do siebie, niż kogokolwiek innego. No i nie czekając już na jakąkolwiek odpowiedź ze strony blondynki, Coleman odwróciła wzrok i postanowiła zniknąć z oczu wszystkim. Może rzeczywiście odejść do lasu i nie wrócić. Może tylko zabunkrować się gdzieś w Exodusie, który teraz był już pewnie opuszczony. Nie wiedziała jeszcza... Mimo to podkuliła bardziej nogi, podparła się o ziemię oraz konar i w końcu stanęła na równe nogi. Nie zrobiła jednak nawet jednego kroku... Nie oderwała nawet do końca jednej stopy od podłoża, gdy nagle przed oczami jej zaciemniało, w głowie niemiłosiernie zakręciło, a obie nogi w jednej chwili, chórem, postanowiły odmówić jej jakiegokolwiek posłuszeństwa. Nie zemdlała. Wciąż pozostała świadoma, przynajmniej na tyle, na ile jeszcze mogła, ale kolana się pod nią ugięły i nie minęła nawet sekunda, a już leciała bezradnie i bezsilnie w stronę trawy, nijak nie będąc w stanie utrzymać się dalej w pionie...
Bellamy Blake
Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 31 Maj 2015 - 22:51
Prawdopodobnie ta konwersacja była bezsensowna, zwłaszcza, że mieli o wiele większe problemy z którymi musieli się zmierzyć. Jednak jak na razie większość osób w ogóle się tym nie przejmowała, co akurat było trochę smutne. Jak mają przeżyć w tym lesie, skoro w ciągu dwóch dni zmarło co najmniej jedno z nich, a nieokreślona liczba przepadła gdzieś w lesie. Nie, żeby Bellamy był pesymistą, ale w tym momencie w jego myślach były tylko czarne scenariusze i to jeden gorszy od drugiego. Popatrzył z lekkim politowaniem na Claire, bo teraz jakąś wątpił, żeby jakikolwiek plan zadziałał. Nie miał jednak zamiaru popsuć jej pozytywnego myślenia, dlatego tylko wywrócił oczami. Niezbyt było to miłe, ale chyba lepiej, że nic nie powiedział, bo tylko wybuchłaby z tego kolejna sprzeczka i kolejna nastolatka by była na niego obrażona nie wiadomo za co. Jak na dzisiaj miał już dosyć sprzeczek z dziećmi poniżej 18stego roku życia. Czyli właściwie ze wszystkimi, którzy go otaczali. Słysząc pytanie dziewczyny najpierw się lekko skrzywił, bo hej, Bellem to on tylko dla Octavii był, a potem podrapał się po brodzie, zastanawiając się jak ładnie ubrać w słowa to, że na Ziemi nie są sami i najwyraźniej ci, z którymi tą ziemię dzielą, chcą ich wybić - Murphy nie jest fetyszystą, który lubi kiedy ludzie przypalają mu nogę rozgrzanym nożem, tylko po prostu wraz ze swoją grupą spotkał dziewczynę, która... delikatnie mówić, nie pałała do nich sympatią. Stąd też mój wniosek, że są tutaj też inni ludzie, którzy najwyraźniej nie chcą się z nami przyjaźnić. No chyba, że zaatakowanie kogoś włócznią i wbijanie noża w nogę to taki nowy kod, który oznacza 'zostańmy przyjaciółmi' - wzruszył ramionami. W to co się stało z dziewczyną z ziemi nie było sensu chyba wnikać i szczerze mówiąc Bellamy miał nadzieję, że jego rozmówczyni zadowoli się taką odpowiedzią. W końcu chciała wiedzieć co miał na myśli mówiąc o tubylcach i chyba teraz już wiedziała. Właściwie to trochę dziwne było, że jako jedyna zainteresowała się tym temat. Najwidoczniej cała reszta miała większe zmartwienia niż stado dzikich ludzi, którzy chcą ich oskalpować. Może jak coś zjedzą to rozum im wróci, bo przecież ich świnka była prawie gotowa, jeszcze ze dwie minutki i będą ucztować! No a jak już się wszystko usmażyło i w ogóle, to Bellamy się zwinął z imprezy, bo przebywanie tak długo w jednym miejscu z tyloma nastolatkami było dla niego niezbyt zdrowe, o.
