Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 7 Maj 2015 - 23:21
O nie, tylko nie myślcie sobie, że Finn nie potrafiła zmarnować całego dnia na siedzenie na kanapie i wgapianie się w stare nagrania. To że umiała myśleć, wcale nie oznaczało, że nie oglądała nałogowo wszystkich seriali jakie trafiły jej w ręce. Parę odcinków Housa widziała po siedem razy i zdziwilibyście się co zrobiła, żeby zdobyć finał Gry o Tron. Ciężko było, ale w końcu ukradła pożyczyła ten odcinek. Cholera, ciekawe czy strażnicy znaleźli go w jej pokoju. Z jednej strony szkoda, że trafił w ręce rady, a z drugiej ten odcinek nie powinien się zmarnować. Straszna wizja - nikt nigdy nie dowie się co się stało, bo nie znajdą tego nagrania. Wyrosną całe pokolenia, które nigdy nie dowiedzą się co stało się z Westeros, aż w końcu świat i o tym nie będzie pamiętał. O dziwo, myśl że ludzie zapomną o tym serialu dużo bardziej uderzyła w dwunastolatkę niż myśl, że to o niej ktoś zapomni. Finn wzruszyła ramionami, kiedy usłyszała słowa tego na oko najstarszego chłopaka. - Przeżyje. I raczej łatwiej nie będzie, bo trzeba będzie wszystkich przepytać, czy przypadkiem nie interesowali się medycyną, a na koniec wyjdzie, że większość z nich i tak kradła leki. I to była prawda. Ci kolesie od leków (swoją drogą zabawni ludzie – wielcy złodzieje, którzy boją się czegokolwiek, co wykracza poza zwinięcie kilku pigułek) zwykle uczyli się na lekarzy. Albo chcieli uczyć się na lekarzy, bo część z nich była za młoda. Albo mieli przyjaciela/matkę/babkę/kogokolwiek w sekcji medycznej. No nie ważne, ważne że mieli jakąś styczność z czymś co wykraczało poza przyklejenie plastra. Rach ciach i Finn patrzyła na swoje pierwsze w życiu ognisko. Niestety czy nawet stety, dziewczę nie miało okazji być na wczorajszym. Dobrze chociaż, że dzisiaj ma szansę w mniejszym lub większym stopniu to nadrobić. Finn zauważyła, że tamta dziewczyna jej się przygląda, a takie przyglądanie się zwiastuje kłopoty. Ukradła jej coś kiedyś? Nie. Raczej nie. Może. W sumie to może być prawdopodobne. W końcu kto tam wie, dwunastolatka okradła dość sporo ludzi. Kelly zaczęła już sobie układać strategię, żeby wyglądać bardzo uroczo i niewinnie, kiedy w końcu starsza dziewczyna się odezwała i było już wiadomo o co chodzi. Tak czy siak, lepiej być ostrożną. - Raczej mi rączki nie odpadną - rzuciła tylko. Nie była pewna, czy dziewczyna nie powiedziała tego na zasadzie idź zobaczyć, czy cię tam nie ma, ale już trudno. Nic się na to nie poradzi, a przynajmniej dziewczyna będzie wielce dumna z siebie, że udało jej się zgasić małolatę. Nawet jeśli Finn jej kiedyś jakoś podpadła, ta ją znając życie uzna za niegroźną i zasadniczo wszystko będzie super, tęcze, jednorożce i tak dalej. Albo i nie, kto tam wie, jak to kiedyś będzie. Kometa uderzy w Ziemię i nagle nastanie koniec tęcz i jednorożców.
/wstawiam jakiegoś cokolwiek ;-;
Bellamy Blake
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pią 8 Maj 2015 - 0:21
Gdyby tylko Bellamy wierzył w jakieś bóstwa, to w tym oto momencie złożyłby ofiarę bogom ognia za to, że głupie teksty i irytujące słowa w końcu ucichły. Jednak jeżeliby Robin tylko zapytała, czy specjalnie dogaduje jej tak, żeby ją zirytować, to Bellamy odpowiedziałby twierdząco. Zresztą to nie było żadną tajemnicą. Sama sobie była winna, bo pierwsza zaczęła, a on tylko jej odpowiadał. Jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu, prawda? Na szczęście w końcu dziewczyna poszła po rozum do głowy i przestała się odzywać. Oczywiście, nie żeby Blake chciał, żeby już w ogóle się nie odzywała, ale jak miała go irytować, to zdecydowanie lepiej by było, jakby po prostu siedziała cicho, o. Słysząc wymianę zdań między Murphym a Alexandrem, nie sposób było się nie zgodzić z tym drugim. Chociaż upór Johna był trochę godny podziwu, to jednak sam sobie rany nie wypali. Koksem chyba aż takim nie był, bo jednak odwaga i pozbycie się tubylca to jedno, a przyłożenie sobie rozgrzanego do białości noża do nogi to już zupełnie inna rzecz - Powinieneś go posłuchać i poszukać czegoś, w co będziesz mógł wbić zęby, żeby nie pogryźć sobie języka przy tej operacji. To mogłoby być bardziej bolesne niż Twoje obecne rany - zwrócił się do Murphy'ego, coby ten przestał marudzić i żeby w końcu zajęli się tym, czym się mieli zająć. Od dyskusji na temat rany ta się nie zagoi, więc niech chłopcy wezmą parę głębokich oddechów, rozgrzeją nóż, John niech sobie wsadzi do buzi jakiś patyk i niech się przypalają. Kolejne słowa na temat leków skomentował uniesieniem oczu do góry, modląc się w ten sposób o spokój. - Nikt nie mógł przemycić leków, bo jakbyście zapomnieli, wszyscy byliście zamknięci, a wątpię, żeby ktoś trzymał leki pod poduszką w sky boxie - stwierdził. - Zresztą nawet jakby tak było, to nikt nie miał czasu, żeby się spakować przed tą wycieczką - dodał, co w sumie dla niego było całkiem logiczne. Przecież zostali wyciągnięci z cel bez żadnego ostrzeżenia, więc nie mieli kiedy pozbierać swoich rzeczy. Kiedy odezwała się mała dziewczynka, Bellamy się uśmiechnął. Myślące dzieci były takie urocze! - Nie trzeba pytać wszystkich. Jak ktoś chce dostać jedzenie, musi się przyznać co potrafi. Nie będzie rozsyłania zaproszeń i uprzejmych próśb o powiedzenie, czy się zna na medycynie, czy nie - odpowiedział. On osobiście wątpił, żeby ci, co kradli leki na Arce mieli jakikolwiek pojęcia na temat leczenia, ale mógł być w błędzie. Tym jednak chyba będą musieli się martwić, później, bo Murphy przecież umierający nie był, więc żaden lekarz nie był teraz potrzebny. Może ktoś będzie na tyle uprzejmy, że się ujawni i powie, że zna się na tym, czy też na tamtym. Byłoby wtedy naprawdę miło. - Właściwie to miałem nadzieję, że Ty pójdziesz po drewno - powiedział, przenosząc wzrok z małej dziewczynki, na blondynkę. Jaka mądra się znalazła, żeby najmniejsze dziecko w towarzystwie wysyłać do zbierania drewna. I ile to dziecko by tych gałęzi przyniosło? Nieładnie było tak robić, zwłaszcza, że nikt nie dał dziewczynie prawa, żeby rozporządzać tym, kto i co ma robić. Takie rzeczy to tylko Bellamy mógł robić. - Nie widziałem nigdzie w pobliżu żadnego hotelu, więc wygląda na to, że zostaniemy tutaj trochę - stwierdził, nie próbując być wrednym, ani nic. Ot, to było zwyczajne stwierdzenie, no bo niby gdzie by mieli iść? Do Mount Weather? Ponad trzydziesto kilometrowy marsz setki nieprzystosowanych do leśnych wycieczek dzieciaków nie był chyba zbyt dobrym pomysłem. - Nie chce gasić Twojego entuzjazmu, ale czy jeżeli zrobimy to z drewna, to prawdopodobieństwo, że zajmie się ogniem i ulegnie zniszczeniu nie jest zbyt duże? - zapytał. Mógł się mylić, ale jak na jego oko, to bezpiecznie byłoby coś takiego sklecić z jakiś metalowych rur, albo prętów, które to znajdują się w Exodusie, niż narażać się na to, że ogień drewnianego rusztu dosięgnie, a wtedy zarówno on, jak i ich posiłek doszczętnie spłonie. Murphy'emu i Alexowi już nie odpowiedział, bo nie był przecież żadnym tyranem, który rannemu chłopakowi kazałby teraz gdzieś latać. Lepiej było, żeby obaj tutaj siedzieli i zajęli się nogą Johna, coby nie groziła mu w przyszłości amputacja, ani nic z tych rzeczy.
Robin Hawkeye
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pią 8 Maj 2015 - 15:42
Robin ostatecznie stwierdziła jednak, że dziewczynka z nikim jej się nie kojarzy, a co więcej sprawiała wrażenie takiej, której wcale nie powinno tutaj być. Może właśnie ta świadomość sprawiła, że Robin nie miała zamiaru ufać "małolacie" tak od razu, a jej spojrzenie mogło zdawać się być ciężkie, nieuprzejme. Mimo wszystko było dość naturalne, bo przecież tylko idiota nie zauważyłby, że tutaj niemalże wszyscy sobie nie ufają, albo mają z tym spore problemy. Cała ta rozmowa o lekach wydała jej się bezsensowna. Nawet jeśli ktoś miał leki w życiu nie podzieliłby się z innymi, proste, znając życie skrzętnie chowałby je w najgdziwniejszych miejscach byleby tylko być zabezpieczonym, tak na czarną godzinę. W końcu nie byli społeczenstwem, nie koniecznie zależeli jeden od drugiego, a przynajmniej jeszcze nie zdawali sobie z tego sprawy. Wcale nie wygoniła Finn tylko po to żeby jej się pozbyć, nie prawda! Nawet o tym nie pomyślała, stwierdziła jedynie, że to najmniej wymagające z pozostałych zadań, a dziewczynka wcale nie musi dźwigać nie wiadomo jakich kilogramów - nikt nie powiedział, że nie może kogoś ze sobą zabrać, a nawet jeśli chciała iść sama, mogła zrobić kilka rund. Proste. Jak budowa cepa. Słowa Bellamiego na temat tego, że chciał, żeby to jednak ona sobie poszła wywołały w niej nie małą złość. Impulsywny charakter Hawkeye nie był tutaj jednak rozwiązaniem sytuacji dlatego powstrzymała się ostatkami sił, a jedyną oznaką niezadowolenia były ściągnięte brwi i lekko zaciśnięte pięści, co w sumie trudno było zauważyć, w końcu nikt tutaj nie tracił chyba czasu na zbytnie obserwacje. Sorry Ziemska Królewno, nie chciałam wkroczyć na twój rewir. , burknęła w myślach, a może pod nosem, w każdym razie było to tak ciche, że możliwe w ogóle nie miało miejsca. - Wszystko zależy od odległości no i tego czy hołota wieczorem będzie ostrożna - wyjaśniła - Po prostu pomyślałam, że jeśli mamy zamiar się przemieścić to ciężki ruszt z metalu i innych pierdół będzie marnotrawstwem czasu i materiałów które tutaj mamy - dodała, wsuwając dłonie w tylne kieszenie spodni. - Widzę jednak, że się na tym znasz i kompletnie nie potrzebujesz mojej pomocy. - uśmiechnęła się może trochę zaczepnie, było w tym jednak coś przyjacielskiego i bez żadnych podtekstów w stylu "jak się uśmiechnę to na pewno go wkurwię".