/zt
Ostatnio zmieniony przez Bellamy Blake dnia Sro 17 Cze 2015 - 23:15, w całości zmieniany 1 raz
Harper Pryce
Temat: Re: Teren przy Exodusie Wto 2 Cze 2015 - 19:50
W przyszłości pewnie Harper nie będzie tak łatwo odrzucała takich propozycji, jak już się pozna na życiu na Ziemi i dowie się jak ciężkie może ono być, zdecydowanie bardziej przychylnie będzie patrzeć na oferty jedzenia. Widziała zaskoczenie dziewczyny, ale nadal nie zamierzała zmieniać zdania. Blondynka też nie do końca zdawała sobie sprawę jak duże jest to zagrożenie z zewnątrz, wiedziała o nim tylko ze skrawków opowieści usłyszanych przez przypadek podczas przechadzania się po ich obozie. Ale skoro tyle osób o tym mówiło i okazywało się, że ludzie z setki ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach to zagrożenie jednak istniało. I jednak dobrze było oglądać się od czasu do czasu przez ramię. Usłyszała kolejne słowa dziewczyny i spojrzała na nią tym razem zaskoczona - Co masz na myśli?? - zapytała a potem spojrzała na innych ludzi. W sumie jak dotąd nie zastanawiała się ilu ludzi z setki było skazanych za o wiele gorsze zbrodnie niż Harper miała na koncie. Ilu z nich było skazanych za kradzieże?? Ilu za morderstwo?? Wróciła spojrzeniem na nieznajomą - Myślisz, że... my też możemy być niebezpieczni dla siebie nawzajem?? - zapytała, choć w sumie odpowiedź była dla niej oczywista. Każdy ma w sobie chęć przetrwania i większość zrobi wszystko by przeżyć. Nawet zabije kogoś innego. Harper nie wyobrażała sobie by sama mogła coś takiego zrobić, ale kto wie jak zachowa się kiedy będzie musiała dokonać wyboru... Harper obserwowała dziewczynę gdy ta podnosiła się z trawy i sama postanowiła zrobić to samo i pójść bliżej ogniska by się ogrzać zanim zmarznie. Jednak nie zdążyła wykonać ani jednego ruchu kiedy pod drugą dziewczyna ugięły się nogi i runęła na trawę. Harper zaniemówiła na moment patrząc na leżącą dziewczyne szeroko otwartymi oczami. Od razu przysunęła się bliżej niej by jej pomóc. - Wszystko w porządku?? - zapytała z troską już drugi raz tego wieczora - O nie, teraz to zdecydowanie nie pozwolę oddać Ci swojej porcji jedzenia komukolwiek innemu - stwierdziła stanowczo - Musisz coś zjeść - starała się pomóc jej się podnieść, przynajmniej do pozycji siedzącej próbując dopatrzeć się w tej ciemności czy dziewczynie nic nie jest. Czy nie ma żadnych skaleczeń czy zadrapań. - Może przynieść Ci wody?? - zaproponowała też po chwili.
John Murphy
Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 4 Cze 2015 - 20:14
Murphy przez dość długi czas po przypalaniu rany nie wiedział co się w okół niego dzieje. Ludzi przybywało bo każdy kto tylko zobaczył ogień myślał o jedzeniu. Szkoda tylko że spora część Setki nie ruszyła nawet palcem żeby je zdobyć. Kiedy Clarke oferowała mu pomóc John nie do końca jeszcze ogarniam co się stało wiec po taki wal jedynie głową. Dopiero po jakimś czasie uświadomił sobie jak wielki dług narobił sobie u Alexandra i Clarke. Wiedział że nie wyjdzie mu to na dobre. Ludzie nigdy nie robili nic bezinteresownie, teraz zapewne nie było wyjątku od tej reguły. Kiedy przypalona rana przestała pulsowac w dziwny sposób John odzyskał trzeźwość. Przynajmniej po części. Siedzial z delikatnie podkulonymi nogami i z normalną jak dla niego miną pogardy obserwował Setkowiczów. Jak zdarzył zauważyć był dobrym przykładem obecności na Ziemi kogoś oprócz nich, a nie Bell w dobry sposób to wykorzystywal. Na jego słowa jedynie kiwnął dłonią i głowa i powoli zaczął się podnosić z nim wygodnej juz ziemi.
Mistrz Gry
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sob 13 Cze 2015 - 22:41
Podczas kiedy wszyscy tak sobie uroczo rozmawiali i poznawali swoich nowych przyjaciół, jedzenie powoli się piekło. Właściwie to było już gotowe, więc można było ściągnąć je z tego pseudo rusztu i rozdzielić między zebranych. Co prawda jakoś super się nie najedzą, ale lepsze było to, niż takie siedzenie o pustym żołądku ze smutną miną. Teraz mieli trochę mięsa i orzechów, więc raczej z głodu nie umrą. Orzechy z plecaka Laurel zostały podzielone pomiędzy zebrane w koło ogniska osoby, tak samo jak i mięso, które - zgodnie z zapowiedzią Bellamy'ego - dostały w pierwszej kolejności osoby, które wyruszyły na poszukiwania. Co z nim zrobią, to już była zupełnie inna historia, bo jak chcieli je wyrzucić, czy też się z kimś podzielić, to już była tylko i wyłącznie ich sprawa. W końcu nikt nikogo do jedzenia zmuszać nie będzie, prawda?
Cosima Vause
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sro 17 Cze 2015 - 20:26
Nie marzyła o niczym innym, jak o przyleceniu na dziką i opuszczoną planetę z bandą półgłówków, którzy nie mają pojęcia o tym jak o samych siebie zadbać. Z każdą minutą na ziemi jej irytacja zaczynała wzrastać. Ona tego nie chciała, tego zawsze pragnęła jej matka. Cosima nie rozmyślała o Ziemi i życiu, które tutaj wyglądałoby zupełnie inaczej. Jak każdą nastolatkę irytowały ją czasem zasady i zakazy, które panowały na Arce, ale dało się tam żyć. Trzeba było tylko się odnaleźć i wpasować w odpowiedni schemat. Jej był cudowny i świetnie się sprawdzał póki ktoś na nią nie nakablował. Nie wiedziała kto, ale była pewna, że się dowie i wtedy zrobi pożytek z noża, który zawsze nosiła za paskiem w spodniach. Lecz jej najważniejszym problemem nie była teraz chęć zemsty. Teraz musiała odpowiednio sklasyfikować to, co ją otaczało i zbudować kolejny bezpieczny schemat. Lecz to nie było takie proste, gdy większość nie rozumiała powagi sytuacji. Była roztrzepana i zachowywała się, jakby powrót na Ziemię był dla nich prezentem na urodziny. Kilka jednostek wydawało się sensownych i godnych uwagi, lecz Cos wiedziała, że z nimi nie będzie tak prosto. Musiała opracować plan, by nie stać się jedną z wielu, która może pójść na odstrzał w razie czego. Na to potrzebowała czasu, więc wolała trzymać się w cieniu. Nie zawsze jednak wszystko szło po jej myśli. Pracowała razem z innymi. Znosili drewno na ognisko, to jeszcze nie było najgorsze zajęcie. To nie tak, że Cos migała się od ciężkiej pracy. Po prostu nie miała zaufania do tej całej Ziemi i wolała magazynować swoje siły, gdyby nagle ich potrzebowała. Zresztą miała świadomość, że jest w grupie ludzi, którzy łamali prawo. Większość była niegroźna, jakieś małe kradzieże czy występki, ale zdawała sobie sprawę, że wśród nich są prawdziwi zbrodniarze. Starała się zachowywać ostrożność. Jej przemyślenia kompletnie ją zdekoncentrowały i w pewnej chwili wpadła na jakiegoś osobnika. Wylądowała na ziemi, razem z całym drewnem, które przy okazji obtarło jej twarz. Straciła cały swój spokój i opanowanie w jednej, krótkiej chwili. - Uważaj, jak chodzisz ciamajdo! – krzyknęła nawet nie wiedząc do kogo kieruje te słowa. Podniosła się od razu i skierowała w stronę intruza i musiała zobaczyć ją. W ciągu tych wszystkich dni nie miała przyjemności jej zauważyć, więc była nieco zdziwiona. Potrzebowała chwili, by się otrząsnąć, lecz jej gniew jedynie wzrastał. - Proszę, proszę jaki zaszczyt mnie spotkał po tak długiej rozłące. Ale widać, że nadal jesteś nieuważna jak wcześniej – dodała chwilę później. W końcu jak można pozwolić złapać się na wypisywaniu nieładnych słów? To brzmiało tak dziecinnie. Oczywiście o innych występkach Cos nie miała pojęcia, więc jej podejście było lekceważące.