John Murphy
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pią 8 Maj 2015 - 20:25
W sumie to uśmiech przesłany w stronę Aleksandra był wywołany wspomnieniem dzisiejszej zabawy na plaży. Słysząc słowa "pewna ręka" przypominał sobie jak perfekcyjnie prostą i głęboką linia przejechał po gardle młodej ziemianki. Co dziwne to właśnie wywołało uśmiech na jego twarzy. Kiedy chłopak ciągnął temat John postanowił, że ustąpi w tej kwestii. Z pewnością przyczynił się do tego kolejny przypływ bólu który ogarnął jego udo. Z jego oblicza zniknął uśmiech, a w oczach znów zagościło zmęczenie. Polał wodą z manierki jeszcze raz ranę i przysunął się trochę bliżej ogniska. Na słowa Blake'a o znalezieniu sobie kawałka materiału podniósł tylko rękę dając znać że rękaw nada się idealnie. Teraz siedział już w ciszy i patrzył na rozgrywającą się rozmowę. Czy John może umrzeć od tej rany? Nie przestawał się o to pytać. Byłoby kiepsko gdyby jego przygoda na Ziemi skończyła się tak szybko. Nawet jak przeżyje to czy jego noga będzie sprawna? Nurtowało go tyle pytań zapewne ze względu na to, że jeszcze nigdy nie został tak głęboko ranny. Zdarzały się otarcia, ewentualnie małe zadrapania. Czasem zarobił siniaka, czasem nabił go komuś innemu. Nigdy jednak nie rzucano w niego nożem jak w kawałek drewna. Z zamyślenia wyrwała go propozycja blondyna. Murphy znalazł jedną, może dwie osoby które darzył choć trochę zaufaniem... Alexander nie należał do tej małej grupy. Nie wiedział czy jak da mu nóż to jego ręka nie powędruje zamiast do nogi to do jego twarzy. Chociaż, jeżeli chłopak by chciał to sam skombinowałby sobie nóż i zadźgał całą okoliczną ferajnę. Tak więc John sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki po zdobyty niedawno nóż. Powinien się nadać. Był dobrze wykonany i dość sterylny nie licząc wytartej już z niego krwi Johna i Ziemianki. Podając go chłopakowi przytrzymał go chwilę mocniej i spojrzał w jego oczy. Mogę chociaż wiedzieć jak ma na imię osoba, która, kto wie, może doprowadzi mnie do płaczu?- zapytał sympatycznym jak na jego realia tonem i kamienna jak zazwyczaj twarzą.
Alexander Calae
Temat: Re: Teren przy Exodusie Pią 8 Maj 2015 - 21:26
Powstrzymał się od komentarza w dyskusji na temat leków; przez myśl przeszło mu jednak, że Bellamy nie miał najpewniej zbyt dużej styczności z narkomanami – nie żeby Alex miał, ale utkwił mu w głowie i nie chciał w niej wypaść pewien dokument, który kiedyś oglądał, jeszcze jako dziecko. Nie widział, kto wpadł na taki inteligentny pomysł, żeby małoletniemu i niewinnemu chłoptasiowi pokazać film prawujący na temat ludzi, którzy dla pewnych substancji o działaniu odurzającym byli gotowi zabić, torturować, sprzedać własną godność albo i nerkę. Domyślał się jednak, że jeśli ktokolwiek z młodocianych Arkowiczów kradł leki na, że tak to kuriozalnie ujmę, własne potrzeby, to byłby gotów zrobić absolutnie wszystko, aby mieć do nich stały dostęp. Nie chciał się jednak wgłębiać w dysputę, jako że zawsze istniała możliwość, iż znacznie wymijał się z prawdą – kto wie, może akurat w tej partii przestępców nie uchowali się żadni skrajni narkomani, którzy dla marnej działki potrafiliby bez wahania poderżnąć najlepszemu przyjacielowi gardło. Nie chciał o tym myśleć; samo wyobrażenie, że ktoś z tak osobliwego powodu miałby odebrać mu w nocy życie należało do wątpliwie przyjemnych. Trzeba było jednak zająć się czymś zgoła innym, więc kiedy tylko ranny chłopak wystawił w jego stronę nóż, blondyn złapał go i próbował delikatnym gestem pociągnąć w swoją stronę; zdziwił go jednak opór, który odczuł, a wszystko wyjaśniło się, kiedy padło pytanie. - Alex – przedstawił się z półuśmiechem, bo był przecież miłym i bezkonfliktowym człowiekiem. - A czy ja mogę wiedzieć, jak ma na imię osoba, którą, kto wie, doprowadzę do płaczu? – dokończył, jeszcze bardziej się szczerząc; chociaż przedrzeźnianie ludzi, którym zaraz zada się okrutny ból, najpewniej nie należało do najuprzejmiejszych rzeczy, to przecież on robił to w serdeczny sposób. Wziął nóż chłopaka; miał zamiar użyć swojego małego nożyka z metalu Exodusa, ale co, gdyby ten okazał się felerny i w kontakcie z ogniem zamienił się w bezkształtną breję? Co jak co, ale tego akurat wolał uniknąć; nie mógł powstrzymać myśli, że coś ostrego w zasięgu ręki może niejednokrotnie uratować mu tyłek. Ziemia wyzwalała w Setce pierwotne instynkty – on sam doświadczył tego niepokojącego głosu wydobywającego się gdzieś z tyłu jego głowy, który niekiedy kazał mu brać nogi za pas i urządzić natychmiastową ewakuację. Z jakiegoś dziwnego powodu był pewien, że gdyby dźwięki miały woń, to głos jego woli przetrwania pachniałby intensywnie ozonem oraz mokrą trawą. Wstał i podszedł do ogniska, gapiąc się na rozbuchujący się powoli ogień. Po chwili wpatrywania się w liżące rozkosznie powietrze płomienie włożył zdecydowanym i odważnym ruchem trzymane w dłoni ostrze prosto w jeden z nich. Obserwował przez dłuższą chwilę, jak metal stopniowo zmieniał swoją barwę i – chociaż nie wiedział, dlaczego – był to dla niego widok zaskakująco piękny. Czy wyrastał na psychopatę o zapędach piromańskich? - Zestaw Małego Chirurga jest gotowy – rzucił w przestrzeń po jakimś czasie, żeby Murphy mógł przygotować się psychicznie do własnej śmierci skomplikowanej operacji wypalania potencjalnych zakażeń. - I jeszcze jedno. Od razu po zabiegu trzeba będzie to zabandażować. Jest ktoś w posiadaniu zbędnego materiału czy trzeba będzie poświęcić jakąś bluzę? Alex podniósł się i ostrożnie podszedł do chłopaka, uważając, żeby nie poparzyć rozgrzanym okrutnie nożem nikogo ani niczego w promieniu kilku metrów. - Gotowy? – spytał, chociaż była to czysta formalność – na przypalanie żywcem własnego ciała nie dało się być gotowym. - Uważaj, żeby mnie nie kopnąć – palnął jeszcze, po czym przyłożył z wyjątkową uwagą nóż idealnie do zakrwawionej lekko rany; tak, żeby nie uszkodzić zdrowych tkanek. Usłyszał cichy syk gorącego metalu i wiedział, że za mniej niż sekundę powietrze przeszyje przeraźliwy krzyk.
Laurel Mason
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sob 9 Maj 2015 - 0:03
| po wyprawie poszukiwawczej
W drodze powrotnej do obozu nie odzywała się wiele, czy może - nie odzywała się wcale, bo choć wyruszyła z resztą grupy (uprzednio, śladem Wellsa, napełniając plecak tyloma orzechami, ile była w stanie w nim zmieścić), to szybko znalazła się na przedzie, z początku po prostu oddalając się od towarzyszy, a niedługo później w ogóle tracąc ich z oczu. Nie miała ochoty na dalszą integrację; chociaż ich wędrówka nie była specjalnie długa, sama Laurel miała dość atrakcji jak na jedno popołudnie i jedynym, czego chciała, był święty spokój. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że o ten będzie trudno, biorąc pod uwagę obecność w obozie (prawie) setki nastolatków, ale nie przeszkadzało jej to w wysyłaniu dookoła jasnego komunikatu o treści nie zbliżaj się, albo wydrapię ci oczy. Trasa między polaną a exodusem okazała się dłuższa niż zapamiętała - czy to ze względu na znacznie cięższy niż wcześniej plecak, czy może ogólne zmęczenie, doprawione przy okazji domagającym się posiłku żołądkiem, zwijającym się w coraz to wymyślniejsze supły. Szła lekko zgarbiona, ze spojrzeniem utkwionym głównie w tych kilkudziesięciu centymetrach terenu przed stopami, jakby spodziewając się niespodziewanego potknięcia o kolejne trupy. Których oczywiście nie było; były za to dziwnie migające mroczki przed oczami i pot spływający po czole. I były też głosy - wyłaniające się zza krawędzi świadomości jakoś za wcześnie i nieodzownie zwiastujące, że zbliżała się do statku. Podniosła spojrzenie na teren przed exodusem, od razu zauważając zalążki ogniska i gromadkę setkowiczów, spośród których rozpoznała tylko dwójkę - Johna, z nogą wyciągniętą przed siebie i wykręconą pod dziwnym kątem w stronę jakiegoś blondyna (na który to obrazek Laurel nie potrafiła powstrzymać uniesienia brwi) oraz starszego chłopaka w stroju strażnika (chyba miał na nazwisko Blake), na którego zwróciła uwagę wcześniejszego wieczoru. Ładnej blondynki ani niskiej dziewczynki nie kojarzyła, i w pierwszej chwili miała ochotę natychmiast zmienić kierunek marszu, omijając grupkę i kierując się prosto do środka ich nowego domu, ale a) istniało wysokie prawdopodobieństwo, że natknęłaby się tam na jeszcze więcej ludzi, oraz b) żołądek po raz kolejny dał o sobie znać, protestując ostro przed zaniechaniem choćby próby zdobycia czegoś do zjedzenia. Klnąc więc w myślach na czym świat stoi, skierowała się prosto w stronę niedoszłego ogniska, unikając spojrzeń wszystkich zgromadzonych, zsuwając z ramion ciężki plecak i niedbale rzucając go nieopodal. Upadł na ziemię z mocnym tąpnięciem i grzechotem orzechów, ale Laurel nie zwróciła na to uwagi, wyłapując akurat jedną z ostatnich wypowiedzi nieznajomego, jasnowłosego chłopaka. Przeniosła spojrzenie na nogę Johna, dopiero teraz zauważając na niej niezbyt przyjemnie wyglądającą pręgę. Rozgrzane ostrze noża w rękach tego drugiego pomogło jej dodać dwa do dwóch, ale zanim zdążyła o cokolwiek zapytać, ugryzła się w język. Usiadła na ziemi obok plecaka i nie zawracając sobie głowy powitaniami ani wyjaśnieniami po prostu go rozsunęła, wyciągając ze środka wepchniętą tam wcześniej koszulkę Abigail. Kurtki i spodni szkoda było jej poświęcać (koszulkę zresztą też oddawała dosyć niechętnie), ale wiedziała, że jeśli miała zamiar coś ugrać, musiała zaoferować coś w zamian. - Nie widziałam nigdzie po drodze drzew bandażowych, ale w obecnych warunkach materiał z recyklingu powinien sprawdzić się tak samo dobrze - powiedziała, zwijając tkaninę w kłębek i niby od niechcenia rzucając nim w stronę prowizorycznego gabinetu lekarskiego. Po czym odwróciła głowę w drugą stronę, zdążając w ostatniej chwili, zanim ostrze dotknęło odsłoniętej skóry, a powietrze (najprawdopodobniej) przeszył krzyk.