Laurel Mason
Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 18 Cze 2015 - 0:09
Trudno było jej uwierzyć, że minął już prawie tydzień, odkąd znalazła się na Ziemi. A jednak; słońce pięć razy schowało się już między gęstymi drzewami, pięć razy też spomiędzy nich się wysunęło, i Laurel powoli zaczynała oswajać się z porami dnia, zmieniającymi się zgodnie z naturalnym schematem, a nie dzięki wciśnięciu włącznika światła. Chociaż nie chciała tego przyznać, dostosowywała się też do kształtującej się, obozowej rutyny; myśli o opuszczeniu exodusa i próbie przetrwania na własną rękę jakoś uciekły z jej głowy z chwilą, w której dowiedziała się o istnieniu Ziemian. Co prawda do tej pory żadnego - na szczęście - nie miała okazji zobaczyć na własne oczy, ale fantomowe widmo dzikich plemion zamieszkujących otaczające ich lasy, skutecznie utrzymywało ją w miejscu. Co wcale nie było łatwe; obecność dziesiątek osób wciąż ją męczyła, podobnie jak konieczność dzielenia się wszystkim. Trzymała się więc na uboczu, wracając do swojego starego zwyczaju unikania konfrontacji i wzruszania ramionami za każdym razem, gdy ktoś zadał jej jakieś pytanie. Sama nie zadawała ich wcale; po pierwsze dlatego, że nie czuła potrzeby prowokowania rozmowy z kimkolwiek, po drugie - niejasności, które bombardowały jej czaszkę nie należały do tych, które chciałaby wypowiedzieć głośno. Nie wiedziała, czy inni też się nad tym zastanawiali - niektórzy z pewnością - ale w każdym razie widmo martwej dziewczyny o ciele pokrytym oparzelinami, które znalazła pierwszego dnia, wciąż wracało do niej w snach. A zagadka tego, co ją zabiło, pozostawała nierozwikłana, podobnie zresztą jak kwestia ich własnego przetrwania; w końcu, jak długo mogli pociągnąć na kilku garściach orzechów? Gdyby tylko... Bam. Zatoczyła się do tyłu, omal nie upadając na ziemię i odzyskując równowagę dosłownie w ostatniej chwili. Zamarła w bezruchu, przez moment zastanawiając się, co właśnie się stało - przecież żadne drzewo ani głaz nie mogło wyrosnąć na środku placu, który, swoją drogą, zdążyła już trochę poznać - i dopiero po chwili dotarło do niej, że po prostu nie zauważyła idącej w jej stronę dziewczyny. Wyprostowała się, rzucając jej przelotne spojrzenie, gotowa bez słowa ją wyminąć i pójść dalej, kiedy coś zaskoczyło jej w głowie; zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, skąd znała tę twarz, ale zanim zdążyła to zrobić, ta się odezwała, pozwalając Laurel dopasować do wspomnień również znajomy głos. Życie nie przestawało jej zaskakiwać. Uśmiechnęła się drwiąco, podciągając wyżej tylko jeden kącik ust i natychmiast przyjmując odruchową postawę obronno-agresywną. Chyba miała to wrodzone; tę niechęć do ludzi i nieodparte przekonanie, że wszyscy dookoła chcieli zrobić jej krzywdę. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, mierząc Cosimę wzrokiem. - Zabawne, że słowo ciamajda pada z ust osoby, którą własny ojciec wysłał w kosmos. Dosłownie. - Uniosła brew, robiąc dwa kroki do przodu i przy okazji odkopując na bok kilka kawałków drewna, które wypadło dziewczynie.