Finnsech Kelly
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sob 9 Maj 2015 - 10:10
Finn nawet nie wpadła na pomysł, żeby wykorzystać przewagę, jaką dawał im ubity świniak. Jawne działanie było dla niej czymś obcym i dziwnym, ale nawet ona musiała przyznać, że było ono dużo prostsze. W końcu po co strzelać w pół-ciemno, skoro można to po prostu wiedzieć? - Och. Nie wpadłam na to. Trochę głupio się czuła, że nawet nie pomyślała o najprostszym rozwiązaniu, ale jak ktoś kombinuje całe życie, to potem nie może przestać kombinować. I to wcale nie było usprawiedliwianie się! Po prostu Finn sobie myślała, że w sumie to chyba lepiej przekombinować niż niedokombinować. Człowiek się więcej namęczy, ale w ogóle mu wyjdzie to co miało wyjść. Ale wiadomo, najlepiej to nie przesadzić w żadną stronę. Wtedy to można wygodnie żyć; tylko znowuż nie za wygodnie, bo ktoś jeszcze zauważy, że chyba żyje Ci się zbyt dobrze i natychmiast to poprawi. W końcu kto to widział, żeby dzieciak mógł się urządzić lepiej niż wielki i wszechpotężny buntownik. Nie myślcie sobie, że Finn nagle została wielką fanką strażników, ale ten wydawał się być całkiem w porządku. Może to przez to, że tamta dziewczyna wydawała się nie być w porządku. Łatwo się domyślić, że Kelly ucieszyła się, że nie jest jedyną w towarzystwie, która nie pała miłością do tamtej blondynki. Starała się raczej cieszyć w głębi duszy, ale i tak drobny uśmiech wślizgnął jej się na twarz. Ale, tak czy siak, tamta blondi miała jakąś rację. Finn nigdy nie przyzna tego na głos, ale ten ruszt z drewna niekoniecznie musiałby się spalić, zepsuć i wszystko co najgorsze. W końcu ludzie od zawsze jedli mięso, a nie od zawsze używali metali, nie? Tak czy siak, dwunastolatka nie miała zamiaru się wtrącać w tę rozmowę. Przyszła jakaś kolejna dziewczyna, której dwunastolatka nie kojarzyła. Znaczy na pewno przejrzała jej kartotekę, bo z wyglądu była ciut znajoma, ale nie mogła jej skojarzyć z przestępstwem. Z resztą, tak samo jak wszystkich tu obecnych. Założyła, że to przez to, że popełnili jakieśtam wykroczenia, ale kto wie? Może gdyby poznała ich nazwiska skojarzyłaby ich z przestępstwami. Mogła trochę dokładniej poczytać sobie te akta. Gdyby tylko miała więcej czasu... Ale wtedy też zajęłaby się czymś innym. Dręczyła ją myśl, że nigdy nie dowie się co się stanie z jej ojcem. Może gdyby nawiązali łączność z Arką, dowiedziałaby się czegokolwiek... Zanosiło się, że chłopcy w końcu zabiorą się za to wypalanie, a Finn wiedziała, że powinna się chociaż na chwilę ulotnić. Nie to że się jakoś bała czy coś. Ona po prostu nie miała najmniejszej ochoty słuchać krzyków tego chłopaka. Przecież chyba nikt nie miałby ochoty. A w końcu to przecież nie było nic wielkiego - ot, przyłożenie takiego cholernie rozgrzanego noża do rany. Nic specjalnego. Zupełnie. - To ja może pójdę po to drewno - rzuciła jeszcze, zanim się zanim zniknęła w zaroślach. I może celowo trochę przeciągała to zbieranie gałęzi. Przynajmniej trochę ich nazbierała i nie będzie musiała aż tyle razy się wracać.
Bellamy Blake
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sob 9 Maj 2015 - 12:07
Jeżeli wcześniej Bellamy był zirytowany, to teraz był naprawdę rozbawiony. Zwłaszcza, kiedy patrzył na blondynkę, która tak bardzo starała się zachować spokój, a doskonale było po niej widać, jak bardzo jest zirytowana. Cóż, teraz już wie, jak się czuł Blake, kiedy to ona gadała trzy po trzy i irytowała jego. Nie, żeby Bellamy robił to celowo, czy w ramach jakiegoś odwetu. Jak dla niego były to po prostu proste odpowiedzi na głupie teksty. To, że mogły ją irytować - to już nie było jego problemem raczej. No przynajmniej dopóki blondynka nie zapragnie go zamordować we śnie, czy coś w tym stylu. Tak czy inaczej, Bellamy naprawdę uważał, że to ona właśnie powinna pójść po drewno, a przyglądanie się jej irytacji tak bardzo go rozbawiło, że aż nie mógł się nie uśmiechnąć. - Nie powinnaś się tak marszczyć, nie słyszałaś, że złość piękności szkodzi? - zapytał, nie oczekując nawet odpowiedzi. Po prostu chciał zobaczyć kiedy w końcu dziewczyna wybuchnie, bo chyba już niewiele do tego brakowało. Miło było, że tak się miejscami zamienili i teraz to ona była tą, która się wkurzała, a on był tym, który był zadowolony z życia. Słysząc słowa małej dziewczynki wzruszył ramionami. W takich warunkach nie było sensu kombinować, zwłaszcza, że to mogło zawsze mogło wyjść na jaw i wtedy zrobiłoby się niezbyt przyjemnie. Lepiej było po prostu zapytać ludzi co potrafią, wychwalając przy tym ich zdolności, żeby zachęcić do pracy. Na Arce wszyscy byli traktowani jak zbędny balas, więc dla Bellamy'ego było to logiczne, że tutaj każdy ma jakąś wartość, nawet jeżeli wcześniej była ona totalnie ignorowana. Jedzenie miało być tylko taką małą zachętą, dzięki której ludzie poczują się ważniejsi i lepsi. Takie właśnie to proste było! Właściwie nie było już chyba co dłużej dyskutować, chłopcy mieli się zająć sobą i była naprawdę duża szansa, że dadzą sobie radę, więc Bellamy miał zamiar zająć się rusztem. Jednak blondynka wciąż chciała wdawać się w pyskówki, a Blake nie miał serca jej teraz tego odmawiać. Na jej komentarz na temat Setki uniósł brwi do góry - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że sama do tej "hołoty" należysz - odpowiedział, wciąż z uniesionymi brwiami. Trochę nieładnie było tak mówić o grupie, której członkiem się było. Jasne, Bellamy w myślach sam ich czasami przeklinał i często uważał za bandę idiotów, ale nigdy by ich tak na głos nie nazwał. To by zmniejszyło morale, a przecież potrzebował ich wszystkich, skoro mieli w planach przetrwać. - Patrząc na to, że nie mamy za bardzo gdzie się przenosić, a Exodus jest wypełniony żelastwem, to chyba wzięcie pięciu rur nie będzie zbyt wielkim marnotrawstwem - stwierdził. Nie było co przesadzać, przecież taki ruszt nie byłby wcale zbyt ciężki, ale byłby chociaż porządny i nie musieliby się obawiać, że im się spali albo połamie. Jak już mieli coś zrobić, to chyba lepiej, jakby to zrobili raz a porządnie - To Twoja pierwsza słuszna obserwacja od początku tej dyskusji. Nie mniej doceniam troskę i chęć pomocy - pokiwał głową. Nie było sensu przesadzać, Bellamy nie miał pięciu lat, żeby sobie nie poradzić z odłamaniem paru kawałków metalu z wnętrza statku, a potem ich razem związać. Oczywiście to nie było tak, że gardził pomocą dziewczyny, tylko po prostu jej nie potrzebował. Zresztą, jak już wcześniej wspomniał, powinna iść pomóc małej dziewczynce zbierać gałęzie. Nie było sensu tracić czasu, dlatego też Bellamy odwrócił się (wcześniej notując w głowie pojawienie się kolejnej osoby - całe szczęście, że obyło się bez kolejnych zbędnych dyskusji o niczym!) i ruszył w stronę Exodusa, żeby zdobyć potrzebne materiały i zrobić taki ruszty, jaki sobie wymarzył, a nie jaki wymarzyli sobie inni. Ale nie bójcie się - zaraz tutaj wróci!
Clarke Griffin
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sro 20 Maj 2015 - 0:34
/gdzieś w niebycie/
Ostatnie dwie godziny spędziła na marnej próbie pocieszenia chuderlawej trzynastolatki o przekrwionych od rzewnego płaczu oczach. Zanurzając się w niebieskich tęczówkach dziewczynki miała wrażenie, że tonie w oceanie rozpaczy. Ale nie za bardzo wiedziała, co ma jej powiedzieć, skoro nawet samej siebie nie potrafiła przekonać, że wszystko będzie dobrze. Jednak przecież właśnie to należało wyszeptać kojącym tonem, snując przyjemne dla ucha kłamstwa o śnieżnobiałym kolorze, prawda? Gdy w końcu Morfeusz porwał małą w swe objęcia, Clarke wycofała się na palcach z namiotu. Zanim się oddaliła, zdążyła jeszcze tylko po raz ostatni rzucić spojrzenie na uroczego piegusa i zadać sobie pytanie, które chyba nigdy jej się nie znudzi. Jakie przestępstwo popełniła mała? Co takiego mogła zrobić ta niewinnie wyglądająca dziewczynka, że ktokolwiek miał serce zamknąć ją w więziennej klitce? Rozmawiając z różnymi osobami nie mogła pozbyć się natarczywej myśli, która co i rusz powracała ze zdwojoną siłą, przypominając Clarke, że nikt nie znalazł się w tym miejscu za pyskówkę z rodzicami. Była tak zmęczona tudzież zamyślona, że nawet nie zauważyła idącego w przeciwną stronę Bella. Kciukami chwyciła za szlufki spodni, a wzrok utkwiła gdzieś na wysokości czubków swoich butów. Miała ochotę ukraść choć kilka godzin snu, bo poczuła, że jej powieki zrobiły się zadziwiająco ciężkie. Podniosła głowę dopiero, kiedy usłyszała coraz wyraźniej słyszalne głosy. Dość spore zbiorowisko przykuło uwagę dziewczyny. Gdy dostrzegła zarysowujący się owal z kamieni, wypełniony obiecująco wyglądającymi płomieniami, mimowolnie przełknęła ślinę. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniała, że niestety nie jest w stanie zapanować nad potrzebami fizjologicznymi i siłą woli przezwyciężyć okropne ssanie w żołądku. Nie znała nikogo ze zgromadzonych, ale może w ramach dnia dobroci dla zwierząt załapie się na kawałek czegokolwiek. Nawet żylasto-półsurowego. Naprawdę nie wybrzydza. Kiedy znalazła się wystarczająco blisko, jej spojrzenie zatrzymało się na dzierżonym przez blondyna nożu oraz ranie bruneta. Nie trzeba było długo się zastanawiać, by połączyć fakty i doznać iluminacji. To okazało się silniejsze od niej. W jednej sekundzie tak po prostu zapomniała o tym, że jeszcze przed chwilą mogła myśleć tylko o śnie, a w przypływie szaleństwa - jedzeniu. Clarke podwinęła rękawy bluzki niepierwszej świeżości i nie pytając nikogo o zdanie, po prostu podeszła do tej dwójki, zastanawiając się w jaki sposób może pomóc. Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po nożyk, by rozciąć rzuconą przez brunetkę koszulkę. Przyda się później jako bandaż. Wypalanie zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych zabiegów. Większość lekarzy była przeciwna takim praktykom. W jednej z książek należących do mamy znalazła o tym wzmiankę, opisującą badania, które przeprowadzono jakoś w XX wieku. Nie pamiętała dokładnie, co było tam napisane, ale jakiś wojskowy dostrzegł, że zasklepione w taki sposób rany bardzo źle się goją, cuchną z powodu martwicy, a proces bliznowacenia trwa naprawdę długo. Ale co miała im powiedzieć? Żeby poczekali, bo jest lepszy sposób? Dezynfekcja była konieczna, a ona nie znalazła jeszcze żadnych ze znanych jej roślin o bakteriobójczym działaniu. Zresztą trudno nazwać ją chodzącym zielnikiem. Przecież na Arce korzystano zazwyczaj z lekarstw. Powstrzymała się więc od jakiegokolwiek komentarza. Ekstremalne warunki wymagały drastycznych środków. Co do tego nie ma wątpliwości. Przygryzła lekko wargę, szykując się na okrzyk bólu i w głębi ducha ucieszyła się, że znalazła się tutaj dopiero teraz. Naprawdę nie lubiła sprawiać ludziom bólu.
Ostatnio zmieniony przez Clarke Griffin dnia Sro 20 Maj 2015 - 0:55, w całości zmieniany 5 razy
Harper Pryce
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sro 20 Maj 2015 - 0:47
//chyba czas rozpocząć grę
Harper odkąd tylko wylądowała próbowała znaleźć swoje miejsce w tym ich całym społeczeństwie. Na Arce doskonale wiedziała gdzie należała, miała kochającą rodzinę, szczególnie tatę z którym spędzała najwięcej czasu po prostu wsłuchując się w jego historie, których miał sporo i przyglądając się temu co aktualnie przebywając w jej towarzystwie robił. Posiadała też całkiem dużą paczkę przyjaciół, z którą spędzała resztę swojego wolnego czasu, do czasu... do czasu aż ją zamknięto. Tutaj na dole wszystko było inaczej. Pierwszego dnia Harper zastanawiała się czy spotka tu jakąkolwiek koleżankę lub kolegę z jej paczki, jednak o dziwo okazało się, że była jedyną złapaną. Jej pech. Starała się zaaklimatyzować w tym nowym środowisku i wśród wielu nowych twarzy. Monty i Jasper byli pierwszymi osobami które poznała na ziemi. Nie spędzała z nimi dużo czasu, bo wolała raczej póki co spędzać czas samotnie, ale kiedy tylko miała ochotę na towarzystwo zwykle zwracała się do nich. Od początku pobytu na Ziemi starała się robić to co większość grupy, wolała się nie wyróżniać, dlatego też pracowała dzielnie, tak jak reszta przy budowie ogrodzenia. Starała się jak mogła by ogrodzenie było solidne i powstawało tak szybko jak się tylko da. Odkąd usłyszała jakieś pogłoski, że ich setka wcale nie jest sama w tych lasach i że ich ludzie zaczęli znikać, Harper bardzo często łapała się na tym, że ogląda się za ramię i rozgląda dookoła jakby czekając na atak, który mógł nastąpić w każdej chwili. I mimo że nie posiadała broni, tylko jakiś tępy kawałek metalu, który udało jej się znaleźć, wiedziała, że jak nadejdzie czas to postąpi tak jak każdy by postąpił i w przypadku jakiegokolwiek ataku zdecydowanie będzie się bronić, do ostatniego tchu. Ten dzień był taki sam jak cała reszta, Harper ponownie cały dzień pracowała przy budowie muru choć stawało się to coraz trudniejsze, bo brakowało jej jedzenia. Oczywiście miała, tak jak inni, jakieś małe ilości orzechów bądź rośliny, które dzięki Monty'emu wiedziała, że może przełknąć, ale zdecydowanie jej żołądek, nie przyzwyczajony do takiego typu pożywienia i zdecydowanie nie przyzwyczajony do tak małych ilości już dawno zaczął domagać się czegoś porządniejszego. Pod wieczór, gdy zaczęło powoli robić się ciemno i reszta obozu zbierała się dookoła ogniska, Harper usiadła sobie kilka metrów dalej. Nie w ciemnościach, by nie narazić się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo które z pewnością mogło czaić się gdzieś w krzakach ale i też nie zbyt blisko ogniska. Chciała chwilę posiedzieć sama, ale wybrała sobie takie miejsce by jednak nie stracić innych z oczu. Usiadła przy jednym z powalonych drzew, opierając się o nie plecami, podkuliła lekko nogi i objęła je rękoma. Spojrzała w górę na niebo i mimo, że gwiazd nie było jeszcze tak dobrze widać próbowała odnaleźć Arkę. Wiedziała, że zapewne będzie to jedna z najjaśniejszych gwiazd na nocnym niebie. Szukając owego światła zastanawiała się co w tej chwili mogli robić jej rodzice. Czy ludzie na Arce dowiedzieli się co się stało z całą setką więźniów?? Czy wiedzieli, że zostali oni zesłani na Ziemię?? Czy rada karmiła ich jedynie kłamstwami?? Miała nadzieję, że fakt, że na jej nadgarstku nadal znajdywała się bransoletka, którą wcisnęli jej strażnicy, miało nadal jakieś znaczenie dla tych ludzi na górze. Tak zamyślona siedziała obecnie oparta o powalone drzewo próbując nie przejmować się dosyć głośnymi dźwiękami, które wydawał z siebie jej niezadowolony żołądek.
John Murphy
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sro 20 Maj 2015 - 17:00
Znów wykrzywił usta w delikatny uśmiech lecz przypływ bólu szybko zmazał go z jego twarzy. Spojrzał na blondyna, nie wyciągając ręki oczywiście bo w sumie nie był to dobry czas na oficjalne przedstawienie się i wymienienie kilku zdań o pogodzie. Przeniósł swój wzrok jeszcze raz na ranę i znów na Alexa. - John - powiedział w końcu i po chwili dodał- John Murphy- jak gdyby miały być to słowa wypisane wkrótce na jego grobie. Kiedy chłopak podszedł do ogniska, wyjął nóż i rzucił jakimś zdaniem, które właściwie nie dotarło do Murphiego, przycisnął on mocniej nogi do ziemi aby odruchowo nie wyprostować ich i nie uszkodzić Alexa. John był za bardzo skupiony na tym że zaraz jego skórę i krew wyżre rozpalony metal, że nie zauważył, kiedy dołączyła do nich córka jednej z Radnych na Arce. Z resztą, co chwilę ktoś przychodził i odchodził od ogniska. Na pytanie chłopaka czy jest gotowy raczej nie dało się odpowiedzieć. "Jasne, zaraz przypalisz mnie nożem w nogę i nie wiadomo czy przeżyje, zaczynajmy zabawę" przemknęło mu jedynie przez myśli po czym zbliżył rękaw kurtki bliżej ust i wgryzł się w niego aby nie przegryźć sobie warg. Ręka Alexa zbliżała się coraz bliżej uda Murphiego (nie ważne jak dwuznacznie to brzmi), aż w końcu wraz z nożem spoczęła stanowczo na jego nodze przypalając ranę. Jego krzyk prawdopodobnie słyszała cała setka, bez względu na odległość od ogniska. Lekko zagłuszony przez materiał kurtki. Nie był długi, kiedy chłopak zabrał rękę krzyk przeszedł już w cichy jęk. Ziemia już w pierwszych dwóch dniach dostarczyła mu wiele rozrywki jak tak dalej pójdzie to nie wiadomo co będzie z Johnem. Na razie jednak po kilku sekundach piekielnego bólu otworzył zaciśnięte mocno oczy i spojrzał na ranę.
Wells Jaha
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sro 20 Maj 2015 - 22:40
Minęło trochę czasu, nim Wells w końcu dołączył do reszty grupy zbierającej się już wokół rozpalonego ogniska. Szczerze mówiąc - wcale się nie spieszył. Wbrew pozorom to nie wykopanie odpowiednio dużego i głębokiego dołu zajęło mu najwięcej czasu. Wprost przeciwnie - była to najprostsza czynność ze wszystkich, które wykonał od kiedy postanowił zmarłą tu przenieść i pochować. To wyciągnięcie jej spod fragmentu spadochronu, ułożenie jej w dole i zasypanie jego reszty ziemią okazało się najtrudniejsze. To, kiedy ponownie musiał spojrzeć jej w twarz, wciąż nie potrafiąc sobie skojarzyć, jak miała na imię, kim była, kim byli jej rodzice i co musiała zrobiła, że trafiła do więzienia. To, kiedy mimo jego usilnych starań nie był w stanie delikatnie położyć jej na dnie wykopanego dołu i był zmuszony częściowo ją do niego wrzucić. To, kiedy kolejne łopaty ziemi uderzały o jej ciało. Dalekie było to od tego, co działo się ze zmarłymi na Arce... Gdzie ci po prostu znikali w jednej chwili za włazem i właściwie nie pozostawiali za sobą większego, widocznego śladu. Kiedy zmarła matka Wellsa, nie pozostało mu po niej nic poza wspomnieniami i wyżłobioną dziurą w sercu. Żadnych pamiątek. Żadnej nawet drobnej rzeczy, do której mógł wracać, którą mógł dotknąć, na którą mógł patrzeć, podczas myślenia o niej. Tutaj mieli... to. - Obyśmy się jeszcze kiedyś spotkali... w ogóle spotkali - powiedział cicho, przystając jeszcze chwilę nad grobem dziewczyny, nim w końcu ruszył z powrotem do obozu. Do rozpalonego ogniska zaprowadziła go chęć znalezienia Bellamy'ego. Z nim chciał najpierw porozmawiać o tym, co się stało. W przeciwieństwie do niego, Blake'a ludzie zdawali się słuchać. I mimo całego incydentu ze ściąganiem bransolet poprzedniego wieczora, facet zdawał się mieć głowę na karku... W końcu to właśnie on zorganizował całą misję poszukiwawczą. Być może będzie chciał wiedzieć, co się stało z jedną ze znalezionych. Być może razem dojdą do tego, co trzeba zrobić dalej. Nie znalazł go jednak. Zamiast niego znalazł Clarke. Z nią także chciał porozmawiać. I to już od chwili lądowania... Teraz także i jej chciał powiedzieć o tym, co się stało jako jednej z pierwszych. Ostrzec ją, żeby na siebie bardziej uważała. Jednocześnie nie mógł się powstrzymać przed odetchnięciem z ulgi, widząc ją całą i najwyraźniej również zdrową. - Clarke... - zaczął, podchodząc nieco bliżej i dopiero teraz zauważając, przy czym dziewczyna brała udział. Jeszcze dzisiaj rano uznałby pewnie, że opatrzona rana (uznałam, że Wells przyszedł już po zakończeniu jej opatrywania, żeby za bardzo nie naginać czasoprzestrzeni ^^") na nodze chłopaka była wynikiem jakiejś bójki między nim, a którymś z innych byłych więźniów. W tej chwili jednak nie był już tego taki pewien. - Clarke, możemy porozmawiać? - zapytał, nawet nie starając się ukryć wyczuwalnego w głosie zmęczenia. Poza tym wciąż w jednej ręce trzymał łopatę, a na jego ciele widoczne wciąż były kropelki potu po wykonanym wcześniej kopaniu. Tak naprawdę jednak bardziej czuł się zmęczony psychicznie, niż fizycznie.