Cosima Vause
Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 18 Cze 2015 - 10:00
Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ją widziała. Musiało to być na kilka dni przed jej wsadzeniem. Kilka razy prowadziła z nią swoje interesy, ale wbrew pozorem Cosima posiadała swoje zasady i obserwowała ludzi, którym sprzedawała towar. Jeżeli widziała, że ktoś źle na niego reaguje to przestawała go dostarczać. Nie chciała przecież doprowadzić do śmierci jakiegoś dzieciaka. Zresztą miała też swoje egoistyczne pobudki. Taka osoba w końcu zaczęłaby rzucać się w oczy, co mogłoby wiązać się z przyłapaniem. A przecież nie chciała zamykać swojego dochodowego interesu. Bo przecież nie stawiałaby czyjegoś dobra ponad swoje… Widząc jej postawę prawie co buchnęła śmiechem, ale starała się powstrzymać. Głównie, dlatego że nie chciała wyjść na zapatrzoną w siebie i swoje możliwości wariatkę przed wszystkimi, którzy zaczęli się im teraz przyglądać. W końcu od ich pojawienia się na Ziemi nie było żadnych większych konfliktów. Większość starała się zacząć od nowa, a kto na początek starałby się o przysporzenie sobie wrogów? Niektórzy zapominali jednak, że ich życie na Arce istniało, bo nie każdy spędził jego połowy w zamknięciu. Nieważne więc ile dzieliło ich od dawnego domu, wspomnienia i urazy pozostawały niezmienne. - Masz jakiś problem z moim ojcem, Młoda? – zapytała, zaciskając zęby. Podeszła do niej blisko, ograniczając odległość między nimi do minimum i jedną ręką pociągnęła ją za koszulkę, niby nie mocno, jednak naruszyła jej przestrzeń prywatną, a tego przecież nikt nie lubił. Była zła, bo w swoim życiu nie mogła liczyć praktycznie na nikogo. Nie miała wielu przyjaciół, bo po prostu nigdy nie miała na to czasu. Matka powinna być dla niej oparciem, ale po tym jak zwariowała to nie dało się z nią nawet zwyczajnie porozmawiać. Jedynie jej ojciec był osobą, która ją zawsze wspierała. Nawet, gdy Cos stawiała sobie jakieś odległe cele, które wydawały się nie do osiągnięcia to Felix był zawsze przy niej. Dziewczyna trochę idealizowała jego obraz w swoich oczach, lecz potrzebowała takiego wzorca, do którego mogłaby kiedyś dążyć. W związku z tym nie najlepiej znosiła jakiekolwiek obelgi pod jego adresem, co wywołało u niej takie, a nie inne zachowanie. - Więc? Masz? – powtórzyła głośniej, patrząc jej prosto w oczy. Teraz była pewna, że mogło minąć zaledwie kilka miesięcy. Na pewno nie cały rok. Lecz różnica była taka, że nie miała przed sobą dziewczynki proszącej o jakieś wspomagacze, którą widziała wcześniej. Coś ją zmieniło, coś w niej się zmieniło. To pewnie przez pobyt w zamknięciu, w końcu kogo on nie zmienił? Ten fakt dawał jej jedynie więcej możliwości, nie musiała się z nią cackać i w przypadku ataku dawała sobie wewnętrzne pozwolenie na wszystkie możliwe działania.