Savannah Coleman
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sro 20 Maj 2015 - 23:33
Droga powrotna okazała się zaskakująco prostsza, niż wcześniej się jej wydawało. Być może nie odczuwała już tak zmęczenia i głodu, bo po prostu nie była w stanie nawet o nich myśleć. Kolejne kroki stawiała mechanicznie, jak jakiś robot, podczas gdy jej myśli krążyły w zupełnie innych rejonach, niż te powoli przez nich mijane. Częściowo wciąż była nimi przy tamtym dole. Częściowo na Arce sprzed roku. Częściowo nawet we własnej celi w więzieniu. Nie była w stanie rozmawiać ani o tym, co się parę minut czy godzin (ciężko było jej określić mijający czas) temu stało, ani o czymkolwiek innym. Ani z Alyssą. Ani z Davidem. Ani nawet z Pyxis, która parę razy zwalniała i próbowała do niej dołączyć. Nic z tego. Savannah nie była tam, gdzie reszta. Poza jej ciałem, pustą powłoką, nic więcej nie przedzierało się przez las na samym tyle grupy. W efekcie czego nawet nie zorientowała się, że przez całą drogę ani razu nie pomogła przenosić Margot do obozu. Gdyby ją spytać, nie byłaby pewnie w stanie powiedzieć, czy ktokolwiek w ogóle ją o taką pomoc prosił... Byli ostatnią grupą, która wróciła do obozu. Jedyną, która nie znalazła niczego ani nikogo... poza śmiercią jednej z nich. Savannah, wracając do chwili obecnej i powoli zdając sobie sprawę z powyższego faktu, znów nie mogła nie obwiniać o to samej siebie. Nie była przez to w stanie być jedną z tych, która przekaże reszcie złe nowiny. I dlatego też pozwoliła reszcie się tym zająć... Jednocześnie odczuwając jeszcze większe wyrzuty sumienia. To ona powinna to załatwić. To ona powinna powiedzieć wszystkim, że właśnie przyczyniła się do śmierci jednej z nich. To ona powinna zająć się Margot. Powinna być twardsza. Powinna być silniejsza. Powinna... Ale nie potrafiła. Nie była. To, co sobie wmawiała przez ostatni rok samotności w celi okazało się tutaj być jednym wielkim kłamstwem. Kim więc w końcu była? Nie zbliżyła się zbyt mocno do ogniska. Chociaż już zaczynała odczuwać chłód wieczoru, nie była w stanie po prostu wbić się w towarzystwo. Pozostała więc w pewnym oddaleniu od wszystkich i przysiadła na trawie, opierając się o jedno z drzew. Z kolanami podciągniętymi lekko bliżej klatki piersiowej. Z ciasno zaplecionymi na klatce ramionami. Z nisko spuszczoną głową, by twarz chociaż trochę ukryć za włosami. I z nieustępliwym głosikiem w głowie, który powtarzał jej w kółko jedno i to samo... Że gdyby miała w sobie jeszcze resztki jakiegokolwiek honoru, odeszłaby z obozu i już nigdy więcej tu nie wróciła.
Harper Pryce
Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 21 Maj 2015 - 0:15
Harper dosyć długo wpatrywała się w niebo, na którym coraz bardziej było widać gwiazdy więc w końcu pewnie odnalazła najjaśniejszą gwiazdę i uznała, sama w sobie, że to musi być Arka. Wpatrywała się w nią i wyobrażała sobie te długie korytarze, szare ściany, widok z okna widokowego na Ziemię, swój pokój, rodziców, przyjaciół, zupełnie jakby była tam na górze z całą resztą a nie tutaj na Ziemi. Tak długo siedziała tam nieruchomo, zamyślona, że można ją było niemal uznać za posąg. Dlatego pewnie nikt jej nie zaczepiał, dodatkowo też nie siedziała tuż przy ognisku a to tam zbierało się najwięcej osób. Po jakiejś chwili Harper postanowiła w końcu dołączyć do reszty ale wtedy zauważyła dziewczynę, która usiadła w odległości kilku kroków od niej. Zauważyła, że chyba coś jest nie tak, a przynajmniej tak się Harper wydawało. Postanowiła więc sprawdzić co z dziewczyną, w razie gdyby potrzebowała pomocy. Wiedziała, że dziewczyna zapewne nie wiedziała, że Harper w ogóle tak jest, dlatego też, żeby jej nie przestraszyć postanowiła jakoś zaalarmować swoją obecność. Zaszurała nogą i odchrząknęła tak na wszelki wypadek i dopiero potem odważyła się cokolwiek powiedzieć. - Hej... - zaczęła na tyle głośno by dziewczyna mogła ją usłyszeć - Wszystko w porządku?? - dodała po chwili z troską obserwując ją uważnie.
Savannah Coleman
Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 21 Maj 2015 - 1:14
Chciała być sama. Chciała się wyłączyć. Chciała zniknąć. Jak na złość jednak, tym razem jej umysł pozostawał twardo w miejscu, w którym siedziała. Już nie przenosił jej nigdzie w czasie, ani w przestrzeni. Zmuszał do tego, by pozostała w obecnej rzeczywistości... w obozie, w którym nikt nigdy tak naprawdę nie mógł nigdzie być sam. Gdzie - gdziekolwiek by nie poszła - ktoś zawsze już by tam był. Albo tamtędy przechodził. Albo miał tam zaraz przyjść. Gdzie zewsząd dochodziły czyjeś głosy, niezagłuszające się nawet wzajemnie z tymi w jej głowie. Po samotnym roku w więzieniu dla niej to był tłum. Razem z szumem wiatru, drzew, to był hałas. A już szczególnie w tej chwili... Próbowała zignorować zbliżające się kroki i szuranie buta o trawę. Z całej siły powstrzymała odruch podniesienia głowy, gdy do jej uszu dotarło chrząknięcie. Wciąż usilnie wpatrywała się w zaplecione na klatce piersiowej ręce, kiedy ktoś rzucił krótkie hej. Może dziewczyna odejdzie? Może wcale nie mówi do niej? Może zrezygnuje, jeśli tylko Sav wystarczająco długo będzie ją ignorować? Może to ona zniknie, jeśli tylko sama siebie przekona, że nic nie słyszy? Ale wtedy padło pytanie. Dokładnie to samo, które zadała jej na powitanie Pyxis. To samo, na które sama sobie już od roku chciała odpowiedzieć. To, którego odpowiedzi jednocześnie najbardziej się bała... Bo zupełnie nic nie było w porządku. I zdawało jej się, że już nigdy więcej się to nie zmieni. - Tak - odpowiedziała jednak na głos, na chwilę podnosząc na dziewczynę wzrok. Szybko jednak musiała go odwrócić, szukając dobrego miejsca na jego zaczepienie. Statek. Trawa. Jakieś drzewo. W końcu ognisko. Tam już go zatrzymała. - Po prostu jestem już strasznie głodna - dodała, jakoś mniej przekonująco, niż by chciała. Mniej, niż sądziła, że potrafi. Jednocześnie jeszcze bardziej się skuliła, jeszcze bliżej siebie przyciągnęła podkurczone nogi, jeszcze mocniej docisnęła ręce do swojej klatki piersiowej. Jakby to, że zajmie jeszcze mniej miejsca miało sprawić, że rzeczywiście zniknie. Że rzeczywiście zostanie sama. Ale była to kolejna rzecz, która zdawała jej się niemożliwa do spełnienia. Cokolwiek by się nie stało... już nigdy miała nie być sama.
Harper Pryce
Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 21 Maj 2015 - 2:06
Harper już na początku wyczuła, że dziewczyna chyba jednak wolała zostać sama. Nie dziwiła jej się w sumie, ona od początku pobytu na Ziemi też raczej wolała spędzać czas samotnie, choć nie była pewna czy dziewczyna wolała spędzać czas samej z tego samego powodu co Harper. Na Arce, zwykle otoczona była swoimi przyjaciółmi ale po dłuższym czasie bycia w zamknięciu chyba już powoli zapomniała jak to było przebywać w towarzystwie tylu ludzi i słyszeć taki hałas dookoła siebie. Powinno to być dla Harper czymś dobrym, w końcu uwielbiała spędzać czas ze znajomymi, ale jednak tak nie było. Nie znała tu nikogo a nie czuła się swobodnie rozmawiając z kimś kogo nie znała. Dlatego często można było zobaczyć ją siedzącą samotnie gdzieś z boku, lub po prostu skupiającą się tylko na swojej pracy przy tworzeniu ogrodzenia. Tylko od czasu do czasu rozmawiała z Jasperem czy z Montym. Więcej osób jak dotąd nie udało jej się poznać. A zaczepienie samotnie siedzącej z boku dziewczyny było wywołane raczej chęcią pomocy w czymkolwiek z czym mogła się spierać. Ale kto wie, może Harper potrzebuje tylko trochę czasu by oswoić się z otoczeniem i w końcu zacznie się otwierać na ludzi. To niegdyś przychodziło jej z łatwością. Przez chwilę Harper myślała, że dziewczyna jej nie usłyszała, może poprzez hałas przy ognisku, mimo że znajdowały się kilka metrów od niego, albo po prostu była tak zamyślona. Już miała zadać ponownie pytanie gdy do jej uszu doszła krótka odpowiedź dziewczyny. Zobaczyła też wzrok dziewczyny, który na moment znalazł się na niej. Zdołała posłać dziewczynie miły uśmiech, choć nie była pewna czy zdążyła go zauważyć, bo szybko jej wzrok skierował się w przestrzeń gdzieś za Harper. Rozwinięcie jej odpowiedzi wcale nie przekonało blondynki, raczej upewniło ją w tym, że coś było nie tak, ale Harper nie była natarczywa. Jeśli dziewczyna nie chciała mówić o tym... cokolwiek widziała lub cokolwiek się wydarzyło, Harper na pewno nie zamierzała zarzucać ją pytaniami i nalegać by jej to zdradziła. Postanowiła jednak podjąć temat jedzenia, bo tu akurat miała coś do powiedzenia. - Ja też. - pokiwała lekko głową rozważając w głowie czy nie grzecznie będzie się tak dosiąść. Widziała jak dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej i najwyraźniej chciała zostać sama. Ale chęć pomocy zwyciężyła w Harper, więc w końcu usiadła sobie po turecku obok dziewczyny, zachowując jakiś bezpieczny dystans. Nie była specjalistką jeśli chodziło o pomoc w zapomnieniu czegoś, ale zwykle gdy ją coś dręczyło jej rodzice lub przyjaciele wciągali ją w jakiś zupełnie inny temat by odciągnąć ją od zmartwień. Postanowiła więc spróbować tego sama, może komuś innemu też będzie w stanie to choć trochę pomóc. - Cały dzień jadłam te rośliny co podobno, według Monty'ego były jadalne. I po całym dniu stwierdzam że nie byłabym dobrym roślinożercą. - stwierdziła z lekkim uśmiechem. - Myślę, że wszystkim nam przydałoby się coś porządniejszego. - dodała wpatrując się chwilowo w tłum przy ognisku próbując dopatrzeć się czy nie rozdają tam już czegoś dobrego na ich puste żołądki. - Obiady na Arce nie były takie złe... Cóż, w porównaniu do tego co dotąd mieliśmy tutaj. - dodała trochę głupkowato. Harper zwykle była osobą która słuchała i była w tym świetna. Nie gadała zbyt wiele więc tym trudniej było jej teraz samej kontynuować rozmowę. Obawiała się, że dziewczyna nie będzie zbyt skora do rozmowy a jej szybko zabraknie tematów do rozgadania się, bo zdecydowanie nie miała zamiaru mówić o tym co czai się w lasach i o tym gdzie i jak giną ich ludzie. Po za tym jeszcze nie udało jej się przeżyć nic po za ich obozem więc też i nie miałaby zbyt wiele do powiedzenia. W takim wypadku więc chwilowo siedziała mając nadzieję, że dziewczyna jednak podejmie temat i przez to też sprawi, że Harper nie poczuje się jeszcze dziwniej niż czuła się w tym momencie.
Clarke Griffin
Temat: Re: Teren przy Exodusie Czw 21 Maj 2015 - 10:43
Lekko drgnęła, gdy uderzyła ją siła krzyku bruneta. Nie chciałaby znaleźć się w jego skórze, zdecydowanie. Clarke odnotowała też z zaciekawieniem, że blondyn, który przeprowadził całą operację... zrobił to bez zawahania, pewnie i sprawnie. Nim zbliżyła się do rannego, rzuciła chłopakowi z nożem spojrzenie pełne podziwu. Dobra robota. Teraz czas na nieco przyjemniejszą część, kończącą męki bruneta. Dziewczyna kucnęła koło niego, by uczynić swoją powinność. - Cześć, mam na imię Clarke. Zabandażuję Ci teraz ranę, dobrze? – przedstawiła się, po czym zadała raczej retoryczne pytanie, nie czekając nawet na udzielenie odpowiedzi przez chłopaka, który wciąż zdawał się być w stanie mocnego szoku. Trudno się dziwić, i tak nieźle się trzyma jak na osobę, której przed chwilą przyłożono rozżarzony metal do gołej skóry. Zaczęła od wewnętrznej strony uda, sprawnie owijając prowizoryczny bandaż wokół nogi. Musiała być bardzo delikatna, bo miejsce, które zaledwie chwilę temu wypalono, stało się niezwykle wrażliwe na ból. Robiła to już setki razy, więc równie dobrze mogłaby zamknąć oczy, mechanicznie wykonując sekwencję wyuczonych gestów. Aczkolwiek niewątpliwym utrudnieniem był fakt, iż materiał koszulki trudno nazwać idealnym bandażem. Dla pewności umocniła warstwową konstrukcję, raz jeszcze owijając górną i dolną część. Na sam koniec pozostało tylko rozerwanie krańca materiału na dwie części. Zawiązała podwójny supeł, oceniając efekt końcowy. Powinno być dobrze. - Jeśli chcesz, mogę zmieniać Ci bandaż. Z tej koszulki zostało całkiem sporo materiału, powinno wystarczyć na jeszcze jedno bandażowanie. Aha, no i wiadomo, ranę trzeba przemywać wodą za każdym razem, gdy ściągasz bandaż. Zużyty należy po prostu przeprać, bo z całą pewnością się przyda. Szczególnie, że średnio co trzy dni powinieneś mieć na nowo obandażowaną ranę, a przecież nie cierpimy na nadmiar ubrań, które można rozciąć. – Tak czy siak będzie musiała znaleźć go za kilka dni, żeby zobaczyć, czy w żadnym miejscu nie utworzyła się tkanka martwicza. Wolała jednak nie straszyć nikogo na zapas. Będą się martwili, jeśli zajdzie taka potrzeba. Na ten moment już i tak mieli sporo wrażeń. Nie narzekała dzisiaj na ich nadmiar, ale chwila spokoju była chyba marzeniem niemożliwym do spełnienia. Przy ognisku pojawił się kolejny chłopak. Gdy skrzyżowały się ich spojrzenia, Clarke zbladła. Unikała go jak ognia tak długo, jak to było możliwe, dobitnie dając mu znać, co sądzi o jego osobie. Nie mogła się nawet zmusić do tego, by wymówić jego imię bez uczucia goryczy, bólu i obrzydzenia. Nikt nigdy nie skrzywdził jej tak, jak on. Nie chciała robić scen w obecności innych, dlatego darowała sobie demonstracyjne zachowanie. Obrzuciła Wellsa beznamiętnym spojrzeniem, starając się nie pokazywać kotłujących się w niej emocji. Bez słowa ruszyła więc w stronę drzew, które okalały ich obozowisko. Nie obejrzała się za siebie, by sprawdzić, czy Jaha podąża za nią. Nie musiała. Gdy przestała rozróżniać słowa wypowiadane przez osoby znajdujące się przy ognisku, zatrzymała się. Stała jak zamurowana, pozycją swojego ciała zdradzając niechęć – ściągnęła barki, napięła mięśnie karku, a paznokcie zaczęła mimowolnie wbijać w wewnętrzną część dłoni. Wciąż była do niego odwrócona tyłem. I choć wiedziała, że nadszedł czas konfrontacji, nie czuła się na to gotowa.
Alexander Calae
Temat: Re: Teren przy Exodusie Sob 23 Maj 2015 - 0:10
Ciche syknięcie, ostatnia chwila zawahania i powietrze przeszył najprzeraźliwszy krzyk, jaki Alex kiedykolwiek słyszał; nie wyrażał przecież nadmiernych czy skrajnych emocji, a najbardziej przyziemny ból, niespowodowany wewnętrznymi rozterkami, tylko zwyczajną fizycznością. Był taki krótki moment, tuż przed tym, kiedy chłopak odjął od rany nóż, gdy dotarło do niego, że prostota tej sytuacji miała w sobie coś pięknego i pierwotnego. Na Arce problemy same się piętrzyły – głupie sprzeczki, dziwne zawirowania polityczne i nieszczere gierki z każdym kolejnym dniem rozrastały się jak grzyby po deszczu, a tutaj nie było na to miejsca; Ziemia wywoływała w Setce pierwotne instynkty, przez co problemy natury socjalnej odłożyli na bok, skupiając się na przetrwaniu. W normalnych warunkach Calae nie posunąłby się do tak drastycznego czynu jak wypalanie rany, a kiedy nastała sytuacja zagrożenia czyjegoś życia to sam się zdziwił, z jaką łatwością mu to przyszło. - Może lepiej nie patrz – rzucił niepewnym głosem (cóż, rana nie wyglądała zbyt ciekawie, przypominając podręcznikowy przykład zranienio-oparzenio-zakażenia) i spojrzał na dziewczynę, która zaledwie chwilę wcześniej pojawiła się znikąd, a teraz wyciągała w jego stronę dłoń, w której trzymała bawełnianopodobną koszulę. Popatrzył na nią z uznaniem oraz podziękowaniem tańczącym beztrosko w jego oczach i już wyciągał rękę po materiał, kiedy kolejna dziewczyna - tym razem blondynka, którą zdążył wcześniej gdzieś dostrzec – postanowiła przybyć mu z pomocą i wyręczyć z wątpliwie przyjemnego zadania, jakim było obandażowywanie Murphy’emu nogi. Nie skomentował jej działań najmniejszym nawet słowem; wbił wciąż rozpalony nóż chłopaka w ziemię i wysłał pokrzepiający uśmiech Johnowi i Laurel. - Jeśli będziesz potrzebować jakiejkolwiek pomocy, to daj znać - rzucił jeszcze lekko w kierunku Clarke, po czym klapnął na jakimś pobliskim pieńku, chcąc na spokojnie przemyśleć, co właśnie, do jasnej cholery, miało miejsce – skąd wziął się u niego ten altruizm i nagła potrzeba niesienia pomocy, nawet w tak okrutny sposób? Wzrokiem objął pobliski teren, dostrzegając, że coraz więcej Setkowiczów przybywało grupkami do ogniska. Łączyło ich jedno – burczące brzuchy i wywijające się w okrutnym tańcu kiszki. - Trzymasz się? – rzucił w końcu w stronę Murphy’ego, kiedy już Clarke - po błyskawicznym udzieleniu pomocy - udała się w bliżej nieokreślonym kierunku.
Savannah Coleman
Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 24 Maj 2015 - 3:34
Chociaż zdawać by się mogło, że temat jedzenia, który podjęła dziewczyna, nie powinien przeszkadzać Savannah, niestety jednak było wręcz odwrotnie. Zazwyczaj rzeczywiście zajęcie drugiego człowieka rozmową na jakiś zupełnie inny temat, niż ten, który go trapił, pomagało. Umysł Coleman jednak działał już dziś na zdecydowanie bardziej spaczonych zasadach. Tak więc, gdy jej myśli za sprawą kolejnych słów nieznajomej zaczęły się kierować w stronę roślin, o których mówiła; w stronę ogniska, gdzie za niedługo miało się coś chyba podpiekać; a w końcu na Arkę i do obiadów, które robiła jej matka... w tym samym czasie głosik w jej głowie (ten sam, który wcześniej kazał jej iść do lasu i do obozu już nie wracać) kolejnymi wyrzutami utwierdzał ją w tym, jak na żaden posiłek dzisiaj nie zasłużyła. Jak na jakikolwiek posiłek kiedykolwiek nie zasłużyła. I jak nie powinna w tym momencie myśleć o żarciu, tylko o Margot. Martwej Margot, która już nigdy żadnego posiłku nie zje. Przez nią. - Dlaczego?! - rzuciła nagle, nieco głośniej niż powinna (choć nie na tyle chyba głośno, by słyszeli ją przy ognisku), obracając przy tym głowę w stronę siedzącej obok dziewczyny. Dopiero, gdy wypowiedziała to pytanie, zaczęła się zastanawiać, o co właściwie jej chodziło. Tyle różnych "dlaczego" chodziło jej teraz po głowie... Dlaczego stało się to wszystko, co się stało? Dlaczego wysłali ją na Ziemię, zamiast po prostu pozbyć się jej raz a porządnie, wyrzucając w kosmos? Dlaczego musiała być taka słaba? Dlaczego się uparła, by wyruszyć w swoim stanie na te nieszczęsne poszukiwania? Dlaczego wśród Setki znalazł się David? Dlaczego już nic nie wydawało się jej takie bez znaczenia, jak jeszcze tydzień temu w jej celi na Arce? Dlaczego... Dlaczego... Dlaczego... Na żadne z nich jednak nie byłaby w stanie odpowiedzieć dziewczyna. W końcu więc Savannah wybrała to, które w tej chwili co prawda wydawało się najmniej istotne, ale jedyne, o którym ta mogła mieć jakieś pojęcie. - Dlaczego mówisz o tym wszystkim akurat mi? - już jej głos nie był podniesiony. Wręcz przeciwnie nawet, ściszyła go prawie do tego stopnia, że gdyby blondynka siedziała jednak dalej, pewnie by go nawet nie dosłyszała. Jednocześnie przypatrywała się nieznajomej z mieszaniną zirytowania (na samą siebie), zdezorientowania i... chyba nawet zaskoczenia.