Claire Meminger
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pią 19 Cze 2015 - 14:17
Claire zamyśliła się na chwilę. - Cóż, też byłabym średnio zadowolona, gdyby ktoś nagle z buciorami wpakował mi się do domu, ale to już kwestia punktu widzenia. - powiedziała, ni to do siebie, ni to do któregoś z nastoalatków, wzruszając lekko ramionami. Miała ten gest w zwyczaju odkąd tylko pamiętała. Często tym gestem pokazywała, że świat nic dla niej nie znaczy. Naturalnie było to kłamstwo - Claire byłaby w stanie poświęcić życie za lepszą przyszłość, ale jak na razie najwyraźniej nie musiała tego robić, więc poświęcenia i takie tam sobie darowała. Przygotowane mięso zjadła sama, ponieważ nikt jakoś nie miał ochoty dotrzymać jej towarzystwa. Cóż, bywa. Po skończeniu posiłku zapatrzyła się na tłum nastolatków. To było dziwne, ale Claire jakoś już nie mogła powiedzieć na nich skazańcy. Po prostu zrozumiała, że byli oni zwykłymi ludźmi, którym po prostu życie potoczyło się trochę gorzej, a teraz otrzymali szansę, by to naprawić. Chyba nie warto jej marnować, prawda?
Savannah Coleman
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pon 22 Cze 2015 - 0:17
/ krótko już zakończę, bo już następne gry się dzieją (jeszcze raz przepraszam ), ale jakbyś chciała jeszcze kiedyś pograć to ja bardzo chętnie zagram! <3
Głos dziewczyny dochodził do Savannah jakby zza szyby. Mimo to była w stanie rozróżniać pojedyncze zdania. A przynajmniej większość z nich. W pierwszym odruchu chciała dalej iść w zaparte i pomimo tego, co się właśnie stało, dalej odmawiać jedzenia i pomocy. Jednak gdy otworzyła usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jakby jej własne ciało już jej samej mówiło, że więcej jej głupoty i upartości nie wytrzyma. Że ma dosyć. A ona nagle zdała sobie sprawę, że nie ma siły walczyć nawet z nim... Pokiwała tylko lekko głową na słowa blondynki o jedzeniu, a potem również na propozycję wody. Z pomocą dziewczyny przysiadła ponownie pod drzewem, opierając się bezwładnie na jego konarze i... jakkolwiek źle by się z tym nie czuła, pozwoliła nieznajomej się obsłużyć...
/ zt
Mistrz Gry
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pon 27 Lip 2015 - 12:25
23 września. Być może ktoś z setkowiczów liczył jaki mają obecnie dzień, a być może nikogo to nie obchodziło. Na Arce był jednak 23 września i właśnie tam warzyły się losy setek ludzi. Jednak tutaj nikt o tym nie wiedział, a nawet jakby wiedział, to czy faktycznie by ich to zmartwiło? Zwłaszcza, że mieli wystarczająco dużo własnych problemów. Teraz doszedł im kolejny. Z niewiadomego powodu każdy, kto miał jeszcze na swoim nadgarstku bransoletę, jaką zafundowała mu Rada, poczuł ukłucie prądem. Nie był to zbyt wielki ból, jednak na tyle dotkliwy, że dało się go poczuć. Wcale nie trzeba było być specjalistą od elektryki, żeby zrozumieć co się właśnie stało - wszystkie bransolety miały spięcie i teraz, prawdopodobnie, nadają się jedynie do wyrzucenia. Może znajdzie się ktoś, kto będzie próbował je naprawić? Z drugiej jednak strony każdą trzeba by naprawiać osobno, a to naprawdę ciężki kawał chleba... Wygląda na to, że Arka teraz uzna was wszystkich za martwych!
Forum stworzone na podstawie serialu The 100. Styl, ogłoszenie, wszystkie kody oraz grafika znajdujące się na forum zostały stworzone przez administrację.