Wells Jaha
Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 24 Maj 2015 - 3:37
Wells być może powinien poczuć się zawiedziony tym, że nie uzyskał od Clarke jakiejkolwiek odpowiedzi, nie licząc tylko tego nieprzychylnego spojrzenia, ale nie był. Wręcz przeciwnie - w duchu ucieszył się, że (nawet jeśli tylko milcząco) w ogóle zgodziła się na tę rozmowę. Bez słowa już ruszył więc za nią, wlokąc dalej ze sobą łopatę i plecak do połowy wypełniony orzechami i do połowy zwiniętym kawałkiem spadochronu. Próba odniesienia tego teraz i powrotu do dziewczyny mogłaby sprawić, że straciłby jedyną dzisiaj szansę, by z nią porozmawiać. Już wystarczająco go unikała, więc nie chciał pozwolić na ten kolejny raz. Gdy się zatrzymała, on zrobił to samo dwa kroki za nią. Przez chwilę jeszcze czekał, aż się do niego odwróci, bezradnie obserwując, jak napina się jej prawie całe ciało, ale to nie nastąpiło. Bezgłośnie westchnął, opierając łopatę o najbliższe drzewo i sam też nie ruszył się z miejsca. Cała jej postawa wręcz krzyczała, by nie naruszał więcej jej przestrzeni osobistej, więc nie zamierzał tego teraz robić. Chciał, żeby mu wybaczyła. Powiedzenie prawdy o tym, co się tak naprawdę stało; o tym, kto tak naprawdę zdradził jej ojca, mogłoby zapewne rozwiązać całe to ich poróżnienie, ale nawet teraz Wells nie zamierzał tego zrobić. To by ją zabolało zdecydowanie mocniej, niż zdrada najlepszego przyjaciela. Szkoda tylko, że przy okazji i jego musiało to tak cholernie boleć... Że tak bardzo mu jej brakowało. Że tak bardzo tęsknił za ich przyjaźnią. Ale to nie jego ból był tutaj najważniejszy. - Jedna z grup poszukiwawczych znalazła jedną z zaginionych - zaczął w końcu, nie odwracając wzroku od tyłu głowy Clarke. Licząc po cichu na to, że jednak zdecyduje się odwrócić. Jak bardzo by nie chciał (a chciał) zapytać ją, jak się czuje, jak się trzyma, a nawet porozmawiać o jej wrażeniach związanych z przylotem na Ziemię... to nie był dobry moment. Poza tym zdawał sobie też sprawę z tego, że takich tematów Clarke nie będzie chciała ciągnąć... - Martwą, Clarke. One znalazły ją martwą. Większość traktuje to miejsce i te ostatnie dni, jak wakacje, ale tu jest nie-bez-piecz-nie - ostatnie słowo dodatkowo wysylabizował i podkreślił. - Chciałem o tym porozmawiać najpierw z tobą, bo... - zaczął jeszcze, ale w końcu przerwał. Opuścił jeszcze tylko ręce bezradnie wzdłuż ciała i znów bezgłośnie westchnął. I tak już to zostawił. Niedokończone. Myśląc, że Clarke i tak nie będzie chciała usłyszeć reszty. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Bellamy Blake
Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 24 Maj 2015 - 17:48
Robienie rusztu, czy też może raczej znalezienie materiałów, z których można go zrobić, zabrało Bellamy'emu trochę więcej czasu, niż początkowo się spodziewał. W końcu jednak udało mu się wygrzebać ze sterty metalu pięć w miarę długi i wyglądających na solidne rur, a także trochę kabli, którymi chciał to wszystko ze sobą połączyć. Co prawda budowniczy, czy też nawet konstruktor był z niego żaden nie był, ale miał nadzieję, że jego pomysł okaże się sukcesem, bo jednak zbłaźnić się przed grupę nastolatków nie chciał. No i jak ciężko może być stworzyć prowizoryczny ruszt? Zwłaszcza, że miał wszystkie materiały, jakie jego zdaniem były potrzebne. Dodatkowo wziął sobie z Exodusa siekierę, bo jednak nie był takim siłaczem, żeby kable gołymi rękoma rozrywać. Nah, siekierą będzie o wiele wygodniej. Dlatego też, wraz ze wszystkim co znalazł, ruszył w stronę ogniska, żeby w końcu upiec świnię i nakarmić siebie Setkę. Najpierw jednak musiał stworzyć ruszt, a z racji tego, że nie chciał, żeby ktokolwiek mu w tym pomagał, nie odzywał się do nikogo, totalnie też ignorując to, co się działo w tym miejscu. Bellamy odczuwał teraz pewnego rodzaju misję i lepiej było mu po prostu nie przeszkadzać. Chociaż bardzo szybko okazało się, że budowa tej konstrukcji nie jest ani szczególnie trudna, ani też jakoś strasznie pracochłonna, to jednak ustawienie wszystkiego i upewnienie się, że pieczone jedzenie nie wyląduje w płomieniach, zajęło mu parę minut. W końcu nad ogniem stanęła piękna budowla (która wyglądała w taki oto sposób) i można było zacząć pieczenie. Nie było jednak sensu się oszukiwać - to co znaleźli, zdecydowanie nie wystarczy, żeby nakarmić wszystkich. Była ich setka, a jedyne co mieli, to trochę orzechów, parę ryb i jedną świnię. Nie było szans, żeby każda osoba, która tutaj się znajdowała poszła dzisiaj spać z pełnym brzuchem. Poza tym, przez cały ten czas szukania materiałów i budowy rusztu, Bellamy'ego dręczył myśli o tym, czego się dowiedział od Murphy'ego. Nie byli sami na Ziemi, a zachowując się w taki sposób jak dotychczas, nie mieli szansy przetrwać dłużej niż tydzień. Dlatego nadszedł czas, żeby co poniektórych 'obudzić' (bo tak, Bellamy miał taką cichą nadzieję, że niektórzy zdają sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będą musieli się jakoś zorganizować, przestać podziwiać naturę i wziąć się do roboty), bo chyba nikt nie chciał w najbliższym czasie kończyć swojego żywota. Blake postanowił wykorzystać ten moment, w którym to wszyscy (czy może raczej garstka) czekali na to, aż im się upiecze jedzenie, żeby przemówić do tłumu - Wiem, że wszyscy jesteście zmęczeni i głodni, ale nie ma co się oszukiwać, że dzisiaj ktokolwiek pójdzie spać najedzony. Nie zamierzam tutaj oceniać, ani nikomu niczego wytykać, bo na pewno podziwianie chmur na niebie, albo oglądanie trawy może być bardzo pochłaniającym zajęciem, ale wydaje mi się, że powinniśmy się zorganizować, nie tylko po to, żeby sprawniej zdobywać jedzenie, ale też po to, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, zwłaszcza, że tubylcy... tak delikatnie mówiąc, nie są zachwyceni naszą obecnością - powiedział na tyle głośno, żeby wszyscy go słyszeli - Możemy tutaj przetrwać, ale jeżeli tylko parę osób będzie się tym interesować, to nasz żywot bardzo szybko dobiegnie końca. Oczywiście wciąż uważam, że powinniśmy robić to co chcemy, ale chyba przetrwanie jest naszym priorytetem, zwłaszcza, że jeżeli nie będziemy w stanie się wyżywić, ani obronić, to nie zostanie nikt, kto będzie mógł robić to, na co ma ochotę - teoretycznie to wszystko co mówił powinno być dla wszystkich oczywiste, ale być może jak usłyszą to na głos, to jakoś ich to zmotywuje do działania - Z racji tego, że nie mamy zbyt dużo jedzenia, dzisiaj posiłek w pierwszej kolejności otrzymają tylko Ci, którzy uczestniczyli w poszukiwaniach go, najmłodsze dzieci oraz wszyscy chorzy. To nie jest idealne rozwiązanie, ale nie mamy innego wyjścia i dopóki ktoś nie zaproponuje lepszego rozwiązania, albo nie okaże się Jezusem, który rozmnoży nam jedzenie, to chyba będziemy musieli przy tym pozostać - zaproponował, chociaż to w sumie nie był temat podlegający dyskusji. Trzeba było mieć jakieś priorytety, a skoro nie starczy jedzenia dla wszystkich, to najpierw powinni dać je tym, którzy najbardziej tego potrzebowali - Ponadto mam nadzieję, że następnym razem osoby, które znają się na roślinach będą bardziej zaangażowane - zakończył. Patrząc na to, że ponad połowa (jeżeli nie większość) osób, które szukały jedzenia totalnie nie miała pojęcia o roślinach, chyba mówi sam za siebie. Tymi, jakże pozytywnym i podnoszącymi na duchu słowami, Bellamy zakończył swój wywód, z taką cichą nadzieją, że nie pojawią się żadne głosy nawołujące do buntu. Normalnie sam by się do takiego buntu chętnie przyłączył, jednak w pewnym momencie swojego życia człowiek musi zmienić niektóre priorytety, a w życiu Bellamy'ego, ten moment chyba właśnie teraz nadszedł.
Claire Meminger
Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 24 Maj 2015 - 20:18
//po rozmowie z Alexem Nareszcie, po całym dniu pełnym dziwnych przygód i drzewnych wędrówek, Claire w końcu mogła usiąść spokojnie koło ogniska wraz z grupą zupełnie nieznanych jej ludzi, chętnych poderżnąć jej gardło. Suuuper. Już z daleka od obozu słyszała głos Bellamy'ego - ich nie-do-końca-ale-chyba-trochę wodza. Pewnie znowu głosił kazania w stylu: Przyłóżcie się! Idźcie po jedzenie! Zbudujcie obozowisko! Zróbcie wszystko za mnie! No dobra, tego ostatniego raczej by nie powiedział, ale z jego zachowania wynikało, że tak właśnie myślał. Jednakowoż, był on jak na razie jedyną osobą, która zdawała się mieć choć trochę pojęcia o przetrwaniu tutaj. A to nie było wcale bez znaczeni. Właśnie z tego powodu dziewczyna postanowiła to jemu zdać relację z ich wyprawy. Mimo wszystko czuła przed Bellem ogromny respekt i kiedy przed nim stanęła, nogi się pod nią ugięły, ale wiedziała, że nie może mu okazać słabości, bo potem znowu nikt nie będzie liczył się z jej zdaniem. Któż by chciał słuchać słabej dziewczyneczki, która boi się cokolwiek powiedzieć? - Sprawa jest prosta, albo nie. Nie jestem pewna czy słowo "prosta" oddaje to, że znaleźliśmy w lesie iednego dziewczęcego trupa i sporo orzechów. - Dziewczyna wiedziała, że to co mówi, nie ma zbyt wiele ładu i składu, ale najwyraźniej część jej mózgu została jeszcze na Arce. Cóż, może ktoś go dośle pocztą. Trochę słabo nie myśleć, gdy jest to najbardziej potrzebne. - W każdym razie, mamy trochę jedzenia, ale to i tak starczy tylko dla jakichś dwudziestu osób. Zapadła głucha cisza przerywana tylko skwierczeniem ognia. - Wiem, że to niewiele, ale... Claire zastanowiła się chwilę nad dokończeniem zdania. Problem w tym, że nie było żadnego ale. To oni zwyczajnie zawalili, nie zdobyli tak potrzebnego im w tej chwili jedzenia. Nie mając więc argumentów powiedziała najbanalniejszą rzecz, jaką ktokolwiek mógły powiedzieć: ....ale będzie dobrze. No, oby miała rację.
Sydney Lee
Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 24 Maj 2015 - 20:35
// Bóg raczy wiedzieć skąd przyczłapała!
Trudno powiedzieć, by Sydney wykazywała się w poznawaniu swoich towarzyszy niedoli, ale wolała się nie wychylać. Jak na razie zadowalała się samymi imionami, nazwiskami czy powodami dla których w ogóle wylądowali w celi. No i Ziemia. Ziemia była fascynująca, niesamowita. Nie sądziła, że woda w ogóle może mieć smak, że świat może być... no cóż, tak zielony, pełen życia. Nie była jakaś przesadnie wrażliwa, jednak umiała docenić piękno natury. Trudno było jej się przestawić - ostatnie miesiące spędziła zamknięta, stojąc przed dość niewesołą perspektywą - nie wierzyła, że zdoła go wygrać, a porażka znaczyła tylko jedno. I sama myśl o tym powodowała przyśpieszony puls. Było mnóstwo rzeczy, których Sydney nie wiedziała, ale były też takie, których była niezachwianie pewna - nie chciała umierać. I oto nagle znikąd otworzyła się furtka ku wolności! Nagle znów otaczali ją ludzie, nagle, nagle, nagle... ...no cóż, nie mogła dłużej ignorować rzeczywistości, chyba wypadałoby się uspołecznić. Myśl, że ludzie wokół mogą ją postrzegać jako jakąś cholerną mimozę, co nic nigdy nie ma do powiedzenia, doprowadzała Lee do szału. Fakt, że opinia reszty z setki na jej temat nie miała zbytniego wpływu na nic - nie musieli jej lubić, nic z tych rzeczy, ale to było silniejsze od niej. Zawsze było, zawsze nadchodził moment kiedy pozory lekko zwiędłego kwiatuszka znikały, a wyłaniał się prawdziwy obraz Sydney, osoby dość cholerycznej. Cicho wyślizgnęła się przez zarośla, w porę by załapać się na szalenie motywującą przemowę Bellamy'ego. Miał rację, ale brwi Sydney i tak podjechały do góry. - Motywy biblijne, nie sądziłam, że jeszcze o nich usłyszę w tym życiu - wymamrotała nieco głośniej niż zamierzała. Gdzie się podziało to "róbmy co chcemy"?, pomyślała z ironią i nikłym uśmiechem wypływającym na usta. Prosta? Prosta?, prychnęła w myślach Sydney, spoglądając na plecy Claire z politowaniem. No cóż, jej życie nie wychowało na optymistkę. - Zdefiniuj 'znajomość roślin' - powiedziała cicho, podchodząc bliżej Bellamy'ego i Claire. Specjalnie zniżyła głos, ponieważ nie miała pojęcia czy reszta Setki się nad tym zastanawiała ani czy w ogóle część z nich miała taki zamiar, że to, czego ich uczono na Arce vs. to, z czym musieli sobie radzić tutaj to różnica między piekłem a niebem. Ona sama lubiła botanikę, a sporo spotkanych w pobliżu obozu gatunków była jej głęboko obca.
ugh, muszę się rozkręcić ;x
Bellamy Blake
Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 24 Maj 2015 - 21:21
Wbrew pozorom Bellamy wcale nie myślał, że ktoś powinien robić coś za niego. Wręcz przeciwnie. Zresztą obecnie był jedną z tych niewielu osób, które cokolwiek robiły, więc te wszystkie niewdzięczne myśli powinny się raczej kierować w stronę leniuchów, a nie jego. Ponadto prawda była taka, że Setka potrzebowała kogoś, kto by ich poprowadził. Demokracja demokracją, robienie czego się chce tak samo, ale ktoś u władzy był potrzebny. Wells mógłby się całkiem nieźle w tej roli sprawdzić, ale z racji tego, że większość znajdujących się tutaj osób nim gardziła, to odpadał już na samym początku. Byli więc skazani na Bellamy'ego, który naprawdę mógłby zacząć się nimi wysługiwać, ale tego nie robił. Wychodził do nich z wyciągniętą ręką i tylko zachęcał do oczywistych rzeczy. To przecież było logiczne, że jak nie zapewnią sobie jedzenia i schronienia to raczej nie przetrwają zbyt długo. On sam im nie będzie wszystkiego podstawiał pod nos, więc po prostu miło by było, jakby zechcieli czymś się zająć. Mogli więc próbować się buntować, ale jeśli byli mądrzy, to wiedzieli, że ma rację. Może tymi słowami trochę zaprzeczał swym wcześniejszym wypowiedzią, ale kto powiedział, że poszukiwanie jedzenia również może być tym, co chcą robić, prawda? Słysząc mamrotanie jednej z dziewczyn wywrócił oczami. Najchętniej to by po prostu sobie stąd poszedł, ale jak już ktoś miał zamiar podjąć z nim dyskusję, to przecież nie mógł zachować się jak jakiś ostatni burak - Lubię czasami odnieść się do klasyka - odpowiedział, krzyżując ręce na piersi. Motyw biblijny był tak samo dobry jak każdy inny, o ile oczywiście zgromadzeni go zrozumieją. Bellamy miał w tym momencie nadzieję, że nie znajduje się w grupie totalnych ignorantów, którzy ni rozumieją najbanalniejszych metafor. I być może na tym rozmowa by się zakończyła, mogliby poczekać w przyjemnym milczeniu na jedzenie, a potem się rozejść. Jednak przy jego boku pojawiła się kolejna mała dziewczynka. Jak wiele małych dziewczynek tutaj się jeszcze kręciło? - Tak, to naprawdę prosta sprawa. Szczególnie ta z martwą dziewczyną, która pewnie poszła z dala od obozu, położyła się na ziemi i umarła - odpowiedział jej, totalnie zbity z tropu. Przez myśl przemknęło mu, że może dziewczyna jest w szoku, ale i tak... Ludzie nie znajdują tak po prostu trupów, a jak już znajdują, to zazwyczaj istnieje jakaś przyczyna tego nagłego zgonu. Orzechy ich jakoś specjalnie nie ratowały, chciaż lepsze było to niż nic. Jednak to było zdecydowanie zbyt dużo jak na jeden dzień dla Bellamy'ego. Teraz jeszcze bardziej miał ochotę po prostu sobie stąd pójść, zostać Tarzanem i znaleźć sobie jakąś Jane. Niestety chyba utknął tutaj na stałe. Dlatego też pokiwał głową, nawet nie komentując słów o tym, że będzie dobre. Brzmiało to tak naiwnie i niewinnie, że nie miał serca wyprowadzać dziewczyny z błędu. Przeniósł za to wzrok na drugą dziewczynę, która w trakcie pogawędki o martwych ludziach zdążyła już znaleźć się trochę bliżej. - A jak myślisz? - zapytał, unosząc brwi. Naprawdę go o to pytała? Najchętniej strzeliłby sobie w twarz, bo myślał, że to dosyć oczywiste, że chodzi mu osoby, które znają się chociaż w podstawowym stopniu na botanice. Jasne, że na Ziemi mogły teraz być inne rośliny niż te o których się uczyli na Arce, ale chyba takie jednostki będą bardziej przydatne podczas szukania pożywienia, niż takie, które nigdy nie posiadły żadnych umiejętności w rozróżnianiu roślin. Ten dzień naprawdę mógłby się już skończyć.
Sydney Lee
Temat: Re: Teren przy Exodusie Nie 24 Maj 2015 - 22:50
- Uroczo - skwitowała. Masz jeszcze jakieś odniesienia?, pomyślała, ale darowała sobie drążenie tematu, bo i nie chciała wszczynać kłótni na dzień dobry. Czy raczej na dobranoc, wszystko jedno. Przyszło jej na myśl, że chyba nie najlepiej zaczęła swoje uspołecznianie, jednak niewiele mogła z tym teraz zrobić. Szczerze mówiąc, Sydney wątpiła, by dziewczyna, o której rozmawiali, mogła tak po prostu położyć się na ziemi i tak po prostu umrzeć, zgodnie z tym, co sugerował Bellamy. Przecież ludzie tak po prostu nie umierają, prawda? - Z pewnością tak było - powiedziała ze śmiertelną powagą - bo to właśnie robią ludzie, którzy posiedzieli w izolatce o jeden dzień za długo, a potem nagle zyskali wolność. Kładą się na ziemi i umierają. - Z jednej strony zastanawiała się, po co w ogóle to mówi. Łatwiej byłoby być cicho i podziękować Bogu (albo innej wyższej istocie, która i tak zapomniała o nich wszystkich?), że ktoś w ogóle próbuje zapanować nad tym chaosem. Ale z drugiej strony nie lubiła słuchać pierdół. - Nie miała jakiś śladów na ciele? Na pewno istnieje lepsze wytłumaczenie. - Zawsze możesz coś zmyślić, co by zmotywowało ludzi do pracy, zamiast hasania i grania dzieci szczęścia, kwiatów czy czegoś jeszcze innego. Las jest zły, las ma bardzo ostre kły, trololololo. Fakt, że ktoś zginął powinien zmotywować resztę do przedsięwzięcia jakiś kroków. Ją samą z pewnością to zmotywowało! No i głód, głód też można uznać za czynnik, który popchnął ją do jakiś prób asymilacji z Setką. Poza tym miała nadzieję, że właśnie czegoś nie palnęła - ostatecznie trudno powiedzieć, by ogarniała w pełni sytuację, skoro sama również błąkała się po lesie i zachwycała wszystkim wokół jak jakaś niespełniona miłośniczka przyrody. Chociażby kwestia tej martwej dziewczyny - jej informacje kończyły się mniej więcej na tym, że jakaś posiadaczka dwóch chromosomów X wyzionęła ducha i ktoś tam ją znalazł, i heja. Tyle. - Nie myślę - odparowała - patrzę wokół i widzę, że nie znam większości roślin, które mnie otaczają. Wątpię, by o kimkolwiek z nas dało się powiedzieć, że 'zna się na roślinach'. Co oczywiście nie oznacza, że nie powinniśmy próbować. - Wzruszyła ramionami, starając się powstrzymać swoją standardową reakcję w sytuacjach takich jak ta - kiedy ktoś patrzył na nią jakby miała poprzestawiane klepki, a połowy w ogóle jej brakowało. Prawdopodobnie próba przestawienia mu przegrody nosowej nie sprawi, że nagle zapała do niej sympatią, co więcej, może skończyć się przestawieniem jej własnej przegrody nosowej, a na to nie miała ochoty. Zastanawiała się czy może nie uderzyła w złą nutę - wiecie, może powinna silić się na jakiś mniej czepliwy czy tam bezczelny czy jakiego tam innego tonu użyła, sama nie wiem *facepalm* ton, ale z drugiej strony, była zbyt głodna i zirytowana by się tym przejmować. Okej, okej - ostatnie dni nic tylko certoliła się ze sobą, zamiast przyczynić się do rozwoju tegoż złożonego z samych przestępców społeczeństwa, lecz nie zamierzała za to przepraszać. Jedyne, czego nauczyła ją matka, to ruszanie przed siebie bez względu na wszystko i właśnie to zamierzała zrobić. Cholerna Arka i cholerna Rada. Gdyby nie to, że sama była dość cięta na własną rodzinę, spytałaby Wellsa co jego drogi ojciec brał, kiedy postanowił ich ot tak wysłać na Ziemię. No i zalecić, by może zmniejszyć dawkę o połowę w celu uniknięcia innych tego typu idiotycznych pomysłów i wcielania ich w życie na zasadzie yolo.
Forum stworzone na podstawie serialu The 100. Styl, ogłoszenie, wszystkie kody oraz grafika znajdujące się na forum zostały stworzone przez administrację.